niedziela, 5 listopada 2023

Imperium. cz.2 Odwrót.


    Po tygodniu mieszających się nadziei i zwątpień, wulkan uspokoił się na tyle, że przez zwały ciężkich chmur zaczęło przebijać upiorne, rudo-pomarańczowe słońce. Ziemia wreszcie przestała drżeć. Mimo, że półmrokowi daleko było do sielankowego poranka, Nina postanowiła zaryzykować wydobycie. Tydzień bezczynności dał się wszystkim we znaki. Ładowali się na samochody terenowe i pośród przekleństw jechali na teren wyrobiska. Pamiętali, że w kopalni nie został żaden działający akumulator pozbawili więc statek każdego wata energii magazynowanej dotychczas na potrzeby podróży powrotnej.


    - Słońce jest wieczne! - Mówili. – Złe dni się skończyły. Tylko patrzeć, jak wiatr rozwieje chmury i panele słoneczne znów zaczną pozyskiwać energię.


    Szczęście zdawało się ogrzewać beztroskie sumienia. Akumulatory statku, podpięte do maszyn budowlanych, pozwoliły podjąć pracę wydobywczą. Ładowarki w okamgnieniu napełniały kontenery pokruszonym skarbem, który lada dzień mógł zatonąć bezpowrotnie w otchłaniach oceanu. Niektórzy modlili się o dodatkowe dni, czy godziny, bardziej pochopni uznali, że najgorsze za nimi i teraz trzeba zrealizować zysk. Spontanicznie podzielili się na dwie ekipy i zdecydowali pracować w systemie dwunastogodzinnym. Sen-praca-sen. Bez końca, bez przerw. Byle tylko nie zabrakło energii maszynom wydobywczym i transportowym. Odpoczną w drodze powrotnej i później, kiedy zakończą się aukcje, podczas których sprzedadzą na licytacji urobek mozolnych tygodni.


    Nikt nie sarkał, nie ociągał się. Eldorado rozchyliło płodne łono i błagało, żeby je wykorzystać do cna. Będą wspominać te dni przy szklaneczce czegoś wykwintnego i śmiać się z głupoli, którym zabrakło odwagi. Los wyspy był przesądzony. Ich los, właśnie składał dłonie do oklasków, podziwiając tempo w jakim przeistaczali się w miliarderów. Świat od tak dawna cierpiał na deficyt metali ziem rzadkich, że nowe złoża potrafiły wywołać konflikty zbrojne i lokalne rewolty. To był rarytas, nieodmiennie osiągający na giełdach coraz bardziej zawrotne ceny. Korporacje głodnym wzrokiem wypatrywały nawet komet przelatujących w sensownej odległości, żeby z nich uszczknąć choć odrobinę. Ziemia, jak się zdawało nie mogła już nic zaoferować „wolnym strzelcom”. Znane, zinwentaryzowane złoża były podzielone i zazdrośnie strzeżone. Recykling osiągnął tak oszałamiające rozmiary, że przy zakupie towarów należało podpisać umowę o dobrowolnym zdaniu towaru do producenta po zakończeniu użytkowania pod karami tak restrykcyjnymi, że nikt nie ośmielał się naruszyć warunków umowy.


    A tu wyspa skarbów. I pieprzony wulkan, który nie potrafił się zachować. Teraz, kiedy wydawało się, że los postanowił jednak dać szansę na wzbogacenie się ekipie śmiałków, wulkan znów się zatrząsł. W niebo poleciały piroklastyczne bomby wielkości małych płonących wieżowców. Granity, i wszystko, co zawierały wylatywało z gwizdem w powietrze i spadało z sykiem w słone wody oceanu. Panika w końcu przebiła się przez zachłanność i załoga nie czekając na rozkaz odwrotu ładowała się do samochodów terenowych, by wrócić na frachtowiec. Jakby to miało coś zmienić. Przycumowany do prowizorycznego mola statek kołysał się pod wpływem fal wstrząsanego bombardowaniem oceanu i za nic nie chciał słuchać rozkazów kapitania. Zachłanność eksploratorów pozbawiła statek wszelkich źródeł zasilania, a panele słoneczne były wciąż bezużyteczne. Pozostawało trwać w nadziei, że gotujące się kamienne obeliski miną statek, a aura pozwoli naładować baterie i bezpiecznie odpłynąć z wyspy, nim piekło ją pochłonie. Pełne ładownie cierpliwie czekały na ejakulację.


