piątek, 21 czerwca 2019

Zatruty Jubel.


Szef prywatnych uroczystości nie obchodził w życiu zawodowym i nie zamierzał, więc skrupulatnie ukrywał dane osobowe zgodnie z przepisami RODO, żeby nikt nigdy nie wręczył mu kwiatów w godzinie próby, albo co gorsza barbarzyńskiej gorzałki pędzonej w bezksiężycową noc na sprzęcie pradziadka sprytnie ukrytym w chylącej się szopce w podmiejskim lesie. Poniekąd z autopsji wiem, że Stanisław dysponuje – lasem, aparaturą, przepisem i kompetentnym przodkiem – co prawda obecnie żywym wyłącznie w konarach drzewa genealogicznego pielęgnowanego tradycją rodzinną od chyba trzech stuleci, jednak receptura wciąż potrafi oszołomić krwiobiegi śmiałków łaknących fraternizować się z wielowiekową kulturą spożycia. Pijąc ów rarytas niemalże widziałem szanownego przodka majtającego nogami z rodowodowej gałęzi i patrzącego z niesmakiem na degrengoladę spożywających bez talentu i właściwej oprawy.

Wstyd nam było regularnie i całorocznie, gdyż dyskretnie fetowaliśmy okazje wszystkich pracowników poza szefem. Sporadycznie udawało się i szefa poczęstować bardziej udanym tortem, czy lampką czegoś tak wyszukanego, że mieliśmy kłopot w dokończeniu spożycia naszymi niezbyt wyrafinowanymi podniebieniami. Szef potrafił zagłębić się w bukiet tak głęboko, że był w stanie określić pochodzenie kobiet depczących winogrona i kolor majtek najmłodszej, która je na sobie miała, co nie było oczywiste nawet dla kiperów z francuskich winnic.

Pewnego razu zostaliśmy po godzinach i korzystając z nieobecności szefa przeprowadziliśmy burzę mózgów usiłując znaleźć rozwiązanie wstydliwego problemu. Pani Kasia, która najwyraźniej miała wtedy zaplanowane jakieś pilne zajęcia domowe wzruszyła ramionami i wygenerowała propozycję, żebyśmy obchodzili rocznice powstania biura i pod tym szyldem wręczali szefowi, jako twórcy, kręgosłupowi i głowie zarazem, stosowny upominek. Elegancko, służbowo i bez podejrzeń o małostkowe pobudki. Zanim ramiona pani Kasi opadły już wychodziła, gdy plebejski kolektyw zmagał się z problemem, a może ze zrozumieniem propozycji. Dwie butelki później przez aklamację propozycja pani Kasi przeszła jednogłośnie, choć nieco bełkotliwie. Pozostał problem, kiedy powstało biuro, żeby okoliczności nadać rozmach adekwatny do wielkości szefa i nie obrazić go przy tym niedokładnością. Ustalenie daty pozostawiliśmy pani Kasi, która w kwestiach cyfr była niemal tak doskonała, jak szef i my mogliśmy wyłącznie usiłować, względnie zbliżać się do pani Kasi, żeby zarazić się jej talentami.

Pani Kasia (jak zwykle) stanęła na wysokości zadania, więc od tamtej pory regularnie połowie czerwca wręczaliśmy szefowi prezent w hołdzie dla wielkości umysłu i rozmachu w działaniach perspektywicznych sięgających dalej niż plan emerytalno-rentowy najmłodszego z pracowników pobłogosławionych łaskawym wzrokiem ZUS. I właśnie dziś pani Kasia po trzydniowym urlopie przewidzianym na zamówienie i zakup wiecznego pióra w sztukę współczesną ubranego staraniem tureckich złotników wróciła z ekskursji z futerałem aksamitnym bardziej od kociej sierści, po męsku czerniącym się opalizującym blaskiem dyskrecji, a w środku dzieło sztuki – pióro stylizowane na pióro Feniksa, kosztujące zaledwie trzecią część trzynastki każdego z nas, plus koszta własne pani Kasi zaledwie drugiej trzeciej sięgające. Było warto. Dekolt pani Kasi pysznił się opalenizną podkreśloną jedwabiami znad Bosforu i obraz ten stanowić mógł alternatywę dla herbaty z prądem w jesienne wieczory. Tym bardziej dla oprawy wydarzenia.

