Długo pracowałem, aby zbudować pryzmat. Całe
świadome życie zabrało mi osiągnięcie celu. Już jako nastolatek zafascynowany
podróżami w czasie i karmiony lekturami bardziej „fiction” niż „science”,
złapałem bakcyla. A kiedy do szkoły przyszedł na zastępstwo młody fizyk, żeby
doprowadzić mój rocznik do końca roku szkolnego zamiast brzemiennej pani, w
której zakochani byli wszyscy chłopcy w szkole i połowa dziewcząt też,
usłyszałem o teorii względności. Klasa spała, albo odpisywała zadanie z
geografii, muchy nie miały sił bzyczeć i siedziały apatycznie na zakurzonych
liściach kwiatów doniczkowych, a słońce zliczało mi piegi na nosie. Uderzony w
głowę teorią względności wyrównywałem ciśnienie wewnątrzczaszkowe szeroko
otwierając usta. Membrany słuchowe zwiotczały i musiałem skłonić je do pracy,
żeby nie przegapić tego, co w nie wpadało.
Względność stawała się nadzieją, choć
była teorią i to bardzo skomplikowaną, pozostającą poza zasięgiem ludzkiego
geniuszu. Ale ja miałem naście lat i granic nie znałem żadnych. Dla mnie
osiągnięcie celu było kwestią wytrwałości i chęci. Jak dzieci, którym nikt
jeszcze nie powiedział, że metalowej łyżeczki wzrokiem się zgiąć nie da, więc
gięły je bez problemu, dopóki nauka nie przedstawiła im dowodów, że to
niemożliwe. Słuchałem, a pan od fizyki nie zająknął się ani słowem na temat
braku możliwości wykorzystania teorii w praktyce, czym zbudował moją pewność,
że rzecz się powiedzie. Właśnie mnie!
Już wtedy, zamiast śnić mokre sny o
piersiach Kasi z 7c, tej samej, która ponoć pokazała je Bartkowi w zamian za
jego autoerotyczny występ, nocami budziła mnie gorączka odkrywcy. Najpierw
odkrywałem ciało z oblepiającej mnie kołdry, a później, stygnąc, zanurzony w
nocnej ciszy zatapiałem się w marzenia i fantazje związane z wykorzystaniem
względności do podglądania czasów różnych od teraźniejszych. Marzyła mi się
luneta, przez którą zobaczę dinozaury, albo światy Lema, Verne’a i innych
wielkich proroków światów przyszłych. Że podejrzę to, co oni podejrzewali tylko,
zamiast domysłem, posłużę się wzrokiem. Fizyka, chemia i matematyka została
przenajświętszą trójcą, o czym nie wspomniałem nikomu. Trójca mogła wszystko –
zabrać mi czas i zdrowie, opętać i zniewolić. Pożerałem i chłonąłem wszystko,
co mogło dać podwaliny, ramę, w której zmieszczę kanwę obrazu. Tego wymarzonego
bezsennymi nocami.
Zrezygnowałem z futbolu i dyskotek,
eksperymentów z alkoholem i innymi używkami. Wysłałem swój popęd na wygnanie i
fizyczne uniesienia przenosiłem w świat projektu. Podporządkowałem życie idei,
zaniedbując wszystko inne. Ledwie zauważyłem, kiedy umarł ojciec, a gdyby matka
nie wpychała we mnie pożywienia wykorzystując moje roztargnienie, to pewnie
umarłbym z głodu. Posiwiałem bardzo wcześnie, a marnotrawstwem czasu wydawało
mi się nawet golenie, więc wyglądałem jak pustelnik. Chudy, żylasty i
zarośnięty. Często śmierdzący, bo na kąpiel również patrzyłem jak na pasożyta
odrywającego mnie od pracy.
Obliczenia prowadziłem wszędzie, zapiski
na ścianach mieszkania i na wszystkich oknach. Sprawdzałem hipotezy i szukałem
nieodkrytych zakamarków. Szczelin, w które mógłbym się wedrzeć, by wykorzystać
punktową słabość teorii i zajrzeć pod spódnicę wieczności. A ona wstydziła się
obnażyć i chłostała mnie po twarzy niepowodzeniami. Kląłem częściej, niż
mrugałem powiekami. Ale zawzięty byłem. Upór ponoć mam po matce – trudno mi to
potwierdzić, bo kobietę ledwie pamiętam. Umarła, nim zbudowałem pierwszy model.
Niedoskonały, pełen wad. Ale już prototyp pokazał mi coś, o czym marzą fałszywe
wróżki na całym świecie. Na jedną krótką chwilę pokazał mi obraz. Pierwszy,
zniekształcony i pływający obraz. Zobaczyłem siebie. Własną noc, kiedy zamiast
o Kasi…
Euforia, to zbyt małe słowo. To był
psychiczny, niekończący się orgazm! Upiłem się wtedy nie tylko szczęściem.
