czwartek, 22 grudnia 2022

Jak rozkochać lwicę.

 

Nie zamierzała mieszkać w „głodnym domu”. Tak powiedziała o poranku, niepostrzeżenie znikając w miejskiej dżungli, symulując przy tym trzaśnięcie drzwiami, z sugestią, że wróci dopiero zwabiona apetycznym aromatem z kuchni. Nie było wyjścia. Upolowałem padlinę z nadzieją, że preparat będzie nadawał się na gulasz, względnie bigos. Wysokokaloryczny, tuczący jak diabli, ale przecież nic nie pachnie piękniej od smażonego w asyście cebulki ciała. Przynajmniej głodnemu.

 

Kawałki rżnąłem, jak dla głodnego psa. Ochłapy raczej duże i niekoniecznie mające odniesienie do geometrii przestrzennej z zakresu matematyki podstawowej. Byle-jak. To chyba najbliższe prawdy określenie osiągniętych kształtów. Zapeklowałem w oliwie, schładzając przed próbą ognia. Żeby nie było tak całkiem drapieżnie, postarałem się o odrobinę warzyw. Znaczy piórka z cebulki i jakieś ziołowe przyprawy rasy majeranek, jałowiec, czy rozmaryn. Taki drobny kompromis ze światem przeżuwaczy, jednak z bardzo wyraźnym wskazaniem na rzecz drapieżników.

 

Mięsa było więcej, niż wynosiła nominalna pojemność patelni, więc podzieliłem rzecz na dwoje. Podzieliłbym i na czworo, jednak potrawa nie była włosem, a i naczyń zbyt wielu nie posiadałem. Pół – to doskonała proporcja, sugerująca przejście na lekką dietę. Że niby zeżre się połowę, a nie całość na jedno posiedzenie. Posiedzenie z kolei jest pożądane, bo jadać wypada na siedząco. Zresztą nie tylko jeść, ale i wręcz przeciwnie.

 

Wracając z niekończącego się pasma dygresji – ozdobiłem żelazną patelnię mięsiwem w wersji gulasz kowala i węchem sprawdziłem, czy dochodzi. A kiedy truposz zdawał się być bliski orgazmu – wtrąciłem mięcho w czeluści gara i utopiłem wrzątkiem. Jak nie utonie, to oparzenia trzeciego stopnia uśmiercą je ostatecznie. Okazało się, że opalona padlina nie potrafi pływać, albo pływa wyłącznie głębinowo i żeby jej się przyjrzeć, trzeba łowić kawałki nadziewając je na oścień. Ogonów w garze nie dostrzegłem, więc rzecz nie transformowała do ryby. Cebulka w okamgnieniu spociła się na patelni, to ją również utopiłem dla towarzystwa. A czemu nie? Dania jednogarnkowe mają tę zaletę, że do mycia zostanie jeden garnek.

 

Mięso pod wpływem tortur nieco się skurczyło i znikł problem przeludnienia. Cebulka zwiotczała. Byłem z siebie tak dumny, że wianek laurowy na łeb zaciągnąłem, dzieląc się kilkoma liśćmi z martwym ciałem bulgocącym pod pokrywką. Czosnek, pieprz i sól miały dodać potrawie szczyptę pikanterii, co jak każdy kto raz skosztował wie, podnosi temperaturę w sypialni i wysyła zachwycone umysły w kosmos tak odległy, że po drodze wielokrotnie trzeba mijanym bogom mówić „dzień dobry” , albo „dobranoc” – w zależności od zasobów złośliwości wewnętrznej i nastroju. Miały – więc wrzuciłem, starannie mieszając, jak w przepisie na eliksir młodości. Trzy razy lewą ręką w prawą stronę i po dwakroć odwrotnie.

 

Siódmy krąg piekieł odesłałem gdzieś głęboko i poprzestałem na trzecim , powoli wynurzając mięsiwo z gorączki ukropu. Nieskończoność pokuty nie mogła trwać wiecznie. Nie można być tak zawziętym. Niech ciało się wspina po onych kręgach i powoli mięknie w sobie. Nawet świnie patrzą w gwiazdy! Trzy – liczba Boga. Doskonała w każdym calu (dlaczego calu? Ci angole wepchną się wszędzie. Nawet ziele do perfumowania mięsa nie wiedzieć czemu nazywa się angielskim i miast być liściem – jest ziarnem, czy nasieniem). Trzy godziny. Na gasnącym ognisku. Delektując się aromatem i trącając mięso ostrzem co czas jakiś, żeby nie zasnęło w ciepłej kąpieli. Nic więcej nie było trzeba…

 

Nooo… Może skibka chlebka, albo garstka kaszy, czy ziemniaczków utłuczonych na gładko…

 

Indianie dawali znaki dymne, w atmosferze obłoków ukrywając informacje równie skutecznie, jak dzisiaj w chmurze informatycznej. Takoż i ja uchylam pokrywkę i wysyłam aromatyczne znaki wprost pod niebiosa. Czekam. Nie niepokoję się. Wiem, że ją zwabię. Siebie zwabiłbym na pewno, więc i ona nie oprze się zewowi. Która lwica przejdzie obojętnie obok truchła? Nawet syta choć oczkiem rzuci… Byle wiatr zakręcił w dobrą stronę.

14 komentarzy:

  1. Pomyślnych wiatrów życzę. Mnie te zapachowo-trawienne dodatki przyciągnęły...
    Ot, niespodzianka . Zamiast lwicy pojawiło się ni to ni owo. Nawet nie fitofag.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dodatki mówisz... czyli cebulka? czy jałowiec?

      Usuń
    2. Wszystkiego po trochu...ziele angielskie, liść laurowy, cebulka, majeranek, rozmaryn i ta odrobina warzyw nienazwanych ....Jałowiec jest dla mnie za ciężki....:)

      Usuń
    3. mi akurat pachnie obłędnie.

      Usuń
    4. Do wędzenia i owszem...ale nie do lekkiego żarełka.

      Usuń
    5. każdy dobiera przyprawy pod siebie. to raczej dobrze. nie lubię uniwersalnych dodatków. i gotowych mieszanek również.

      Usuń
    6. Tak jak z perfumami itp....każdy wybiera na swojego nosa. Aromatoterapia działa czasem cuda.:)

      Usuń
    7. to że działa już jest cudem.

      Usuń
    8. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od ...feromonów...

      Usuń
    9. natura najwyraźniej walczy o swoje

      Usuń
  2. Taki Lew w domu to skarb dla Lwicy, niejedna da się skusić, to pewne!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. atawizm. mięcho w domu to podstawa pożycia.

      Usuń
    2. Nie tyle mięcho, co Lew kucharz.
      jotka

      Usuń
    3. pełna lodówka też ma swój urok.

      Usuń