Szef, najwyraźniej wzruszony zaprosił wszystkich obecnych do bufetu na pierogi ruskie, jednak zaznaczył lojalnie, że śmietanę i cebulkę każdy (poza panią Kasią) musi pokwitować własną kartą debetową. Nie zazdrościłem pani Kasi – zasłużyła sobie. Szef pod wpływem pióra błyszczał nie tylko elokwencją i dumą z zespołu, ale potrafił przyozdobić czoło perłami potu, którymi pani Kasia przyprawiła później własną porcję pierożków, dwuznacznie przystrojoną kleksami śmietany. Pierogi były doskonałe. Wiem, bo już nie raz szef mnie obsobaczył, że nie istnieje stopień wyższy od doskonałości, ale te akurat sięgnęły tego niedościgłego pojęcia, a nasz zachwyt w trakcie jubileuszu „firmowego” oddawał z nawiązką naszą zbiorową, niewymuszoną miłość do szefa.

Kiedy szef zarządził strategiczny odwrót, zmieściliśmy się gremialnie w windzie pomimo ławicy pierogów pływających w naszych trzewiach, by wspólnym powietrzem oddychać póki serc gorących nie schłodzi sprawnie działająca klimatyzacja. Pierogi chciały się kleić, lepić i przytulać, oczywiście najbardziej do pierogów szefa, a zaraz po nim do pani Kasi, jednak nie każdy zaznał szczęścia, gdyż podróż na trzecie piętro trwała krócej niż konsumpcja pojedynczego pierożka. Wysiedliśmy ze wzrokiem pełnym uniesienia i adorowaliśmy szefa w marszu na nasze bojowe stanowiska.

Po korytarzu wiał wiatr renesansu. Zanim sensory wykryły obecność szefa, a potem nas wszystkich z panią Kasią na czele i rozświetlił grafitową przestrzeń plamami punktowych świateł nawet najmniej z nas wszystkich czuły Stanisław - poczuł. Przed nami czaiło się nowe i to czaiło się między windami, a biurem. Światło zaczęło się czepiać kształtów i kolorów, może miało nawet wpływ na węch. Przed nami kolonizowały się przestrzenie nową, nieznaną wartością gęstą od nowych twarzy i karnacji zbyt różnorodnych, żeby były tubylczymi. Niczym rozemocjonowany semafor kolonizacją bezludnej wyspy dyrygowała… Ruda…

Była piękna. Z włosem wzburzonym, w ekspresji gestykulacji. W jej ruchach mieszkała interpunkcja doskonale akcentująca każdy, nawet nieznaczny krok w przyszłość. A zanosiło się na krok wystarczająco duży, żeby bajki poszarzały z zawiści. Co tam siedem mil w skórzanym bucie? Tu myśl mogła sięgnąć nieśmiertelności, albo chociaż podwoić życie! Kiwaliśmy Rudej głowami przechodząc w wielkiej niepewności, świadomi wielkości tego umysłu wypełnionego energią do wypęku, a ona dyrygowała nowoprzybyłymi i innymi, którzy najwyraźniej tymczasowymi byli. Wnosili podwaliny przyszłego życia biurowego i nadawali mu ton. Ten pierwszy, stanowczy akcent. Biurko-laptop-niszczarka dokumentów. W takiej osi nawet Einstein skróciłby nocną bezczynność do czterech godzin bez poczucia krzywdy.

