Siadłem na zadzie, bo inaczej nie potrafię i zacząłem dumać. Może niezbyt konkretnie, bo dumałem już wcześniej, jednak teraz, mając stabilny punkt podparcia dumałem bardziej. Więcej. Doskonalej. Albo jedynie swobodniej. Szanowna rodzina zgłosiła postulat, abym rozpoczął realizację podstawowych zadań przewidzianych dla typowego mężczyzny. To taka zawoalowana aluzja, że niby jestem normalny i mieszczę się w widełkach, poza którymi muszą się zmieścić inni – nienormatywni. No, duma i tyle. Podejrzewam, że z racji krwi rodzina nieco nagięła fakty, albo nielegalnie nagięła tę, czy tamtą flankę granicy, jednak odwzajemnić się zamierzam absolutnym brakiem niestosownej wiedzy na ten temat, choćby mnie przesłuchiwał sam generał policji, straży granicznej, czy innej instytucji pro, ultra, czy zgoła anty.
Po pierwsze… dom. Nie wiedzieć czemu kazali zacząć od najtrudniejszego. Wolałbym zacząć od wyczynów prokreacyjnych, a domem zająć się w późniejszym okresie, jednak rodzina była niewzruszona, mamrocząc bez końca dom i dom. Rzygać się już chciało, szczególnie, że dom w którym pomieszkiwałem, gdy nie oddaliłem się samowolnie tu i ówdzie był mi wystarczającym. Duży, solidny – tatusiowi garb wyrósł, żylaki i odciski, których żaden podolog nie podejmie się usunąć. I ja miałbym powielać ów szablon? Logika cierpi, gdyż dom tatuś budował z takim zapałem i rozmachem, że do dziś połowa pomieszczeń jest niezagospodarowana. Lepiej o tym nie wspominać, gdyż pokoje częściowo przynależą do nieobecnych. Ciocia wyemigrowała w ciepłe kraje służyć urodą szejkom naftowym, wujek z karabinem krzewi kulturę Mcdonaldowską w coraz to odleglejszych stronach. Dziadek oszalał po śmierci babci i spędza noce na dworcu kolejowym, sądząc, że babcia wróci lada chwila. Mógłbym spokojnie w tatusiowej budowli spokojnie zamieszkać z małym, bezpruderyjnym haremem, a jeszcze dla siostrzyczki znalazłoby się wystarczająco przestrzeni by mogła uprawiać nielegalne zioła i legalne trucizny pochodzenia doniczkowego.
Drugi brat mamy, kiedy nas z rzadka odwiedza, krąży po domu aktualizując topografię pomieszczeń, bez której woli nie przemieszczać się nawet do toalety, a kondygnacje podziemne na wszelki wypadek omija z szacunkiem i obawą. Zresztą, nie tylko on. Podczas jakiejś rodzinnej uroczystości ktoś stwierdził, że w piwnicach już dawno mogło rozwinąć się życie tajemne, potrafiące rzucić nowe światło na czerwoną księgę gatunków zagrożonych, a może i na atlas dinozaurów. Tatuś tylko prychnął ochlapując biust mamy sałatką warzywną nasiąkniętą zacną gorzałeczką, ale tematu nie podjął skarcony jej wzrokiem. Od tamtej pory jednak, temat piwnic stał się rodzinnym tabu. Babcia, dopóki trwała z nami, żegnała się na sam dźwięk słowa piwnica, mama mocniej chwytała ścierkę kuchenną, a tatuś dostawał czkawki.
Po co mi dom przy takich warunkach lokalowych? Chyba tylko po to, by śmiertelnie nadwyrężyć kieszeń i kręgosłup. Dom ważny jest na stare lata, kiedy człowiekowi już się szwendaczek przestanie włączać i ciekawość świata zgaśnie na stosie cynizmu. Za młodu, gdy ideały, romantyzm tego co za horyzontem, poza zasięgiem portfela… bierze górę. Jest jeszcze testosteron. Za młodu najważniejszy, ignorujący materię nieożywioną, wiodący ku spełnieniu i boleśnie trzymający za jaja. „Tu i teraz. Nieraz.” To hasło gnieżdżące się w rozporku, gdy ma się lat naście. Po co komu skorupę budować i dźwigać ten ciężar, jak jakiemuś ślimakowi...
- Drzewo! – siostra usłużnie podrzuca pomysł na roboty fizyczne mniej wspólnego mające z budowlanką – Posadź drzewo. Choćby dziś. Najlepiej z nasienia, żeby nie iść na łatwiznę. Jak chcesz, przygotujemy grunt. Nawóz zdobędziemy ekologicznie czysty…
- Znaczy śmierdzący? – przerwałem jej ponuro, przewidując ku czemu zmierza – Jeszcze w gównie mam się grzebać tak?
- Nooo… - Siostra zapowietrzyła się, ale, żebym nie wypadł z torów spełnienia herkulesowych wręcz wyzwań, zgadza się na butelkowany nawóz, ziemię z precyzyjnie ustalonym pH i proponuje wieczór z „bożolenowo”, Wielkim Atlasem Drzew Świata (w tym pięćset gatunków endemicznych, ze dwieście sześć tysięcy wymarłych, oraz trzydzieści dwa opracowane w laboratoriach genetycznych w przeciągu ostatnich trzech lat. Wiedziona zielonymi ideałami błyskawicznie proponuje gatunek, a kiedy mówi, na jej policzki wypełza rumieniec, a wargi stają się pulchniejsze, zupełnie, jakby wykryła w strefie bikini niezapowiedzianego członka – Paulownia… Oxytree...
