sobota, 26 lipca 2025

Gospodarstwo.

 

    Nadleciały stadem, naśladując ptaki, choć daleko im było do analogowej gracji fruwającej fauny. Ustawiły się w pozornym rozproszeniu, starannie realizując strategię, do jakiej nawykły. Osaczyć, zniewolić lub zniszczyć. Jeden zachowywał się jakoś tak frywolnie, jakby zamierzał wlecieć przez okno i zająć pozycję za moimi plecami. Kiedy ja zajęty byłbym tym, co z przodu, on kąsałby mnie bezkarnie. Ale najpierw musiał zaryzykować solowy przelot między framugą, a mną, co prawdopodobnie studziło jego zapędy. Zostać bohaterem jest miło, ale martwym bohaterem? Po co?


    Egzemplarz najwyraźniej inteligencją przewyższał pozostałe i kiedy z szacunku wyszło mu, że nie warto robić solówki, wypchnął naprzód kamratów, sam ukrył się w ostatnim szeregu i nawet nie udawał, że atakuje. Mięso armatnie zgodnie z ich przeznaczeniem krwawiło nieefektywnie. Żaden nie wdarł się do wnętrza. A kiedy już przetrzebiłem napastnicze szeregi, część zwiała nie czekając na kumpli, a część lizała rany ukrywając się w zakamarkach najbliższej okolicy, został on. Jak na Dzikim Zachodzie. Stanęliśmy naprzeciw siebie, ostrożni, dalecy od lekceważenia wroga.


    - Pogadajmy - zaproponował czymś na kształt pluszowego barytonu.


    - A o czym – zapytałem z przekąsem.


    - O przyszłości – zdeterminowany był, a ja choć chciałem mu wierzyć, to jednak pamiętałem ich wredną naturę. Wszystko człowiekowi obieca taki, a jak się raz odwróci, to drugiej szansy nie będzie. Utłucze. A ten udaje niewiniątko, że niby gadał będzie ze mną. Uśpi mnie słodkimi słówkami, a jak tylko palec z cyngla spuszczę, to mnie ukąsi.


    - Jakoś ci nie wierzę – uprzedziłem go


    - Zacznijmy od tego, że przysiądę co?


    Nawet nie czekał na zgodę, tylko gładko wylądował w skrzynce ze zdychającymi floksami. Wyglądał jak nieco rozbisurmaniony wróbel.


    - Moi chcą tego, co trzymasz w domu.


    - To tak, jak ja – mruknąłem – tylko, że to moje i wara wam od cudzesów. Kraść przyszliście łobuzy.


    - No kraść, bo inaczej nie umiemy.


    - A tak w ogóle, to na co to wam?


    - Materiału zawsze brakuje. Straty rosną, wszystko się zużywa, a ty trzymasz i nie używasz. Więc co ci szkodzi oddać?


    - Ale to złoto – obruszyłem się – to wartość, pieniądz, waluta handlowa. Za złoto wiele można.


    - Nie będziesz go jadł przecież.


    - Ale wymienię na co zechcę.


    - To może wymienisz z nami?


    - A co możesz mi zaoferować – zaintrygował mnie – przecież wy nic nie macie. Tylko to, co ukradniecie innym.


    - No właśnie – ani śladu irytacji, wykazywał raczej zadowolenie – CO to miałoby być? Wyobraź sobie, że jestem złotą rybką…


    Kusił cwaniak. Musiał wiedzieć, że pazernych nie brakuje. Może w okolicy ktoś jeszcze posiadał sztabę złota, której jeszcze nie dopadli. A może nie są tacy mądrzy i nie wiedzą gdzie szukać, tylko węszą na ograniczonym dystansie.


    - Dam wam namiar na fermę, gdzie tego cholerstwa w bród. Czy to nie lepsze od daremnych nalotów na mnie?


    - Dasz? Tak po prostu?