Biuro instalowało się ekspresowo. Można powiedzieć, że z marszu i niemal się spóźniliśmy na otwarcie. Ruda gestem zaprosiła nas do wnętrza i nawet szef uległ jej urokowi i sile. My? Weszliśmy jak welon za panną młodą, która swoją urodą zniewala czarne myśli. Szampan wytrawniejszy od moich zmysłów wypełnił moje myśli pochopnością i bąbelkami, które w pani Kasi zaczęły owocować rumieńcami i pazurkami we wzroku czepiającymi się klap marynarki szefa. Szef przezornie odstawił kieliszek na brzeg biurka i kontemplował jednostki matowiące szybę drzwi wejściowych nazwą firmy. Nano – taki początek już zwiastuje, że jeśli firma przejdzie od detalu w masę stanie się rewolucją. A tuż za przedrostkiem usiadła technologia. I to nie krajowa, lecz obca Słowianom. Wraża, wiec na pewno wroga. Trudno wymagać od obcych poszanowania czegoś, czego znać nie mogą. W końcu oni studiowali własną historię świata, zapewne mocno odległą o naszej.

Szef natychmiast zorientował się w kompetencjach i wykrył jednostkę nadrzędną, bo szefowie mają to wszczepione przez nie wiem kogo, ale mają. Podążając śladem jego wzroku można było odkryć, kto tu rządzi. Kto nadaje ton dyskusji i wskaże horyzont przyszłości, kto zwektoryzuje cele biurowej codzienności i wskaże ścieżkę ku nieśmiertelności. Wzrok szefa spoczywał tam, gdzie zawiesza się medale, tylko zamiast płaszczyzny wybrał wypukłości ponad którymi rozkwitała ruda grzywka. Wzorem szefa skłoniliśmy się pokornie i poszliśmy we własne kazamaty. Kiedy w milczeniu szef zamykał za nami drzwi biura westchnął, jak wzdychać mógłby Herkules stając przed nieskończonością augiaszowych stajni. Swoją rozterką nie podzielił się z personelem, żeby go nie obarczać nadmiernym ciężarem, lecz powlókł się do siebie i zamknął drzwi z pietyzmem. Czar rocznicowy zwiądł daremnie i nawet piersi pani Kasi zwiesiły się smętnie nad porzuconą klawiaturą beznadziejnie całkiem.

Usiłowałem. Starałem się zrozumieć i przejąć choć margines cierpienia sądząc naiwnie, że mesjasz nie udźwignie bez wsparcia. Poczułem się namaszczony wskazany palcem, jako ten ginący naród wybrany i przedzierałem się przez subtelne ścieżki szefowskiego rozumienia. Gówno zrozumiałem, czego należało się spodziewać. Moje mniemanie o sobie napompowane mną bezzasadnie pękło i sflaczało. Szef w samotności przeżuwał jakąś gorycz i nawet pani Kasia będąca barometrem szefowskich uczuć zdawała się być opuszczoną do połowy wysokości masztu flagą… Cóż taki ja?! Mizerny grzybek w wirze kipiącego barszczu? Jętka jednodniowa myśląca, że może? W końcu szef wynurzył się i palcem wskazującym napiętnował sufit, chociaż patrzył na nas, a mówił do nie wiadomo kogo.

- Proszę państwa. Ruda eskaluje. Zaczęła inwazję. Musimy się przygotować. Oczekuję na konstruktywne wnioski. Sam nie poradzę. Jesteśmy zespołem i jako zespół musimy się wykazać. Mam nadzieję, że państwo rozumieją. Od dzisiaj ogłaszam mobilizację. Ograniczam widzenia z rodzinami i urlopy do odwołania. Dziś ostatni dzień, żeby spakować ciepłe skarpetki i ucałować wnuki. Wprowadzam stan nadzwyczajny powołując się na precedensy z przeszłości. W drzwiach wejściowych rozwijamy kurtynę do zwalczania biologii molekularnej. Środki ostrożności jak przy ptasiej i świńskiej grypie. Panie Stanisławie – pan przyniesie na jutro ekologicznie czysty snopek siana i tę pańską truciznę na życie. Każdy po trzykroć obetrze stopy nim wejdzie pod karą maksymalną kodeksu pracy! Uprzedzam, będę ścigał z powództwa cywilnego do trzech pokoleń w przód każdego, kto się nie dostosuje. Pani Kasiu? Czy mogę pani powierzyć posterunek do rana? Zastąpię panią, ale dzisiaj… hmmm... cóż…. jakby to powiedzieć… mam rodzinną… uroczystość… otóż – nie życzę sobie i wykluczam AB-SO-LUT-NIE… ale dzisiaj moja żona obchodzi rocznicę moich urodzin i zapowiedziała mi rozwód, gdybym nie przyszedł, więc uległem. Pani Kasiu? Mogę na panią liczyć? Bo tych psubratów ktoś MUSI przypilnować!

