W obliczu bezinteresownie rosnącej agresji ze strony obcych ludzi i zapowiadanej przez plotkarskie portale nieuchronnej inwazji istot spoza naszego układu słonecznego postanowiłem wyhodować sobie żądło, zasilając je możliwie najskuteczniejszą toksyną. Żadnego miłosierdzia, czy współczucia dla napastnika! Jak kąsać, to do bólu. Najlepiej śmiertelnie. Zacząłem oczywiście od starannego planowania, żeby nie zmitrężyć czasu na kompletnie kretyńskie próby spontanicznej orki zakończonej katastrofą, po jakiej wyłącznie Zorba potrafił zatańczyć.
Żądło miało stać się bronią ostateczną. Trudno od takiego wymagać, żeby było masowego rażenia, więc musiałem zadbać o detale. Trafić w miliard Indian na centralnym placu Delhi, czy Chińczyków-Pekińczyków, to żaden problem. Za to trafić pojedynczego przebiegłego barbarzyńcę, to już sztuka. Szermierka praktyczna była mi obca. Operowanie żądłem powinno zawierać aspekty automatycznej odpowiedzi na zagrożenie. Wykrywać, przeciwdziałać, najlepiej uderzając wyprzedzająco. Przy okazji – chciałem wykluczyć atak na agresora atakującego pojazdem opancerzonym, kryjącym delikatną pupkę w megachłonnej powłoce marki pampers. Opinia publiczna mogłaby tego nie wytrzymać, jak obecnie nie wytrzymuje, gdy na bliskim wschodzie jako przestrogę dla nieschwytanych wypuszcza się jeńców w samych pampersach. Więc nie. Uderzenie precyzyjne, jak atak samotnego moskita penetrującego bazę niewiernych, nieodwołalne, jak papieskie edykty, zaskakujące niespodziewaną roszadą na geopolitycznej szachownicy i skuteczne, jak ucieczka amerykańskiego lotniskowca z Morza Śródziemnego.
Broń krótkiego zasięgu, taki drapieżny kordzik z rowkiem na toksyczną miksturę, przy mojej przerażająco skromnej posturze wydawała się zbyt minimalistyczna. Ba! Nie tyle wydawała się, a stawała się zbyt uboga, jak na głębię mojego strachu. Z kolei długa… wymagała talentu we władaniu, oraz oczywistej siły fizycznej, żeby broń nie uziemiła mnie własną wagą. Kevlar! To miała być odpowiedź na problem uzbrojenia. Skąd pomysł, żeby węgiel był lekki, tego nie wiem, ale ludzkość nie ustaje w wysiłkach, aby z paradoksów zbudować przyszłość, która nie rozsypie się pod krytycznym wzrokiem i szyderczy śmiech nie okryje jej patyną. Kevlar, jako karzącą rękę sprawiedliwości potrafiłbym wetknąć w dowolnie tłuste wraże dupsko. Cienkie włókno nie wymagałoby nawet ostrzenia. Prawdopodobieństwo znalezienia skazy w powłokach ochronnych dla tak dyskretnej broni wydawało się niemal pewne. Oko, usta (jeśli wróg takowe posiada), pory skóry, czy wcześniej rzeczony przedziałek miłośnie dzielący tkankę miękką na dwie połówki tego samego jabłuszka.
Z toksynami wydawało się być kiepsko, jednak internet potrafi zdziałać cuda. Jedna poufna konferencja z anonimowym Aborygenem, druga kursokonferencja z czarnoskórym szamanem, wreszcie wirtualny smoltok z nowogwinejskim myśliwym, plus przepisy rodzimej zielarki dotyczące… hmmm… lepiej nie zdradzać zbyt wielu szczegółów tudzież pochodzenia wiedzy tajemnej. Ja - pozyskałem. Jad gadzi, kurara i rozmaite substancje wzmocnione jeśli nie klątwą, to chociaż przekleństwem. Łatwiej wydusić ze mnie przepis na przeprowadzenie megatonowo rozszczepialnej i lawinowo rozprzestrzeniającej się reakcji, niż na skład chemiczny preparatu mającego zatrzymać agresję choć o cal od czubka mojego nosa. Grunt, że działa. Stary fotel, ledwie poczuł na sobie kapkę finalnego produktu, westchnął po raz ostatni i rozłożył się biodegradowalnie do ostatniej zardzewiałej śrubki. Czyli skuteczność zagwarantowana została zgonem stuletniego mebla, który wyzionął ducha, mimochodem trącony jadowitą substancją. Dodam tylko, że najbliższe umarlakowi otoczenie było omijane przez insekty najmarniej miesiąc po smutnym fakcie, więc biodegradowalność nie była przesadnie fanatyczna, dzięki czemu istniała nadzieja bezpiecznie oddalić się od napastnika, jego pomocników, obrońców i bramkarza. Jeśli zaistniałaby potrzeba to również od pałkarza, bazowego i wszystkich jego chwilowych żon.