Pierwszy raz w życiu upiłem się życiem. Bezbronny i dziewiczy stanąłem sam na
sam z wódką i dziewczęciem na tyle cynicznym, że nie przeszkadzał jej mój
wygląd, gdy pokazałem jej banknot i niewprawnym językiem wytłumaczyłem, czego
ma mnie nauczyć. Wódka nie podziałała, albo tego nie zauważyłem, pani uwolniła
mnie od ignorancji, jednak ta radość była zbyt mikra wobec stojącego w
sąsiednim pokoju prototypu. Wyprosiłem jedno i drugie z domu. Pani wzruszyła
ramionami, przytuliła osieroconą butelkę i wciskając banknoty w biustonosz wyszła
kręcąc tyłkiem na pożegnanie. A ja nawet się nie ubrałem, tylko wróciłem
pogłaskać prototyp i oddałem się myśleniu twórczemu.
Wady. Wyeliminować wady, wzmocnić obraz…
Przenajświętsza trójca była ze mną, pilnując, żebym opamiętał się choć na
chwilę i dał ciału zastrzyk energii, abym nie padł z wycieńczenia krok przed
metą. Trochę otrzeźwiałem, kiedy zaczęło mi brakować sił, kiedy zapiski na
ścianie doprowadziły do wzoru, który wyryłem w tynku nożem i obwiodłem ramką.
Dowód! Ścieżka dostępu! Teraz byłem już pewien, że mi się nie wymknie. Był mój.
Brama do nieskończoności stała otworem i jarzmo czasu pękało w szwach. Mogłem
przyszpilić chwilę do podłogi, nadepnąć i pod butem trzymać, albo wracać i
wracać do znudzenia.
Budowałem i ulepszałem. Pryzmat okazał się
najskuteczniejszy, dzięki dwukierunkowej interakcji. Miałem wrota do obu
krańców czasu. Niedoskonałe jeszcze, ale już teraz potrafiłem objąć ramionami
czasu cały wiek. A pryzmat ze mną stał w jego środku jako oś. Punkt równowagi. Prawie
nie znałem ludzi, więc trudno było mi odnieść się do czegoś, co mógłbym
rozpoznać. Przyszła mi do głowy dziwka,
która rozprawiła się z moim dziewictwem i dość niefrasobliwie, może nawet z
chorą ciekawością zacząłem szpiegować w czasie przeszłym jej życiorys.
A kiedy okazało się, że jest nieślubną
córką Kasi z 7c… I Bartka, który zapił się na śmierć, gdy się dowiedział, że
zostanie ojcem jeszcze przed maturą… Szpiegowałem ją i samego siebie.
Podglądałem własne erotyczne uniesienie. Dziwne, że kiedy wyszedłem do łazienki
dziwka telefonem omiotła ściany… Kręciła film w moim pokoju? Nie bardzo
rozumiałem. Pomyślałem tylko, że trzeba ją odnaleźć i zapytać, po co to robiła.
Zostawiła w przedpokoju numer kontaktowy, gdybym miał pieniądze i ochotę na
powtórkę. Ale to poczeka. Teraz są ważniejsze sprawy.
Zerknąłem w przyszłość dla odmiany.
Trafiłem na szpital i oddział noworodków. Mój pryzmat stał w pomieszczeniu
sąsiadującym z salą porodową i ilekroć na świat wychylał się mały człowieczek
trafiał na stół za pryzmatem, gdy tylko został obmyty z wód płodowych. Zanim
trafił na matczyną pierś trafiał przed oko pryzmatu, a siwowłosa kobieta
przewijała ciąg obrazów w przyspieszonym tempie. Byłem dumny. Moje dzieło
zostało udoskonalone i potrafi teraz znacznie więcej. Patrzyłem zachłannie, jak
weryfikowana jest przyszłość, lecz nie widziałem celu. Większość dzieci wracała
w spocone objęcia kobiet zmęczonych porodem. Ale niektóre… Były mordowane bez
cienia litości. Szlachtowane, ćwiartowane i wyrzucane na stos odpadów
biologicznych. Niekiedy, przed śmiercią selekcjonowano pojedyncze organy, krew,
czy osocze, ale niemowlęce ciała lądowały w kubłach opróżnianych każdego dnia i
wędrujących do spalarni. Okropny widok sprawił, że chciałem rozbić pryzmat i
skruszyć tynk, żeby wzór konstrukcyjny zniszczyć…
Ciekawość zwyciężyła, gdy logika
podszepnęła że jeszcze zdążę zniszczyć, że przecież sam we własnym domu siedzę
i nikt poza mną nawet się nie domyśla, że urządzenie jest już sprawnym,
działającym źródłem wiedzy rozciągniętej w nieskończonym czasie. Nieśmiała,
paskudna myśl drążyła moją podświadomość, że dziwka widziała, że mogła… Co
mogła? Tępa baba rozkładająca nogi za grosz? Wiedziałem, że skończyła zaledwie
podstawówkę, a resztę czasu spędzała zarabiając ciałem. I to jak? Nie
podejrzewałem nawet, że takie rzeczy są możliwe. Kaśka nie przeszkadzała, bo
ona również kroczyła tą samą ścieżką, czasem nawet na wspólnych z córeczką
występach bywała, gdy trafił się perwersyjny klient.
