piątek, 25 lipca 2025

Korowód korozji z korą.


    Młoda gimnastyczka przeciąga się na przystanku napinając mięśnie. Na nieużytku stanowiącym pozostałość ogródków działkowych rumienią się dzikie jabłuszka. Pełen frywolnych myśli opracowuję strategię Już-Nie-Rudej Kobry. Wysiada z tyłu dworca, bo nie kupiła biletu miesięcznego, a od przodu zaczynają się zmasowane kontrole. Dziewczyna z wytatuowanym na bicepsie skomplikowanym układem planetarnym zawisła nad dwoma pustymi siedziskami jak cumulonimbus szukający pretekstu by zagrzmieć i splunąć błyskawicą.


    Na żywopłotach z ostrokrzewu tłoczą się owoce czerwone, jak krople krwi tętniczej. Spod bluzeczek kokieteryjnie wystają ramiączka staników (jeśli już w ogóle tam są). Piękna pani o karnacji pielęgnowanej nie naszym słońcem wygląda, jakby sprzedała uczucia w zamian za urodę. Więc choć ładna nie robi wrażenia i wzbudza jedynie litość. Blond samiczka na przystanku ziewa chwaląc się migdałkami, najwyraźniej mniemając, że takie cudne i warte afirmacji pasażerów. Żwawo maszerująca kobieta w obcisłych beżach powoduje westchnienia zachwytu – natura potrafi tak pograć mięśniami, których istnienia nawet się nie domyślałem, że tylko podziwiać. A przed „Żabką” stoi Perełka – okrąglutka, gładziutka, malutka i niewątpliwie pożądana. Poleruje urodę papieroskiem spalanym pospiesznie, bo po te uroki błyskawicznie ustawia się kolejka spragnionych.


    Patrząc na zakonnicę w bieli obawiam się, że samym spojrzeniem gotów jestem ją pobrudzić. Nie wiem, jak służy Bogu, czy ludziom w tej niepokalanej bieli – może jako rolka sterylnego bandaża?


    A tak w ogóle, popołudniem kobiety w bieli pachną piękniej niż ogród botaniczny w szczycie kwitnienia. Sztuczne blondyny siedząc naprzeciw siebie wymieniają sms-y, więc oczywiście dorobiłem im opowieść, że gadają ze sobą nie zauważając, że siedzą naprzeciw. Trzecia, siedząca nieco dalej zazdrości, a każda nie dość, że objuczona sporym bagażem, to i na sobie noszą się niewąsko.


    Z bliska oglądam kominy elektrociepłowni. Ten mniejszy, najwyraźniej niesforny obciążony został stalowym kagańcem. Pani z biustem w stokrotki i pupą w lastryko przypomina mi bardzo obły kwietny gazon. Tylko poziomem szczęśliwości ogólnej jest innej, ne zagrożona, że pies ją obsika, czy ludzka bezmyślność zgasi papierosa, albo porzuci flaszeczkę między kwiecie. Katalpie pozwolono rosnąć do wysokości pierwszego piętra. Na drugim rozgościł się i szarogęsi się bezczelnie billboard z reklamą czegoś nieistotnego. Pulchna dziewczynka na chodniku uczy się stania na rękach, a kiedy jej nie wychodzi, koleżanka pyta, cz śniadanko jadła. Hosanna! O szesnastej!

2 komentarze:

  1. Czytam i mam przed oczami nie tyle oko, co strumień. Rozedrgany, miejscami ostry jak zgrzyt szkła, a chwilę później miękki, jakbyś patrzył przez firankę. Te obrazy zostają dziewczynka od stania na rękach, kominy w kagańcu, katalpa pod billboardem. Jakbyś próbował złapać oddech miasta przez filtr migotania, migdałków i migotek. I coś tam zostaje, może nie myśl, ale ślad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coś zostaje. opisane, oswojone, zapamiętane jeśli nie na długo, to choć uzupełniony magazynek podświadomości być może kiedyś odda myśl zrodzoną, uszytą z tych migawek.

      Usuń