    - Kretyni! - Nina potrafiła drzeć się i kląć lepiej od bosmana zaprawionego w słownych utarczkach we wszystkich pubach i tawernach świata. – Zostawiliście akumulatory na spychaczach! Tak wam pilno do mamusi? Niby jak mam dowieźć wasze drogocenne tyłki do cywilizacji bez prądu? Natychmiast wsiadać na dżipy i przywieźć wszystkie działające jeszcze ogniwa! I nie wracać mi bez nich, bo osobiście was rozszarpię i nawet wściekłym psom nic nie zostanie na deser!



    Cóż… Wrócili po sześciu godzinach przestraszeni jak nigdy.


    - Nina… - bąknął jeden z nich jąkając się ze strachu. – Akumulatory szlag trafił...


    - Jak to? - Warknęła sucho.


    - Wyrobisko też – mruknął inny – i kilkunastu naszych do kompletu. Zostało nas ledwie dwudziestu.


    - Dwudziestu debili w kupie. Takie stężenie może nas wszystkich zabić. Co się stało? Gdzie baterie?


    - Te ostatnie wstrząsy zabrały akumulatory, naszych ludzi i wyrobisko. Całe. Teraz jest tam wielka, zionąca ogniem dziura. Musimy wiać jak najszybciej.


    - A możesz mi powiedzieć, w jaki sposób? - Jadowicie uprzejmie, z chłodną ostrością pękniętego kryształu lodu zapytała Nina.


    - Jest sposób, ale wymagający poświęceń. – Wtrącił się kapitan statku.


    - Przejdźmy do kajuty. – Nina już była w drodze, a kapitan posłusznie dreptał za nią. Załoga zdezorientowana stała na trapie nie wiedząc, co ich czeka.


    Usiedli u mnie, bo Nina źle reagowała na kapitańską kajutę, w której to nie ona oficjalnie była przywódcą. Kapitan starał się jak mógł o lakoniczność:


    - Wszczepy – podniósł oczy na Ninę – dla całej załogi. Wydusimy prąd z ich układów nerwowych. Będziemy stymulować i pobudzać, aż naładują baterie. Proszę pamiętać, że na rozruch idzie maksymalny prąd. Potem, w trakcie podróży mamy turbiny, które doładowują akumulatory i nie zużywamy aż tyle energii. Poza tym będziemy płynąć jednym z tych piekielnych prądów i to w dobrym kierunku. Powinno się udać…


    - Musi się udać – warknęła – zbyt wiele zainwestowałam w ten interes, żeby teraz zdychać na gasnącej wyspie, jak jakiś kiep!


    - A co jeśli… - zająknąłem się, ale musiałem wiedzieć. – Co jeśli prądu będzie za mało?


    - Zamęczymy ich, wyssiemy do szpiku. Gówno mnie obchodzi. Mogli pilnować baterii! - Kapitan był bezduszny jak czajnik z gwizdkiem, mordujący ciszę o czwartej nad ranem. – Byle nie zorientowali się, zanim zaczniemy pobierać, bo bunt na pokładzie to coś paskudnego. Możesz mi wierzyć brachu!


    - Nie martw się mały – Nina tylko wzruszyła ramionami. – Weź przykład z motłochu i powiedz sobie tak, jak mówili oni. Mniej chłopa do podziału, pula rośnie, ty krezusie! Kapitanie? Proszę iść i przygotować wszystko do zabiegu. Za chwilę do pana dołączę.

2 komentarze:

  1. Nie wiesz przypadkiem, dlaczego nie wpisałam pod tym postem komentarza?

    OdpowiedzUsuń