poniedziałek, 10 czerwca 2019

Wehikuł czasu.


- Nie będę przed panem ukrywał. Choroba jest śmiertelna i planów wakacyjnych raczej nie robiłbym na pańskim miejscu. Chyba, że zacznie pan te wakacje natychmiast. Krótkie i intensywne. Później… Cóż choroba rozłoży pana tak, że nie będzie pan w stanie chodzić. Kłopoty z oddychaniem będą rosły z każdym dniem i podejrzewam, że najdalej za miesiąc nie będzie pan w stanie bez mocnych środków nabrać powietrza w płuca.

Diagnoza powaliła mnie. Miałem plany. Pomysły i niedokończone sprawy, które koniecznie i natychmiast powinienem zrealizować. Ta choroba, to chyba jakieś nieporozumienie. Bęcwał myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, a pewnie pojęcia nie ma i własną ignorancję chowa pod białym kitlem i za dyplomem magisterium sztuk medycznych na pomniejszym uniwersytecie. Nic z tego! Nie pozwolę mu stłamsić się! Usadzić z milionem rurek sterczących z ciała wprost do plastikowych worków, żebym nie zgnił od środka. Miałem zamiar wstać i wygarnąć mu wulgarnie, kiedy on pchnął mnie palcem wskazującym gdzieś między żebrami i mnie złamał.

Wbił we mnie palec, a ja straciłem oddech i przed mokrymi oczami zaczęły mi fruwać jakieś czarne, nieregularne plamy, jakby nietoperze, muchy, czy może kleksy roztrzaskanego na szkle atramentu. Ktoś wrzasnął tak głośno, że zadrżałem i ja i ten chłystek w białej sukience. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to ja krzyczałem. Wyłem z bólu.

- To jeszcze nic. To dopiero początkowe stadium bólu – chłystek uśmiechnął się wyrozumiale i jakoś tak blado – za miesiąc zaboli, kiedy tylko popatrzę.

- I co? Co teraz? – poszarzałem, a panika, zastąpiła miejsce wściekłości i ściskałem kolana, żeby ze strachu nie posikać się w tym gabinecie – Przecież tak nie można czekać na ból i nie robić nic więcej. Już teraz czuję, jak mi włosy siwieją od samego myślenia.

- Jest metoda… - lekarz nagle zainteresował się stanem własnych paznokci i pozwalał mi dojrzeć do zrozumienia.

- Ile? – wycharczałem.

- Wszystko! – najwyraźniej nie był minimalistą i znał wartość bólu, którego ja jeszcze nie znałem - Nic mniej w rachubę nie wchodzi i o negocjacjach nie ma mowy!

- A skąd mam wiedzieć, że mi pan pomoże? – spytałem żałośnie, jakbym mógł stawiać warunki.

- Nie możesz, ale też nie masz innego wyjścia – trącił mnie raz jeszcze palcem, jakby chciał mi przypomnieć mój ból – Nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić, ale dobrze. Idź i wróć, jak zrozumiesz. Wszystko. Oferta jest ważna tydzień, potem się nie podejmę nawet, gdybyś mi dołożył majątek teściów, czy dziadków. Możesz iść. Tylko nie wydawaj za dużo, bo mogę się rozmyślić. I notariusza umów, bo oni są dość mocno zajęci.

- Ale… - chlipałem upokorzony i bezradny – Ale jak? Niech mi pan powie jak chce mnie pan uratować?