- I to niby ja mam posadzić, tak nowocześnie? A gdzie tradycja – besztam ją brutalnie i widzę, jak członek wycofuje się ze wszystkich stref intymnych – A klon zwyczajny, to pies? Lipka woniejąca, czy chociażby jarzębina czerwona…
- Dobra na nalewkę – mlaszcze przez bezzębne zębodoły dziadziuś, którego klawiatura odmięka w szklaneczce po nocy na dworcowej ławce przy kawie z automatu – tylko nieco cierpka i cukru trza więcej dać.
- I skąd niby mam wziąć nasienie? - burczę nieco zawstydzony swoim szturmem na członka zaplątanego w siostrzane szmatki – do Hiszpanii mam jechać i wykraść im patent?
- Hiszpania dobra – wzdycha tatuś, który w co bardziej rozrywkowe wieczory nakrapiane dziadziusiowymi specjałami pozwala sobie koło północy na niedyskrecje z czasów młodości i kruczoczarne włosy dopiero co uwolnione od ciężaru korony, pod którymi kryły się piersi niewinne, by nie zmarznąć od słonego wiatru zniekształcającego dźwięk kastanietów podchmielonych „Malagą”. Splecione z księżniczką gorące sny pośród zagubionych plaż, szaleństwa zamkowych bali, a jeśli mamusia nie słucha, to i pikantniejsze szczegóły, drżącą dłonią wydobyte spod kreacji, nim zmęczenie uśpiło emocje.
- Niech będzie lipka – zgodziła się mamusia, mająca najwyraźniej swoje tajemnice, ujawniające się delikatną mgiełką w oczach, jednak broń Boże rzewnym monologiem – takie swojskie, wiejskie zgoła, to dobry wybór syneczku.
Nie pytałem. Czułem się pokonany miękkością jej słów, więc pewnie i ona mogłaby ubarwić wieczór opowieścią panieńską, zawstydzając tych, którym się wydawało, że mama niczym żona Boga płodzi potomków w sposób bezkontaktowy. Przegrywając negocjacje mogłem się spodziewać najgorszego, jednak rodzina, to rodzina i w chwili wyzwania stanęli za mną murem. Siostra otrząsnęła się z niewysławialnych myśli i wespół z rodzicielką wertowała internet szukając lipki godnej zasadzenia nieopodal domostwa, ojciec z dziadziusiem (w towarzystwie dorodnej, nastoletniej naleweczki) studiowali geodezyjne plany, aby z rodzinnych włości wykroić siedlisko dla pierworodnego syna…
I ja… Uwolniony chwilowo z jarzma budowlanego, czekający na botaniczne wyczyny…. nie mogłem pozostać obojętnym na wszechstronne wsparcie. Taktownie oddaliłem się, aby swobodnie oddać się realizacji tej części obowiązku, którą wzgardziła rodzina. Brzemię odpowiedzialności ciążyło mi tak, że szedłem krokiem marynarza, pilnując, by energia jądrowa nie osiągnęła masy krytycznej. Na odchodne tatuś wsunął mi w kieszeń trochę grosza, żebym mu wstydu nie przyniósł, mama świecę, żebym szukał odpowiedzialnie, a siostrunia dyskretnie przesłała mi listę kontaktów do co rozsądniejszych koleżanek z roku. Byłem gotów? Nie wypada zawieść rodziny!
Skorzystałeś z tych rozsądnych kontaktów? Wszak nie lepiej aby dała namiary na atrakcyjne? ;)
OdpowiedzUsuńSoczyście napisane, fajnie się czyta!
oj Ty! Ciekawska naturo! Pikantnych szczegółów się zachciało? czasy są bardzo wymagające. a facet czoła stawić musi i nie dać tej... no... sama wiesz.
UsuńTekst jest naprawdę dobrze napisany, pełen ciekawych spostrzeżeń i wyrazistych postaci, fajna rodzinka. Historia wciąga, a styl, który łączy ironię z ciepłym humorem, sprawia, że trudno się oderwać. Podoba mi się, z jaką lekkością pokazujesz absurdalność codziennych oczekiwań, a jednocześnie dajesz przestrzeń do refleksji. To opowieść, która zmusza do myślenia, ale nie przytłacza – świetnie wyważona.
OdpowiedzUsuńironizuję. to chyba przestrzeń, w której mi dobrze. ktoś, czyje zdanie niezmiernie szanuję uważa, że dobrze "sprzedają się" "ohydki" - tak je nazwaliśmy roboczo. opowieści tak paskudne, że aż boli czytanie. i oczywiście humor. żeby nie zamknąć się w małej rzeczywistości - naciągam gumę. patrzę na siebie podczas prozaicznych czynności, albo wyławiam takie okruszki z zewnątrz.
UsuńOgólnie kapitał zbija się na chorobach, ludzie lgną do tragedii, no i wszelkie ohydki. Ma boleć, cierpienie przyciąga gapiów, pocieszaczy, płaczki. Wiesz jak jest.
Usuńi nie wiem, czy to dobrze, że wiem. ale sam napisałem takich sporo.
UsuńWpisać się w widełki czy nie? A jeżeli nie w te , to w które? Ha, ha...Jest w czym wybierać...Śmiech przez łzy lub na odwrót...
OdpowiedzUsuńpodobno wybór jest zawsze. poza progiem taktu i cywilizacji również można mieszkać. na nieco innych warunkach i prawach.
UsuńJa pozostanę na zadzie...
OdpowiedzUsuńNie ma gdzie się śpieszyć u kresu życia...Dom stoi, samosiejka wyrosła na cztery piętra, bo zabroniłem ściąć, synowie, wychowankowie zdrowi, rodzina daleko..., szczęśliwa połowica -jest spokój. Tylko konia czasami ponosi...
Ucieczka od rodziny i ...
mroczny jeździec
wychowankowie? byłeś ojcem dla tych, którym go zabrakło? czy nauczycielem?
Usuń