21 komentarzy:

  1. Ja też nie uznaję uroczystości osobistych w pracy. Ale przypomniało mi się coś przezabawnego. W mojej pierwszej pracy każdy dostał do ręki karteczkę z datą swoich imienin.
    Mówię zupełnie serio. Nikt się nie wymigał i w ten sposób przynajmniej raz w miesiącu były jakieś imieniny z kawą i ciastem. Moje wypadały w listopadzie chociaż tak naprawdę są w czerwcu. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli co? wręczyć szefowi karteluszek i powiedzieć, że tak ma być? a kto ma to zrobić? chyba tylko pani Kasia...

      Usuń
  2. Zniewoliła mnie ta ławica pierogów i jętka jednodniowa,że nie wspomnę o piciu w pracy szampana i jego dalekowzrocznych skutkach przypominających ośmiornicę przyczepioną jak broszka do klapy marynarki. Nanotechnologia...Hmm... wygląda mi na to, że Ruda zabrała się za jakieś kompozyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kompozyty i zatruty jubel-to jak bolący ząb - albo trzeba wyrwać albo leczyć. Wygląda na to, że skoro zatruty- to biuro nadaje się do leczenia.Po całości. To i kompozyty się przydadzą.

      Usuń
    2. biuro i bez Rudej nadawało się wyłącznie do leczenia, albo przynajmniej do przewlekłej obserwacji. chwilowo robię za obserwatora z braku lepszych podglądaczy. mało chętnych psia mać! pewnie płacą nie najlepiej, albo warunki szkodliwe dla zdrowia psychicznego.

      Usuń
    3. Chyba że mają zawyżone wymagania...i stąd braki kadrowe :)

      Usuń
    4. mniemasz, jakobym posiadał ukryte talenta? no to teraz poczułem się bardzo brykliwie i kto wie, czy nie wprowadzę embarga na usługi własne, żeby wyeskalować roszczenia.

      Usuń
    5. Embargo i eskalacja- na rany koguta! Bylebyś nie przesadzić z żądaniami...

      Usuń
    6. czyli co? znów nadinterpretowałem? nie eskalować?

      Usuń
    7. Jak masz podstawy i firma dobrze prosperuje- to czemu nie. Próbować można.

      Usuń
    8. żartuję przecież. odejść z takiego miejsca? z widokiem na Rudą? to ponad moje siły.

      Usuń
    9. No właśnie i nie byłoby następnych tekstów...

      Usuń
    10. teksty, to pewnie byłyby, bo Ruda jest nowalijką - jak rzodkiewka w kwietniu.

      Usuń
    11. knuj dalej, może i Tobie zakwitną jakieś ciągi dalsze.

      Usuń
    12. Hmmm...zakwitło, a o nowalijkach może też popełnię wpis, tyle, że muszę znaleźć pewne stare zdjęcie. :)

      Usuń
    13. Dziękuję,nawzajem...knucie pozostawiam Tobie. Zgrabnie Ci to idzie.

      Usuń
    14. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
  3. Fajne to było. Jeszcze Pani Kasia z dekoltem. No proszę proszę 🤣🤣🤣Ah te Kaśki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pani Kasia zawojowała świat jak widzę - jesteś kolejna osobą, dla której pani Kasia stanowi największą wartość z tych opowiastek.

      Usuń