Usiłowałem powstrzymać światło rękami, ale ono jak woda
wdzierało się pomimo i pomiędzy. Żadnej nadziei. Gorączkowo starałem się
uszczelnić prostokąt ściany wypełniony szkłem jakimiś szmatami – firanką
pachnącą domowym, żółto-brązowym kurzem, czy przesiąkniętą stalowym dymem z
fajki zasłoną grawerowaną w niezrozumiałe arabeski. I chociaż szyba zarosła
liszajami podeszczowego błota smużącego się bezwstydnie zaschłymi strumykami
zmierzającymi do ujścia na wysokości parapetu, to jednak światło wdzierało się
do wnętrza obnażając jego bylejakość.
W mroku mogłem udawać. Że to wnętrze jest większe,
wspanialsze, że na ścianach wiszą całkiem udane kopie obrazów, a nawet, że
Guernica odzyskuje naturalne kształty i koń pochyla się nad przypadkiem
niezrozumiałym ocalonym kwiatem na parapecie, żeby wygryźć ostatni liść
dieffenbachii i popełnić samobójstwo w wyniku długotrwałej depresji
spowodowanej trwałym kalectwem wszczepionym jej przez autora będącego niegdyś
pod wpływem. Jego los już odwołał z tego świata, a wierne zwierzę zapewne
zechce dołączyć i zapytać go o powody, albo zwyczajnie przytulić się do
rodziciela, szukając ciepła i zrozumienia.
Z podłogi zniknęły latające dywany, a bezszelestna, czarna
puma – albinos zamieniła się w pręgowanego dachowca, który, gdy tylko uchylę
drzwi do wolności znika na cały tydzień i wraca skurzony, żeby wyleczyć rany.
Zupełnie, jakbym prowadził lazaret cuchnący cierpieniem, byle jakim żarciem i
chemią dezynfekcji. Kandelabr o niezliczonych, kryształowych oczach wychudł do
zapyziałego kinkietu, a wszechpotężny salon wracał wymiarami do trzech,
skromnych, wielkopłytowych wymiarów typowych dla M-3. Nawet kominek trzaskający
wesołymi iskrami żywicznych szczap wyprowadził się i teraz jest pożarem
śmietnika cuchnącym palonym plastikiem i sierścią zabłąkanego szczura zbyt
starego na błyskawiczną ucieczkę. Lament dwóch wozów strażackich stał się
wiarygodnym budzikiem dla całej okolicy. Nie był to śpiew Świtezianki, Nie była
to pieśń Szeherezady tłumiąca mordercze instynkty.
Promień słońca obnażył beznadzieję. Szaro-bure oblicze
zarośnięte nocą tak, że trzeba je odchwaścić, nim się między ludźmi ośmielę
pokazać – najwyraźniej noc była niezmiernie długa, skoro obrosłem jak grządka
perzem po wiosennych roztopach, choć mi zajęło to zaledwie noc. Powieki
wyzbierały przez ten czas piasek z oczu skrupulatniej niż gołębie mak z kopciuszkowego
stosu i zbudowały wydmy w kącikach oczu – gotowe do transportu, lub dalszej
obróbki, czekające wschodu słońca. Usta spękane oddechem gorącym, w którym
wystygła ekspresja słów wilgocią nasączonych, jadowitych, albo mściwych
dopominały się źródła. Gdzieś na policzku wyschła ścieżka śliny upuszczonej w
pasji jakiejś nocnej narracji, której nie pamiętam.
Zmysły powoli zaczynają się do mnie przytulać, mościć
sobie gniazda porzucone wczorajszego wieczoru. Teraz znów są ze mną i we mnie i
chcą się zachwycać, podziwiać i zdumiewać. Szarpią mnie za włosy, żebym
przestał się ociągać i nakarmił je dniem, widzeniem, czuciem, albo aromatem, od
którego apetyt rozdmucha duszę, aż wzruszenie odbierze mi mowę. Ciało gaworzy
sobie po cichutku i dokonuje krytycznej samokontroli. Nie pozwoli mi na
nadmierne fanaberie. Chce się oczyścić po nocy, wydalić moje wczorajsze
kaprysy. Bez świadomości zrzucam skórę. Nie tak, jak wąż, ale linieję wzorem
psów niepostrzeżenie. Drobiny wycieram w pościel, albo spłukuję prysznicem.
