sobota, 1 czerwca 2019

Klejnoty.


Most był pusty. Zapewne to z powodu nocy i mocnego wiatru sunącego tuż nad wodą. Czasem zaczepiał o nurt, który pienił się i protestował. Wiatr, na wysokości mostu jęczał na wantach i próbował rozkołysać kładkę. Stal i beton gięły się pod ciosami i czułem, jak pływa mi pod nogami mizerna jak się teraz zdawało konstrukcja. Wrażenie nicości potęgował fakt, że stwórca tym razem upiekł to nocne ciasto bez jednej nawet rodzynki. Nie świecił Orion, Wielki Wóz odjechał poza horyzont, nawet Mars nie czerwienił się ze wstydu wisząc gdzieś nad głową. Jedynie masywne, skłębione chmury potrafiły własną szarością wydrzeć z mroku kontury.

Trzymałem się barierek z zamkniętymi oczami oddając się wiatrom w objęcia. Twarz mam chyba opływową, bo nie poranił mnie szorstkim, mocnym jęzorem, ale spojrzeć na siebie nie pozwolił. Niósł jakieś paprochy, których nie zdołał utopić, które mu nie wypadły z pochopnych, nerwowych dłoni i sypał w twarz, jakby chciał mnie wytatuować w czarne piegi strupów. Rewidował mnie sięgając chyba kości, bo zmarzłem. Przysiadłem odwracając się plecami. Szczęściem odpuścił i przeniósł się wyżej, żeby pomieszać chmury. Wielką, bezwzględną ręką tarmosił je aż podarł na drobniejsze fragmenty, a wtedy nieśmiało wychylił się spoza nich jakiś ułomek księżyca. Wyglądał, jakby wiatr go wylizał i zamiast pełnego brzucha miał wklęsły, wygryziony niemal na wylot atol. Trochę przypominał siatkę do polowania na gwiazdy, tyle, że bez rączki.

Rzeka od razu stężała granatem tak dojrzałym, że niemal czarnym i przystroiła się girlandami białych loków chaotycznie rozsianych po nurcie. Płynęła nie czekając na nic i na nikogo. Czyżby uciekała? W taką noc wszystko się może zdarzyć. Popychana wiatrem płynęła gdzieś, gdzie nie sięgałem wzrokiem. Tafla wydawała się asfaltowo twarda, jednak nie zamierzałem wędrować tym traktem pośród tumultu przewalających się kotków z piany. Analogia do topolowej waty katulającej się po jezdni była niemal doskonała.

Siedziałem bardziej w nocy niż na moście. Zanurzony w gęstwinę mroku i wzrokiem wolnym od pożądliwości wypatrującym celu płynącej pode mną rzeki. Byłem tak wolny, jakby mnie wcale nie było. Mogłem wszystko i nic jednocześnie. A przecież siedziałem twarzą do ukrytego w mroku miasta, plecami do gór, z których spływała woda korytem wyrzeźbionym tak dawno, że teraz już nie pamiętała dlaczego właśnie tędy płynie. Ot – tradycja, zabobon, z którego ciężko zrezygnować.

Srebrne nici księżycowej poświaty wsparły się o balustradę. Ciężko, jakby były zmęczone. Poniżej, cierpiący na bezsenność pająk lamentował, że mu wiatr gobelin wytarmosił i podziurawił. Krążył we wszystkie strony i usiłował poznać rozmiar nieszczęścia własnymi, cieniuteńkimi nóżkami. Księżyc, choć sam zabiedzony pochylił się i westchnął. A potem zaczął rwać z głowy srebrne włosy, żeby pająk miał z czego tkać nowy kalejdoskop. Głuptas uwijał się jak w ukropie, gdy tylko poczuł pomocną dłoń. Wiatr zajęty zaganianiem stada brudnoszarych baranów gdzieś w zakole rzeki zapomniał o moście i księżycu. O mnie też zapomniał, więc oddychałem najciszej, jak umiałem, żeby go nie przywołać.

Pająk pracował wytrwale, a władca księżyca ciągnął nerwowo za smycz chcąc już wracać do domu z tego przydługiego spaceru. Mocny był. Szarpał mizerny księżyc, aż ten się rozpłakał i perły łez mikroskopijnymi kroplami spadły w gobelin. Królewska szata musi być wysadzana diamentami. Rzemieślnik może być kosmatym brzydalem, jeśli potrafi takie cuda utkać. Słońce ziewało tuż za horyzontem, żeby umyć rumiane policzki w wodzie, nim ludzie wstaną. Chyba lubiło uciec poza zasięg pazernych rączek dzieci i dorosłych. Może nawet poza zasięg jazgotu, który ludzie uporczywie produkują, gdy nie śpią.

Pająk wypił diamentową kroplę i schował czarny grzbiet spalony słońcem już dawno temu i poszedł spać. Wystarczy. Napracował się. Pomiędzy żerdkami pyszniła się konstrukcja niepowtarzalna, skrząca się bogactwem rosy. Nawet wiatr zaniemówił i oddychał półgębkiem, żeby nie spłoszyć klejnotów. Słońce malowało miraże ubierając krople w kolory, Raz były rubinami, innym razem szafirem, berylowa kolia mrugała na przemian z diamentowym garniturem, cytryn i szmaragd zaplątane w okach sieci mrugały zachwycająco. Siedziałem w zachwyceniu aż każdy okruch zabłysnął pełną tęczą niby arbuzowy turmalin. Pająk pochrapywał lekko potrącając nici oddechem by drżały znanym mu rytmem. Spał w poczuciu spełnionego obowiązku beztrosko, jak spać potrafią dzieci o czystych sumieniach.

15 komentarzy:

  1. Opowieść łagodna, cicha, przyjemna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie może być proste, jeśli odbieramy je zmysłami i nic nam w tym nie przeszkadza.

      Usuń
    2. jak zrezygnujemy ze zmysłów również może być proste.

      Usuń
    3. proste, gdy nie mamy nic na głowie...

      uparciuch!

      Usuń
    4. no tak. a jak inaczej.
      gdybym nasiąkał cudzym zdaniem byłbym jak balonik na wietrze. pilnuję swego.

      Usuń
  2. Tego nie mogłeś wymyślić, musiałeś kiedyś, nocą, na moście, z zamkniętymi a potem otwartymi oczami ....
    Widzisz więcej i nieźle to opisujesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. najwyżej nie uwierzysz. wymyśliłem. to nie było trudne.

      Usuń
  3. Do tych klejnotów utkanych z nocy ludzie dodali własne, np. kłódki na moście na znak miłości przypięte, też błyszczą, metalem i uczuciem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dogonić urodę natury nie jest łatwo. szczególnie w masowej produkcji.

      Usuń
  4. "Byłem tak wolny, jakby mnie wcale nie było" - pięknie ująłeś wolność. Chyba w tej chwili czuję się podobnie. Patrzę w taflę jeziora. Jakaś pomarańczowa kula po drugiej stronie, za lasem opada coraz niżej. Jednak u mnie nie ma wiatru. Wszystko stoi, ani drgnie. I nie ma pająka. Są za to leśne dźwięki, głównie ptaki. Szkoda, że nie potrafię rozpoznać żadnego poza charakterystyczną kukułką.
    A te pajęcze klejnoty są najpiękniejsze wczesnym ranem, kiedy krople rosy lśnią na cieniutkich niteczkach.
    Ale Oko - czy pająki chrapią? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pójdź i posłuchaj. kto wie czego się dowiesz.
      rozpoznawanie ptaków po śpiewie to trudna sztuka. nawet po wyglądzie nie zawsze się uda.

      Usuń
  5. Prawda z tymi ptakami. Jakiś maleńki ptaszek uwił sobie gniazdo pod dachem, jeszcze w zeszłym tygodniu było słychać ptasie głodomory drące się wniebogłosy jak tylko pojawiał się rodzic ze zdobyczą. Próbowaliśmy poradzić się wujka Googla i wyszło, że to sikorka, ale nie jestem pewna, bo bardzo malutkie te ptaszki. Dzisiaj już ich nie słyszę, może skrzydlata brać opuściła już gniazdo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szybciutko. ale życie często się spieszy do samodzielności.

      Usuń