Popatrzył na mnie wnikliwie, aż wreszcie się zdecydował:

- Powiem, jeśli się lepiej poczujesz – obcesowo traktował mnie już jak swoją własność, a ja nie miałem odwagi zaprotestować, tylko chłonąłem tę jego bezczelność – Wehikuł czasu. Obecnie choroba jest śmiertelna i lekarstwa nie ma. I nie będzie szybko. W każdym razie nie na tyle, żebyś mógł się o nie modlić do dowolnego Boga. Zostaje ci modlić się do mnie, ale ja nie jestem ani miłosierny, ani tani. To jak? Wychodzisz, czy zostajesz? Ładny zegarek, chętnie przymierzę…

Siedziałem zgięty w pół i zbierałem myśli z podłogi. Miał mnie. Nawet, jeśli kłamał, to nie miałem wyboru. Wciąż czułem, co zrobił jego paluch z moim ciałem i rozumieniem świata. Oscylowałem wokół tej rany i nie mogłem się skupić. A on mówił, że to dopiero początek… I wyglądało , że wie, o czym mówi. Kiwnąłem głową, a on już dzwonił do zaprzyjaźnionego notariusza. Kazał się raz jeszcze rozebrać i raz jeszcze zrobił badania. Potem wypisywał skierowania na kolejne i kolejne badania tak liczne, że straciłem nadzieję, że się skończą, jednak puścił mnie prywatną ścieżką i zanim pojawił się notariusz większość badań była już za mną.

Podpisałem bez czytania, skoro wszystko, więc dom z całym wyposażeniem, samochód, kartę kredytową i drobiazgi z kieszeni… Upomniał się nawet o niewiele warte akcje jakiegoś przedsiębiorstwa, o których sam prawie zapomniałem. Notariusz wyszedł opłacony zawartością jeszcze przed chwilą mojego portfela i zostaliśmy sami. Wygonił mnie na kolejne badania. Szczęściem wszystkie można było zrobić w obrębie kliniki, a uprzedzeni o moim przyjściu specjaliści czekali, żeby mnie obsłużyć. Wieloetapowa stacja diagnostyczna zakończyła działalność i odesłała mnie do punktu wyjścia.

Kazał mi usiąść i bawił się kluczykami od samochodu, o którym nadal myślałem, jak o własnym. Dane spływały na komputer i chyba czekał, aż się pojawią wszystkie wyniki, bo nie mówił nic i nie udawał, że będzie mnie bawił rozmową. Palcem tylko pokazał kozetkę przykrytą jakąś białą ceratą, żebym się położył i odpoczął. Zrobiłem to patrząc martwym wzrokiem za okno. Dzień gasł powoli. Ja też gasłem i tylko nadzieja, że wehikuł czasu przeniesie mnie w przyszłość, by oferować lek na ból trzymał mnie w całości. Niewiele brakowało, żebym się rozpadł na atomy. Strach mnie sponiewierał mocniej, niż sądziłem. Leżałem i dygotałem, jakbym zmarzł.

W końcu przyszedł do mnie i zaprosił gdzieś, gdzie czekała sterylnie czysta sala oświetlona lampą o wielu reflektorach i tak mocna, że niemalże prześwietlała moje ciało na wylot. Byłem już nagi, a dwie żylaste pielęgniarki myły mnie w przedsionku mało delikatnie. Oskrobały mnie tępą żyletką, ale dokładniej niż miałbym życzenie. Przetarły czymś dezynfekcyjnym i położyły na stół. Myślałem, że podróż w czasie odbędę siedząc, ale wszyscy parsknęli śmiechem, gdy zapytałem. Położyli mnie i przypięli do łóżka. Mocno przypięli, a potem zaczęli mnie podłączać do kabli i rurek.

Tego chciałem uniknąć jeszcze dzisiaj rano, a teraz patrzyłem resztkami nadziei szukając pulpitu sterującego, filmowych gadżetów, szyn, cyferblatów, wrót, czegoś, co mógłbym rozpoznać i oprzeć się stygnącym czołem na fikcji literackiej, żeby się uspokoić. Tymczasem włożono mi w usta rurę, która zaczęła oddychać za mnie, coś popiskiwało rytmicznie, gdy ruszyłem głową zobaczyłem, że maszyna przetacza moją krew, czyszcząc ją z osadów, jakie naniosło na nią moje życie. Byłem żyty maszyną, kiedy nachylił się nade mną ów lekarz, obecnie wystrojony w niebieską, albo zieloną sukienkę jak do operacji.