Pozostał do zrealizowania najtrudniejszy element. Żądło łatwo było wepchnąć sobie w tyłek, jednak ożywić je siłą mięśni, woli, albo przekupstwem umiałby wyłącznie Bóg. Ja musiałem posłużyć się sztuką wyrafinowaną (skryto-alkoholikom wyjaśnię od razu, że nie miałem na myśli rafinacji, destylacji, ani tym bardziej konsumpcji). Zatrudniłem do realizacji cudu własny, wąsko wyspecjalizowany układ nerwowy i równie wąsko wyspecjalizowanego chirurga od medycyny nie wiedzieć czemu estetycznej. Zawodowiec (jako dodatkowy fakultet ukończył z wynikiem celującym w magisterium cybernetykę na renomowanej uczelni) nierozerwalnie połączył mnie z bronią, zsynchronizował sygnały i sterowanie, a nawet przeprowadził próbny rozruch nowego „organu”, delegując na testy własną, nie do końca świadomą teściową, całkiem jeszcze zgrabną i żwawą. Poświęcenie na ołtarzu nauki wyszło na dobre karierze lekarskiej, czego niestety nie da się powiedzieć o teściowej, która prozaicznie zdechła, rażona między przekwitające atrybuty kobiecości dziewiczym drgnięciem organu. Można powiedzieć, że pośmiertnie rozdziewiczyła mnie, sprawiła, że z chłopca… stałem się zabójcą. Skutecznym, cichym jak ninja, o obliczu nieco zmąconym smrodkiem nekrofilii.
Teraz, z dumą mogłem nosem drzeć chmury. Żaden ufoterrorysta z dalekich galaktyk nie zbliży się bezkarnie. Żaden złoczyńca nie wychynie z zaułka, by mnie skarcić za posiadanie portfela. Czujny niczym skorpion, zuchwały jak oko peryskopu, i nietykalny jak poseł trwającej kadencji promenowałem miastem i nie tylko. Niechętnych poskramiałem dla „naprzykładu” detaliczną porcją jadu, aby pozostali dostrzegli moją niewymuszoną oryginalność i urok osobisty. Niektóre panie chyba mnie polubiły, kiedy już przeschła im bielizna, nieco przepocona strachem i bardziej subtelnymi emocjami. Czekałem beztrosko na dzień próby, wieczorami, w zakazanych dzielnicach ćwicząc się w posługiwaniu orężem, zmniejszając pogłowie prymitywnych osiłków, na chwałę praw ewolucji. Tylko żłobki omijałem z daleka, żeby nie musieć się tłumaczyć, gdyby statystyka miała wykazać (z mojej praprzyczyny) jeden pełny pampers więcej, niż wynosiła historyczna norma dzienna.
Niepotrzebnie, jak się okazało, gdyż plankton ludzki globalnie nie posiadał aktywowanej warstwy strachu. Przekonałem się o tym, przechodząc przez park zamyśliłem się nasłuchując śpiewu ptasząt, gdy małoletni dżentelmen rezydujący czasowo w wózku typu parasolka przerwał kontemplowanie dżdżownicy nabitej na patyk, chwycił mnie za rękę i przyszpilił niezmąconym błękitem niewinnego wzroku:
- Wiem! Ty jesteś cyborgiem!
Bóg przekupujący żądło... Próbuję to sobie wyobrazić.
OdpowiedzUsuńLubię smakowite detale.
i jak idzie?
UsuńNieźle. W moim obrazie Bóg klęczy przed gigantycznym żądłem i błaga je ze łożonymi rękami, jednocześnie podsuwając górę prezentów.
Usuńołtarz ofiarny. i takie tam.... wotywa
UsuńGdzie te czasy?
OdpowiedzUsuńKiedyś wystarczyło zatrudnić obcą tubylcom kapłankę, która strzykała jadowitą śliną na upatrzony obiekt i po krzyku. Mało tego, wszyscy wokół ślepli, jakby byli opętani. Czary, magia miały wtedy moc, co się zowie. Teraz, ach...
przezorny Janek
cóż. szamanki miały łatwiej - nie było ufoludków. ci, najwyraźniej są odporni na urok wiedźmy.
UsuńA teraz są ufoludki? :)
Usuńtrudno wyczuć. maskują się dranie. ale amerykańskie firmy ubezpieczeniowe ubezpieczają od gwałtów przez ufoków i od porwań. więc chyba coś wiedzą.
UsuńNo tak, ale nie jest to prawdziwy produkt ubezpieczeniowy, a forma śmiesznego prezentu - polisy. Spotkania trzeciego stopnia trudno jest bowiem udowodnić.
Usuńwięc bezpiecznie można sprzedać naiwnym nie narażając się na ryzyko wypłaty odszkodowania.
UsuńEtam, każdy wie o co chodzi. To tak jak mieć na papierze spersonalizowaną gwiazdę.
UsuńRozśmieszyłeś mnie, hmmm...a może powinnam się bać?
OdpowiedzUsuńi o to chodziło - śmiej się do woli.
Usuń