Wiatr przeczesuje mój skalp – chłodząc spocone myśli potrafi wydmuchać łupież i
zabrać zużyte futro.
Dzień rozpycha się nieznośnie. Kształty tężeją w
rzeczywistości i choć daleko im do nocnej mrzonki, to jednak one twardo stoją
na ziemi i gotowe okaleczyć, jeśli je ignorować. Życie marzycieli jest ciężkie
pośród nieugiętej codzienności. Kolory spłowiałe, zbrukane używaniem nie są tak
żywe, jak w wyobraźni, dłoń czuje opór materii. Świat mniej przychylny dyktuje
reguły i jest tak diabelnie konserwatywny, że ogarnia mnie współczucie. On nie
marzy? Nie zasypia? Nocą mógłby rozwinąć skrzydła i z wdziękiem kosmicznej
manty pofrunąć w łagodność, albo na wakacje. Wyłączyć grawitację i poskakać jak
piłeczka pośród innych kosmicznych piłek. Poszukać smoków, albo rozsypanych po
horyzoncie zdarzeń pereł.
Nie tylko po jasnej stronie ziemi, ale tak jakby po wiosennej. Życie roztapia się w świetle. Z nutką tęsknoty do ciemności.
OdpowiedzUsuńwiosna za oknem pewnie ma swój udział.
Usuń"Życie marzycieli jest ciężkie pośród nieugiętej codzienności." Oooo, właśnie ten cytat towarzyszyłby mi przez większość życia, gdybym wcześniej go przeczytała. :) Dziękuję za nazwanie tego stanu - od dziś dzięki Tobie już wiem, że to jest właśnie to.
OdpowiedzUsuńno proszę. cytat popełniłem nieświadomie. niech służy nim się zdewaluuje.
UsuńMarzenia się spełnia, krok po kroku. Może już pora, by ujrzały światło.
OdpowiedzUsuńkto wie. może część się już nawet spełniła? czas pogmerać w pamięci i je odkurzyć.
UsuńI może się okazać, że już spotkaliśmy to, czego szukamy.
Usuńskoro tak, to znak, że marzyło się małe marzenia. i co dalej, skoro wszystko, czego się chciało od życia już jest? o czym teraz marzyć?
UsuńNie wszystko. Nie można mieć wszystkiego, ale nie martwię się specjalnie, że nowych marzeń zabraknie.
Usuńzrozumiałem, że pytałaś o życie po spełnieniu wszelkich marzeń.
UsuńNie wiem o czym mówisz, czy jest takie życie?
Usuńskoro się wymarzy już wszystko... niektórym się w głowach przewraca od nadmiaru powodzenia.
UsuńA niechby się przewróciło :)
Usuńno proszę - jaka zgodna.
Usuńcóż to za marzenie - żeby się we łbie poprzewracało...
Mrok to Światło tylko inaczej :-) Popatrz na żyjątka w głębinach morza :-)
OdpowiedzUsuńno tak - zimno, to też ciepło, tylko mniej ciepłe niż ciepło...
Usuńfilozofia jest przedmiotem zachwytu wielu myślicieli.
Oj tam, zaraz tagować :-)
Usuńoj tam jest w tym wszystkim najważniejsze.
UsuńTo może przenieśmy się na Ciemną Stronę Księżyca? Ja bardzo chętnie. Jeszcze statek kosmiczny by się przydał 😀😀😀
OdpowiedzUsuńpracuj wyobraźnią - po co Ci sprzęt.
Usuń