poniedziałek, 6 listopada 2023

Imperium. cz.3 Drugie dna.

 

    - Musisz mi zaufać – syknęła, gdy tylko kapitan zamknął drzwi. – Za chwilę się okaże, że jedno z nas też musi poddać się zabiegowi, bo inaczej załoga się zbuntuje. Jeśli do tego dojdzie zginiemy oboje. A jeśli mi zrobią wszczep, wtedy już się nie obudzę, a kapitan przejmie rządy na statku. Jedyna szansa, to poddać zabiegowi ciebie. A kapitan będzie bezradny, bo ja z nim sobie poradzę. Więc uważaj. Pokażemy załodze, że to bezpieczne i każdy wyjdzie bez szwanku. Ale fakty będą takie, że wyjdziesz żywy tylko ty. A z nich wyprujemy każdy wolny elektron, żeby stąd zwiać. Masz moje słowo. Pirackie, ale moje.


    Załoga dreptała w miejscu na głównym pokładzie. Nad wyspą kita dymu i ognia biła niebo niczym wściekły tygrys przed atakiem. Kiedy się dobrze przyjrzeć konturom, wyspa zdawała się być mniejszą niż miesiąc temu i najwyraźniej zamierzała zanurzyć się w chłodne wody oceanu na więcej niż ludzką chwilkę.


    - Panowie – głos kapitana ociekał słodyczą, w której tylko koneser mógł doszukać się odrobiny dziegciu. I wcale nie był już lakoniczny - Bez prądu nie ruszymy się stąd. Jak wiecie akumulatory przepadły. Nie mamy zapasowych, panele słoneczne nie pracują z braku słońca nad widnokręgiem. Potrzebujemy prądu rozruchowego, inaczej pogrążymy się w oceanie razem z wyspą, chyba, że wcześniej rozwali nas jakiś płonący odłam spadający z nieba z wielką prędkością. Każdy z nas jest akumulatorem. Mamy w sobie zasoby energii, które dla wspólnego dobra musimy wykorzystać. Statek wyposażony jest w małe laboratorium i możemy wykonać banalny wszczep. Zabieg prosty i bezbolesny. W miejscowym znieczuleniu. Wszczep zamontowany wprost do układu nerwowego pozwoli nam zasilić akumulator do startu statku. A kiedy już ruszymy, popłyniemy z prądem, a wesprą nas zamontowane poniżej linii wodnej turbiny, które doładują baterie. Wystarczy, że każdy załogant odda około trzydziestu procent energii i uciekamy z tej przeklętej wyspy! Wszystko jest już gotowe do zabiegów. Przed poborem prądu każdy otrzyma ekstra porcję kawy, czekolady, adrenaliny, czy czego potrzebuje, żeby strata energii była jak najmniej dotkliwa, a po wszystkim i tak będziemy odpoczywali i taplali się w dostatku aż do śmierci.


    - Ale – wątpliwości gęstniały w atmosferze i osiadały niepokojem na skórze łydek – a co jeśli…


    Któryś powtórzył moje pytanie – pomyślałem – teraz się zacznie.


    Panowie – kapitan najwyraźniej miał dzień mówcy – żeby rozwiać wasze wątpliwości…


    - Mały będzie pierwszy – brutalnie przerwała potok wymowy Nina. – Pokaże wam gnojkom, że nawet szef wyprawy nie cofnie się przed daniną na rzecz powrotu do domu.


    Kapitanowi opadła szczęka, ale Nina skutecznie rozbroiła go odbierając nawet poślednie argumenty. Fakt. Jeśli „szef wyprawy” siada do wszczepu, to co tam jakaś Nina. Moja staroświecka dusza zżymała się na myśl o wszczepie, ale kobieta miała rację. W fizycznym konflikcie z kapitanem nie miałem szans, a nagle straciłem całą wiarę w czystość jego intencji. Miał coś takiego we wzroku, jakby wilka przyłapanego na ukradkowym, pospiesznym przełykaniu dopiero co zaginionego kurczęcia.


    Nie kłamał sukinsyn. Nie bolało. Ledwie chwilę trwało i na karku miałem już wszczep z interfejsem kompatybilnym z wtykiem kabla zasilającego. Monitor wyświetlał wynik pomiaru poziomu energii. Czekoladę uwielbiałem od zawsze. Zjadłem trzy tabliczki. Z adrenaliny zrezygnowałem. Bałem się, że na oczach załogi dostanę wzwodu, albo zrobię coś bardzo głupiego. Kawa, po czekoladzie nie smakowała, ale pomiary energii wskazały wzrost. Parę łyków napoju energetyzującego i zaczęło się. Nie mogłem zrobić nic. Wszczep przejął całkowitą kontrolę nad moim ciałem. Byłem dawcą. Biernym i bezwolnym. Maszyną. Jednak czułem ssanie, pustkę i przerażenie. Wstydziłem się, kiedy poczułem, że zmoczyłem spodnie. Nigdy nie byłem specjalnie odważny. Monitor pokazywał kurczące się zapasy energii, prąd płynął bezszelestnie, ja wiłem się i pociłem. Wreszcie ssanie ustało. Poczułem, jak miękkie mam nogi. Kapitan odpiął kabel.


