niedziela, 20 lipca 2025

Przeprowadzka.

 

    Dłubię dziurę w teraźniejszości, bynajmniej nie bez sensu. Wrzucić w nią chcę zmysły. Moje, bo czemu miałbym pracować na rzecz cudzych? Nikt mnie nie dotyka ze wzajemnością, więc na początek czucia się pozbędę. Potem zapach, skoro świat oferuje więcej tych, których wolałbym uniknąć. Smak pójdzie za ciosem z powodów podobnych. Słuch, to już poważne wyrzeczenie. Dopiero spostrzeżenie, że szum informacyjny stanowi zdecydowaną większość informacji, a pozostałe są raczej mało istotne i usiłują zmanipulować moje sumienie, rachunek bankowy, czy zgwałcić mój światopogląd łącznie sprawiają, że przestaję tęsknić. Wzrok. Ten ma wartość większą od kompletu pozostałych i naprawdę ciężko będzie zepchnąć go w budowany dół. Co mi zostanie? Szósty zmysł, który nawet nazwy się nie dorobił? Warto tak eksperymentować? Szastać tym, co zostało mi dane na wyrost, w nadziei, że będę potrafił wykorzystać? I tak nie potrafię, a każde działanie staje przeciw mnie, jak największy antagonista. Każdy ruch spotyka się z bezwzględną ripostą, z odpowiedzią, której nie potrafię dłużej się przeciwstawiać.


    A skoro wszystko poza wzrokiem zlazło wreszcie do dziury, to niech i wzrok pójdzie za ciosem. Wiem, nie znajdę ich potem, chyba, że jako ta ślepa kura szczęśliwie trafię. Mrzonka. Skoro nie trafiałem ze zmysłami, to bez nich miałbym coś wydłubać z nieskończoności? Pocieszam się nadzieją, kiedy oczy już pochłonęła otchłań wydłubana w teraźniejszości. Teraźniejszość jakoś to przeżyła, ja również, czyli nie jest źle. Skupiam się na układzie nerwowym, który zaczyna pracować intensywniej, niż kiedykolwiek. Ma świadomość – on, i ja, że to ostatni dzwonek. Że aby przetrwać, nie posiadając zmysłów typowych dla życia, trzeba odkryć jakieś inne, które pozwolą ciału na coś więcej, niż pospieszne raczej niż powolne umieranie.


    Kadłub bez zmysłów pośród nieprzyjaznego zewnętrza. Myśli, którymi nie da się podzielić z nikim. Ciało posiadające mnóstwo ograniczeń, wymagające stałej opieki i dbałości, powtarzalnych w obrębie cykli dobowych. Instynkty nie do zastąpienia. Koszmar bezsilnego. Czy myśli mają moc? Siłę, która wyzwoli? Zapanuje nad bezwolnym ciałem, nad otoczeniem predestynowanym do promowania siły i bezwzględnie wykorzystującą słabości innych? Mózg przegrzałby się od natłoku informacji, hipotez, iluzji i fatamorgan, ale nie może, bo nie dysponuje zmysłami odpowiedzialnymi za dostarczanie informacji. Więc brykają neurony w sieci, niczym wolne elektrony w szklance wrzącej wody, do której ktoś wrzucił tęgi kabelek pod napięciem. Myśli nie rozpoznałyby orgazmu, gdyby szczęśliwie nastąpił, choć przecież zasilają, gromadzą i analizują wszystko. Bez zmysłów-kurierów – lipa, nie zdarzy się nic. Nic złego, nic dobrego, nic, poza nieuchronną śmiercią.


    Myśli knują bez żadnych ograniczeń, czepiają się szans, choćby tylko iluzorycznych, wreszcie dopada je zimna kalkulacja. Ciało bez zmysłów przegra, bo na zewnątrz zawsze znajdzie się ktoś, kto odbierze umierającemu resztki, szczególnie, gdy ten bronić się nie może, a nawet krzyknąć, że dzieje się źle. Ciało przegrać musi, więc trzeba uciekać. Uciekać od niego, jak od zarazy. Uciec, żeby żyć, żeby dać szansę. Jak zabrać impulsy elektryczne, wspomnienia zmagazynowane w bazie danych, nadzieje i marzenia? Uziemić, przesłać w dół, poniżej stref przemarzania, zaciekawienia, eksploracji i tam czekać na drugą szansę. Na ciało, które poprowadzi myśl ku przyszłości, albo bez ciała ukonstytuować się w byt istniejący w przestrzeni równoległej do pięciu zmysłów. Wykorzystać nieświadomość tego świata, że obok toczy się inne życie wolne od konieczność patrzenia, czy wąchania. Wyjść z ciała można tylko raz. Wrócić już się nie uda. Kiedy pozostawanie wewnątrz to pewna zguba, warto zaryzykować. W końcu raz już ryzykowałem kopiąc dół w teraźniejszości. Powinno być łatwiej.


    - No to pa!

1 komentarz: