środa, 31 października 2018

Zanurzony w ciepłe miasto.


Ledwie szła. Białe włosy wiatr usiłował policzyć, ale zupełnie mu nie szło i złościł się tarmosząc je delikatnie, nim przystąpił do powtórki. A pani trzymała obie ręce na poręczy wózka i sam już nie wiem, czy opierała się na nim, czy go popychała. Wózek jechał po nierównościach chodnika cichutko, a pod zamkniętą ceratową zasłonką leżał spory pies. Popatrzył na mnie beznamiętnie, bo widział, że idę w tę stronę, skąd on właśnie wracał. Może mi współczuł? Na przystanku pani dyskretnie dokarmiała się kaszanką. Na zimno, drobnymi kęsami, żeby nikt nie pozazdrościł. Nawet ten pan, który śpiewał coś kiwając głową do rytmu. Minęła mnie trzypokoleniowa matrioszka w stanie rozłożonym, a ja wiem, że i pięć pokoleń dałoby radę patrząc, jak doskonale trzymają się trzy najmłodsze laleczki. Brodaty pan rozdziela słowa pomiędzy przechodzące kobiety i każdej wręcza choć ubogi bukiecik. Dla mnie nie znalazł ani słowa. Młoda kobieta w tramwaju beształa staruszkę słowami o rosnącej agresji. Popatrzyłem na nią z takim niesmakiem, że przeprosiła – tylko dlaczego mnie?

2 komentarze:

  1. Podoba mi się ta matrioszka, oryginalne skojarzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. panie były bardzo do siebie podobne. i nie przypominały pęczku szczypiorku, a raczej rzodkieweczek.

      Usuń