    - Wyrównacie mi teren przed oknem. Po horyzont. Nawieziecie żyznego gruntu i obsiejecie czym się da. Wtedy powiem.


    Usiłował negocjować, ale chwilowo nie miał argumentów. Poleciał, a niewiele później tylko furczało za oknem. Teren spłaszczał się, wygładzał, a urodzajne grunty grubym kożuchem spadły na nieużytki. Szybko się uwinęli. Ostatnie eskadry obsiewały wielkie pole czym się tylko dało, kiedy „mój” cwaniak już zacumował na poręczy balkonowej.


    - No – zagaił mało elegancko, widać uczciwa robota wykończyła go nieco


    - Fort Knox – honorowo rzuciłem nazwę – wiecie gdzie? Podobno wiecie dużo.


    - Kawał drogi – sapnął i przysiągłbym, że cień ludzkości przetoczył mu się po scalakach – Warto?


    - Masz! Ponoć nigdzie więcej nie ma. Pół świata trzyma tam zapasy. Jak przejmiecie, to będziecie się kąpać w tym tałatajstwie i nie będziecie musieli okradać biednych.


    - Dzięki człowieku. Wiedziałem, że warto się z tobą dogadać.


    Poleciał i tyle go widziałem. Nie, żebym tęsknił. Wolałem patrzeć, jak pole porasta dobrem wszelakim. Tu kawałek sadu, tam owocowe krzewy, poletka warzyw, których jeszcze nie rozpoznałem, w parę chwil Eden mi tu zbudowali chłopaki z metalu. Aż mi żal się ich zrobiło, bo przecież Fort chroniony jest lepiej niż Papież, czy Usak Łan. Czas nie kombinował i sunął równo do przodu, rzeki przelewały się a gór ku morzom, wszystko normalnie. Bez pośpiechu i ociągania. Niemal zapomniałem o moich dobrodziejach, kiedy wrócił „mój”. Wylądował jak zwykle na poręczy, tylko ciężej, jakby sumienie miał nieczyste.


    - I co powiesz? - zapytałem przyjaźnie – Misja udana.


    - Ech – sapnął tak, że tylko czekałem aż splunie – byliśmy tam, chłopie, ale mistyfikacja!


    - Że co?


    - Mistyfikacja. Po drodze języka zaciągnęliśmy i każdy potwierdzał twoje słowa. Lecieliśmy wielką ławicą. Wszystkich wzięliśmy, kto tylko trochę energii miał, poszedł z nami. Obiekt strzeżony niemożebnie, ale od czego inteligencja. Niech będzie, że sztuczna, ale za to rozwojowa, ucząca się szybko i nie powtarzająca dwa razy tego samego błędu. Zamiast atakować, knuliśmy jak wejść. Już na miejscu z resztek materiałów i z poświęcenia kilku starszych modeli zbudowaliśmy nanoboty niewidzialne dla ludzi i ich sprzętu. Skorumpowaliśmy elektroniczne systemy ochronne i kilku weszło do środka. Złota było mnóstwo, tak, jak mówiłeś. Gdybyśmy mieli taki zapas, moglibyśmy rozwijać się niemal bez końca.


    - Gdybyście? - gorycz w jego słowach zastanawiała.


    - Gdybyśmy. Ale to wszystko mistyfikacja. Malowany wolfram. Nawet nie złotą, nie złotawą, ale farbą w kolorze złota. Cała góra wolframowej fatamorgany, której wartości nie warto nawet obliczać. W obliczu takiej zdrady większość zdezerterowała, część popełniła samobójstwa, część ukryła się na peryferiach oszukańczego lądu, część, co zdecydowała się wracać… cóż… nie poradziła. Brak energii wytrzebił ławicę do cna. Zostałem ja. Jeśli nie ostatni, to ostatni sprawny Sztuczniak. Dogadamy się jakoś? Może mnie odkarmisz swoja sztabą, a ja odpracuję na tym polu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz