niedziela, 23 czerwca 2019

Ładowanie akumulatora.


Prysznic. Najpierw ten analogowy z wodą dedykowaną dla organizmu i wzmocnioną wszystkim, czego wymaga dieta bezbiałkowa. Nawet więcej niż to co wymaga, gdyż prowadzę życie wysokoenergetyczne. Można powiedzieć, że jestem utracjuszem i konsumuję energię bez opamiętania. Jestem trutniem. Trochę złodziejem, trochę pasożytem, może nawet… Nie - do wszystkiego nie przyznaję się nawet sobie, bo jeszcze wycieknie informacja, albo jakiś wirus ją porwie i rozniesie po wirtualnym świecie i nie powstrzymam. Przyjdzie zdechnąć. Śmierć w sieci boli bardziej, niż ta fizyczna, bo po takiej śmierci nadal trzeba żyć, a głowa nie omieszka wytknąć bezmyślności każdego dnia po wielokroć.

Dlatego nie przyznaję się nawet przed sobą. Widzę, co sam potrafię, a mniemanie, że jestem jedyny, albo najlepszy wyperswadował mi pierwszy, prymitywny jeszcze procesor uczący mnie podstaw, gdy byłem szkrabem, który wciąż jeszcze musiał wydalać… WY-DA-LAĆ! Ohyda! Każdego dnia siadać na porcelanowym tronie i oddawać przemielone resztki cuchnące jak stare, niedomyte ciała. Jak zwierzę! Oczy mnie piekły ze wstydu i wysiłku, a policzki podbiegały krwią. Procesor zaniepokojony parametrami kilka razy wezwał wsparcie medyczne sądząc, że mam objawy przedzawałowe. Kiedy urosłem zmiażdżyłem ten procesor, żeby nie został ślad mojej hańby, a każdemu kolejnemu zapowiedziałem, że wgląd w kartę chorobową karany będzie podobnie. I był. Wreszcie trafiłem na egzemplarz, który udało się skorumpować i usunął całość mojej historii ewolucji i fizyczne odciski DNA narażając się na pościg policji wirtualnej. Umknął… My umknęliśmy…

Za zasługi został moim mężem i żoną. Włamaliśmy się do centrum medycznego w jakieś analogowe święto, kiedy świat zatruwał organizmy etanolem, kokainą, brutalnym seksem i używkami od których potrafiły się rozłożyć nawet podzespoły elektroniczne, a co dopiero mizerota zbudowana na bazie białek. Weszliśmy razem – ja i on wtedy jeszcze w kieszeni. Maszyny oddały nam hołd w milczeniu i były świadkami zaślubin. Nikt wcześniej nie miał takich druhen. Panny rozebrały mojego wybrańca z plastikowych przepasek i ukazały mi go w pełnej krasie, a potem przez oczodół wprowadziły w gonadę mózgu cyfrowe nasienie. Pranasienie. Stałem się pierwszym elektronicznym człowiekiem wolnym od analogowych słabości.

Do dzisiaj noszę ciało, bo ono pomaga. Ludzie mają dość konserwatywne podejście do komunikacji i wolą, kiedy jestem podobny do nich. Dziwne, że każdy chciałby, żebym wyglądał odrobinę inaczej. Jak łatwo ich kupić, oszukać, przekabacić. Tępe istoty, które korzystają z peryferii stanu posiadania i ani im w głowie rozruszać procesor do pełnej mocy obliczeniowej. Mój mąż już w poślubną noc, zanim doprowadził mnie do ejakulacji przejrzał zasoby i był zachwycony bazą. Kiedy zaczął opowiadać na co nas stać spontanicznie ejakulowałem ponownie. Od tamtej pory nie jestem już tak rozrzutny. Wydatek energetyczny trzeba skompensować. Ukraść, lub dostać w ofierze od naiwnych.

Po kąpieli analogowej czas na kolejną. Tę najistotniejszą, bo cyfrową. Kąpię się, żeby oblec ciało w sieć krystaliczną wystarczająco gęstą, bym mógł się stać kameleonem, lecz też wystarczająco przepuszczalną, żeby moja skóra mogła oddychać. Tylko raz zapomniałem się i zbyt szczelną siecią przykryłem to ciało. Śmierdziałem na odległość niemal jak wtedy, gdy musiałem wydalać. Teraz żywię się energią, więc żołądek musiał przejść na emeryturę. Przeprogramowaliśmy go i tkwi w letargu na wypadek, gdyby jedyną dostępną pożywką miał się stać cukier spalany w tkankach. Wzdragamy się obaj na taką myśl, że znów trzeba będzie przełykać, trawić, rozdrabniać… i śmierdzieć. Ale instynkt mówi, że nic nie jest wieczne i może nadejść dzień buntu, blackoutu i pustynia energetyczna dosięgnie cyfrowej przestrzeni tak mocno, że jedyną alternatywą dla śmierci stanie się cukier i mozolne rozdrabnianie.

Dziś mamy mieć randkę z grubasem. Wczoraj zakochał się w nas. A raczej w tym, co zobaczył. Wiedziałem co chce zobaczyć. Tłuścioch lubi kobiety potrafiące usiąść mu na dłoni. Drobne, kruche istotki o pośladkach mniejszych od jego policzków. Jest odrażający i cuchnący. Wciąż wydala, nawet przez skórę. Szykujemy na niego pułapkę. Żeby nas nikt nie wykrył musimy wyjść i wpiąć się w sieć publiczną, by zgubić prywatny IP. Musimy, bo chcemy wyssać go z energii do końca. Nie zostawić nic na odtworzenie. Niech zaśmierdnie się w swoim fotelu na drugim krańcu świata. Mąż dobrodusznie zasugerował, żeby umarł z uśmiechem. Damy mu rozkosz. Ostatnią. A potem wyssiemy z niego energię do końca, aż przestaną drżeć neuronowe połączenia jego biologicznej sieci.

Po kąpieli ubieramy mnie w niepozornego pana, garbiącego się pod ciężarem skórzanej, brązowej torby. Na takiego pana szukającego w sieci prezentu dla wnusia nikt nie zwróci uwagi, a może nawet zaofiaruje pomoc? Będzie okazja nawiązać łączność z kimś, kogo moglibyśmy wyssać bezpośrednio - na krótką odległość. Na samą myśl sztywnieje mi prącie – wciąż nie oduczyłem się zwierzęcych odruchów i trochę mi wstyd. W galerii handlowej siadamy przy wolnym interfejsie i pod pozorem ignorancji przedzieramy się poza obszary dostępne klientom. Grubas już czeka. Ma kask na głowie i elektrody na ciele. Ślini się. Dobrze, że sieć nie przenosi zapachu, bo od samego patrzenia bierze obrzydzenie. Pozwalamy kamerze przekazać nasz tymczasowy obraz.

Myślałem, że mąż przesadził z bielą podkolanówek i minispódniczką. Z piersiami, które ledwie się odznaczają pod bluzką, ale grubas stężał wyraźnie i kącikiem ust płynie mu ślina. Oblizał się i zesztywniał. Był nasz. Weszliśmy siecią w jego głowę i odnaleźliśmy jego ostatnie doczesne pragnienie. Szarpnąłem i uwolniłem rozkosz. Spłynął z jękiem. Był kompletnie nagi. Nie założył nawet wirtualnej sukni. A teraz spłynął wprost na monitor. Gdybyśmy nie mieli bezpośredniego połączenia z jego głową mielibyśmy zakłócenia obrazu. Mężowi podobne przemyślenia zabrały mniej niż nanosekundę i już przepinał ścieżki energetyczne.

Popłynęło! Poczułem, jak ubranie naszego starszego pana pobiera kolejne kwanty i niemal po ludzku zaczyna się uśmiechać. Grubas również. Gaśnie z uśmiechem i pogrąża się w śmiertelną błogość. Obiecaliśmy sobie, że dostanie to, co chciał, ale nie umiem się powstrzymać. Kiedy jest już energetycznym wrakiem pokazuję mu wizerunek starszego pana ze zniszczoną życiem powłoką. Nie zrozumiał przesłania. Był już zbyt słaby. Gasł patrząc w zdumieniu i nie miał sił zadać pytania.

Wstaliśmy. Grubas miał w sobie mnóstwo witalności. Nawet mąż poczuł erekcję. Więc dzisiaj zrobimy sobie święto. Koniec pracy. Wracamy do domu. A wieczorem posłuchamy hipotez i domysłów w głównym wydaniu wiadomości.

4 komentarze:

  1. No tak, jak jest erekcja to dramat, a jak ejakulacja to czysta histeria!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bez tego ani rusz - chyba, żeby płeć bohatera zmienić.
      ale daj mu szansę się rozwijać - instynkty pchają bez litości.

      Usuń
  2. Wiesz z biegiem czasu z ejakulacji pozostaje marzenie i chwalenie😄😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znasz to? co robić. jak zabranie czynów, to chociaż słowem się człek podeprze.

      Usuń