    - Widzicie jakie to proste? - Z tego chuderlaka udało się uzyskać niewiele, ale wy, byczki to inna liga! Zobaczycie, popłyniemy ekstra cugiem! Raz, dwa, zapraszam kolejno do separatki.


    Kiedy poszedł pierwszy, opór pozostałych zmalał. Taśmowa produkcja ruszyła. Każdy z załogi wychodził z separatki z błyszczącym wszczepem na karku, stawał przed monitorem i po pobraniu środków energotwórczych zdawał trzydzieści procent. Globalna wartość poboru rosła systematycznie, choć nikt z dawców nie wiedział, jaką wartość musi uzyskać akumulator, aby rozruch się udał.


    - Trzymaj – syknęła Nina, ukradkiem podając mi coś na kształt pistoletu – za chwilę ktoś wyjdzie przez tamte drzwi. Nie patrz, nie myśl, tylko strzel. Zobaczymy, co za niespodziankę przygotował nasz kapitan. Przypilnowałam, żeby twój wszczep był nieco inny niż dla pozostałych. Zwróciłeś uwagę? Twój jest neutralny. Oni na żądanie będą skazani na powtórne wpięcie w układ zasilający baterię. Tylko jeszcze tego nie wiedzą, bo imperatyw pojawi się dopiero na żądanie.


    Miałem chyba kwadratowe oczy, bo zaśmiała się cicho, nim odsunęła się, zajmując taką pozycję żeby patrząc od wskazanych drzwi była za kapitanem. Wzrokiem kazała mi patrzeć na drzwi i na nic więcej. Pistolet palił mnie w rękę, jednak wierzyłem w Ninę. Nie wiem kiedy zaufałem jej przewidywaniom, ale dotychczas nie oszukałem się wierząc jej scenariuszom. Kapitan gwizdnął i nie zdążył zrobić nic więcej. Nóż, zwykły nóż komandosa, staroświecki, jak moje sumienie, znalazł tętnicę na gardle kapitana i było po wszystkim. Nawet nie krzyknął. Drzwi otworzyły się z hukiem. Strzeliłem w czarną otchłań nie patrząc. Pocisk zrobił zamieszanie za drzwiami. Zabrał powietrze, ogłuszył, albo zatrzymał serca stojących za nimi. Nie trzeba było nic zbierać, ani poprawiać. Wszystko co żyło, opadło ciężko na podłogę. Czterech dobrze odpasionych osiłków uzbrojonych kompletnie przypadkowo. Nowoczesna broń rażąca i staroświeckie harpuny.


    - To jeszcze nie koniec – Nina skoczyła w otchłań i usłyszałem krzyk podwojony echem, albo powtórzony kolejnym zgonem. - No! Teraz możemy już wracać do domu.


    - A oni?


    - Ich ofiara nie będzie na razie konieczna. Ten łajdak ukrył rezerwowe baterie. Ale na razie poudajemy, że poświęcenie załogi dało rezultat. Nie wiadomo, kiedy się nam przyda imperatyw. Gratuluję mały! Przepraszam; MAŁY. Od tej chwili jesteś piratem. Obawiałam się, czy strzelisz na czas. Wahanie mogłoby nam napsuć krwi, ale spisałeś się.

8 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. miło słyszeć. makabry się podobają. są bardziej zaskakujące od romansów.

      Usuń
  2. Ja się bałem, że po dwóch syknięciach, Nina za trzecim razem strzyknie małemu betelem prosto w oko.
    MAŁY Pirat z jednym okiem, nie musiałby mrużyć powieki przy strzelaniu komuś między oczy, co prawda, ale taka siła rażenia! Ślepy by trafił!
    Napięcie jest i do diaska, ta historia nie skończy się tak szybko mniemam... Na to liczę -do kroćset. I do czorta!
    Są momenty zaskoczenia!
    Ahoj!
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja jakoś tak mam, że porzucam zaczęte historie, pozwalając, żeby czytelnik sam sobie dopowiedział resztę. widać do pisania powieści nie mam głowy. lepiej mi idzie z opowiadaniami.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. to raczej dobrze. dla autora.

      Usuń
    2. Gdybym czytała z zapartym stolcem, to byłoby raczej niedobrze. Dla mnie.

      Usuń
    3. ej! chyba lepiej mieć zatwardzenie niż bezdech?

      Usuń