Zerkałem w pryzmat, gdyż trudno się
oderwać i udawać, że ciekawość nie istnieje. Nigdzie nie widziałem siebie.
Przypomniałem sobie ruchy pielęgniarki i postanowiłem spróbować. Kanciasto i
niepewnie przewijałem przyszłość cofając się, aż zobaczyłem siebie. Wreszcie.
Gdzieś w tej przyszłości musiałem być. Chciałem zobaczyć, jak mi się świat
odwdzięczy za złamanie granic ustanowionych przez Boga. Za odpowiedź na każde
pytanie. Za złamanie tabu, tajemnic i spętanie wieczności. Za rozwianie
wątpliwości historycznych… Ręka mi drgnęła i obraz ze mną cofnął się jeszcze
bardziej…
Może za bardzo, ale przy stoliku siedziała
„moja” dziwka i rozmawiała z dwoma osiłkami i jednym dostojnikiem. Coś pokazywała
na swoim telefonie. Oficjel patrzył na ekran, a jeden z byczków klepał ją
pieszczotliwie po policzkach, aż jej głowa podskakiwała. Gość w garniturze
podał jej kopertę, z której wystawała harmonia banknotów, a telefon jej zabrał.
Kiwnął głową dziwce i byczkom, a potem wyszedł. Zostałem z nią, a ona nie
zwracając uwagi na byczków dotykała banknotów z lubością. Niedługo to trwało,
gdy jeden z nich schwytał ją za gardło i podniósł do góry. Sikała po nogach
umierając, a banknoty z szelestem spływały na mokrą podłogę.
Żal mi było dziwki, ale pryzmat nie
pozwalał zmienić zdarzeń. Mogłem tylko je zobaczyć. Szarpnąłem nerwowo i przewinąłem
do przodu szukając mojej przyszłości, jednak zbyt lekko przesunąłem horyzont
czasu. Oglądałem teraźniejszość niemal synchroniczną. Może minuty dzieliły moje
widzenie i moje życie. Patrzyłem w pryzmat, jak podchodzę do własnych drzwi, bo
dzwonek zadzwonił…
I zadzwonił. Szedłem do nich oglądając
się za siebie i patrząc w pryzmat. W nim drzwi już były otwarte, a za nimi
stało dwóch bardzo umięśnionych mężczyzn, za którymi stał pan w garniturze. Pan
patrzył się uporczywie w czubki swoich butów, jednak podniósł wzrok na mnie i
uśmiechnął się przepraszająco:
- Nie powiem „dzień dobry”, bo ze śmierci nie robię kpin. Powiem
żegnaj, ale wiedz, że jestem ci wdzięczny i będę aż po kres życia.
Jeden z byczków schwytał mnie za gardło i
uniósł do góry… To już nie był obraz z pryzmatu… Charczałem… Krótko charczałem,
a po nogach cienkim strumieniem płynął ukrop.
- Zupełnie jak dziwce – pomyślałem nim zmysły zgasły.
Aż 'po kres'.
OdpowiedzUsuńdziękuję. word poprawia po swojemu - widać, że moja wersja podoba mu się mniej.
UsuńDziwka zajęła się dziewictwem – to mi się kojarzy z wołającą o litość chucią młodego, jeszcze dojrzewającego nieboraka.
OdpowiedzUsuńPatrząc w przyszłość, Twój bohater jednak otwiera drzwi... może miał nadzieję, że ją zmieni?
pasjonaci często są kompletnie bezradni poza swoją świątynią. im większe zaangażowanie w jedną dyscyplinę, tym większa ignorancja poza nią.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Przyniosłem wielką kryształową kulę;
kto zdoła ją podnieść?
Czy potraficie wniknąć w wielki rdzeń światła?"
(Pieśń CXVI - Ezra Pound)
Pozdrawiam:)
jesteś niewyczerpalnym źródłem. choćbym żył pięćset lat, to nie doścignę.
UsuńPisałam kiedyś, że mam problem z zapominaniem. Jak widzisz - to nie było straszenie:)
UsuńPozdrawiam:)
bardzo mi się podoba Twoja "wada"
UsuńPrzewijanie przeszłości ma tę wadę, że może zmieniać sens mijanych obrazów, powiększać, pomniejszać, przewartościowywać i co tu kryć, omotać w symbole, by stało się tajemniczo uwikłane w symbole i niedopowiedzenia. Samo życie i samounicestwienie.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
wspomnienia robią dokładnie to samo, więc nie widzę żadnej różnicy.
UsuńNo i do czegóż to święta trójca może doprowadzić! Precz z matmą i fizą… Tylko chemia jest przydatna!
OdpowiedzUsuńale tylko organiczna, jak rozumiem?
UsuńNie do końca. Zdaje się, że SO2 jest związkiem nieorganicznym...
Usuńhttps://www.sfd.pl/Dwutlenek_siarki_tylko_w_tanich_winach_-t449675.html)
UsuńSiarczyny są tylko niezbędnym dodatkiem - alkohol etylowy (etanol) ma wzór chemiczny zawierający węgiel - C2H5OH