- Wehikuł czasu – szepnął do mnie – Pamiętasz? Tanio nie będzie tak jak obiecywałem. Ale uwolnisz się od bólu raz na zawsze. I tam dokąd zmierzasz nie będzie ci potrzebny samochód. Zanim odfruniesz chciałem ci tylko powiedzieć, że za wiele nie dołożyłeś do swojej wyprawy. Twoje szczęście, że parę narządów masz zdrowych i kolejka już czeka. Licytacja się właśnie skończyła – serce, nerki… krew… Mogłeś lepiej dbać o wątrobę, bo niestety nie nadaje się do powtórnego użytku. Ale część ciebie będzie żyć. Trzeba tylko wypreparować to, co się nadaje. Wyobraź sobie, że są nawet chętni na twoje nogi. Wyobrażasz to sobie? Okropne! W jakim stanie muszą się znajdować, skoro zdecydowali się na twoje. A teraz już śpij. Podróż chwilę zajmie.

Pod wpływem chemii zapadałem się w sobie i nie miałem siły nawet na ostatnią wiązankę. W drzwiach stali już w milczeniu goście z lodówkami. Chyba przebierali nogami z niecierpliwości. Lekarz na monitorze sprawdzał, czy transfery bankowe dotarły w komplecie. A potem zgasło światło. Ruszyłem na podbój przyszłości. W kawałkach.

17 komentarzy:

  1. Niesamowity tekst, który w trakcie upału za oknem ziębi lepiej niż lód w szklance. Opłata za bycie dawcą... Przewrotne. Strach to niezwykły właściciel, który z człowieka robi niewolnika. Czasem siebie samego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzeba zapłacić. w końcu fachowiec pracuje. i się ceni.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. ból to jeszcze gorszy kompan. często chadza pod rękę z bezsennością.

      Usuń
    2. Ból podsyca strach, strach podsyca ból. A tak naprawdę to jedno i to samo.
      Bezsenność to objaw dysonansu poznawczego. Jeden z wielu.

      Usuń
    3. za mądre dla mnie... dysonans poznawczy wywołuje na mojej skórze wysypkę.

      Usuń
  3. Kto to wie,co będzie za chwilę. Perspektywa takiego wehikułu bardzo mi odpowiada, tyle że z pewną różnicą- lepszy wybór świadomy niż pod wpływem bólu.
    Transplantologia czy protetyka/w szerokim zakresie/...podlegają prawom rynkowym jak wszystko inne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pytanie o dystrybucję się pojawia. mafie handlujące organami, to już norma.

      Usuń
    2. Dystrybucję w jakim sensie?...
      Idąc tym tropem, to zniknięcia niektórych osób mogą mieć swoje transplantologiczne uzasadnienie.

      Usuń
    3. kto handluje i kto zarabia. idąc tym tropem na pewno są.

      Usuń
    4. Kto zarabia/zyskuje? Ludzie- nikt inny:
      -chory, zwykle bogaty / jeżeli mówimy o mafii/
      -lekarze współpracujący z określonymi jednostkami/ośrodkami i te jednostki z zarządem
      -pośrednicy związani z transportem czy przerzutem
      -producenci sprzętów i wyposażenia do sal operacyjnych
      -inne pomniejsze szczeble -jeżeli jest rozdrobnienie i oddzielenie zakresu obowiązków, np. pielęgniarki itp.

      Usuń
    5. O potrzebnych medykamentach nie wspomniałam-bo to oczywiste.

      Usuń
    6. czyli wszystko jasne.

      Usuń
  4. Pewnie jestem nienormalna, ale śmiać mi się zachciało. I się śmieję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, jak wygląda norma normalności. ale skoro bawi, to się śmiej.

      Usuń