Ile
trzeba mieć sił, żeby pisać. I ile słabości, żeby było o czym, kiedy już
roztrzaska się w proch każde tabu i wyjmie na wierzch niepojęte. To, co w
ludziach drzemie, lecz nikt głośno i wyraźnie powiedzieć nie ma odwagi.
Niektórzy patrząc na własne słowa wyłowione z brudnego sumienia próbują
oszołomić umysł używkami, żeby mniej bolało, choć to zawsze tylko proteza na
dystans zbyt krótki. Dreszcz przeszukuje moje ciało, kiedy myślę niegrzeczne myśli,
karalne, podłe i nasiąknięte wszystkim tym, co społeczeństwo usiłuje we mnie
wykorzenić od pierwszej myśli porażonej związkiem przyczynowo-skutkowym. W
szkolnych ławach i morałach bajek prane i katowane było moje sumienie, wizjami
bohaterów nadmuchane oczy, księgami chwalącymi wielkość zachowań obłożony byłem
jak więzień ceglanym murem, w którym spoza kraty wychylało się nieśmiało
oślepiające słońce egoizmów.
Stać
mnie na lubienie. Jestem syty i wokół świat oswojony, spętany kagańcem
ograniczeń i savoir vivre. Śpię bez koszmarów i pod poduszką żadnego noża,
pistoletu, czy choćby ciężkiej maczugi opartej o wezgłowie nie mam. We wzroku
mijających mnie ludzi nie widzę głodu. Ba! Nawet myśli niesfornej, kaprysu, że
mógłbym się stać czyimś posiłkiem. Że ktoś się za mną ogląda zastanawiając się
w skupieniu, czy z majerankiem, albo lebiodką smakował będę wystarczająco
wykwintnie. Taka myśl w końcu przyjść komuś do głowy może. I sytemu czasem
zdarzy się podywagować gdzieś na krawędziach poznania. Ale takie dywagacje są
mi niegroźne. Bo jeśli ktoś o przyprawach myśli, to teoretyzuje. Skwierczenie
naprawdę pustego żołądka nie ma czasu na kaprysy, dodatki i rozważania.
Wściekłą pianą wyrasta na ustach i zęby obnaża, a szpony zakrzywiają się
szukając miejsc, w których ukąszą śmiertelnie.
Jestem zwierzęciem i mam
instynkty, które w czasach prosperity pozwalają na ekscentryczne zachowania -
na przykład na kaprysy i grymaszenie - jem to, co czerwone, a zielonego nie
ruszam, mam luksus "lubienia", i cieszę się jedzeniem. Bawię wręcz. Ale
gdyby mnie wypchnąć ze strefy luksusu do klatki przetrwania i podstawowych
potrzeb - snu, jedzenia, oddychania bezpieczeństwa...? Nie zrezygnuję z
jedzenia, choćby było najobrzydliwsze, bo mi organizm nie pozwoli. Instynkt
mnie złapie za kark i podsunie ryj pod miskę. Będę wył i skamlał, płakał i
wściekał się ale będę żarł i łykał, siorbał każde paskudztwo i przełykał na
wpół tylko pogryzioną surowiznę, żeby szybciej i do pełna się napchać, nim
przyjdzie ktoś, kto zabierze mi łup, nim watahą dziką spadnie mi na kark, żeby
pożreć mnie i moje trofeum, jednym paroksyzmem organizmu wyposzczonego po kres
sił.
Ubrany w kaprysy nigdy nie bywam
wystarczająco ubogi, żeby sierść zjeżyć na grzbiecie i furią oczu penetrować otoczenie
poszukując sytości, nory bezpiecznej, w której powielę geny w cyklu
przetrwania. Bezmyślnie i bez zastanowienia. Nie wiedząc czemu i w jakim celu.
Będę znosił krwiste ochłapy i karmił szczenięce geny, żeby … No właśnie – żeby
co? Tajemna siła skaziła wirusem przetrwania organizmy żywe, zmuszając je do
cyklicznej reprodukcji, w której tymi samymi dylematami będą pasły umysły,
pośród tych samych lęków i nadziei będą kwitły kolejne, niekończące się
procesy. Mrówki, szczury, ludzie, pchły i kondory, jadowite pająki i
elektryczne węgorze, ćmy i ławice szprotek. Ohyda. Niby tak różni, a tymi samymi
zarażeni żądzami. Na jeden obraz i jedno podobieństwo. Tą samą koniecznością.
Oset i jęczmień, Sosna na piasku i krokus na skale, mech wspinający się po
gnijącym murze i wodorosty rozpaczliwie chwytające się wiecznie mokrych stóp
mostu. Wszyscy i wszędzie jedną myślą, jedną bezmyślnością szukają spełnienia w
powieleniu, jakby sam fakt reprodukcji miał się stać zaczynem raju, jakby
słabość niemowlęca wzmagała siły dojrzałości.
Tymczasem jest chyba wręcz
przeciwnie. To niemowlęca siła jest wartością, która dla przetrwania zaangażuje
więcej, niż potrzeba, aby mieć pewność, że w końcu otoczenie ulegnie i pozwoli
na kolejny haust powietrza, na ciepło schronienia, na posiłek najbogatszy z
możliwych. I nie zapyta skąd. Nie zapyta jak i dlaczego. Nie podzieli się z
nikim, lecz weźmie bezwstydnie i powie:
– Jeszcze! Chcę jeszcze!
Dojrzałość z ujarzmioną bezwzględnością
tak nie potrafi. Ma skrupuły. Obawy. Miliard kolorów i wizji niejednoznacznych,
powodujących rozterki. Może dlatego powiela się tak absurdalnie. Patrząc w
świat nie noszący jeszcze blizn od łańcucha, od kolczastej obroży łudzi się, że
wolnością i znaczeniem da radę powrócić do tych chwil, kiedy świat składał się
wyłącznie z „JA” i był mi powolny.
Idę i
mijam niedoszłe matki moich dzieci, mijam wrogów zawziętych i posiłki, które
będę dzielił z chwilowym sojusznikiem, żeby się pokłócić, przy bardziej
soczystym kęsie i rzucić się wzajemnie do gardeł i ssać krew nim skrzepnie.
Mijam mięso, które kłania mi się nieodmiennie na korytarzu i udaję, że nie
słyszę, jak ślinę przełyka łapczywie, zasłaniając rękawem marynarki gęstniejący
ślinotok. Nie widzę samic, które usiłują nakłonić mnie do pozostania. Żebym
stał się reproduktorem ich genów i dostarczycielem mięsa. Strażnikiem snu.
Zabójcą skuteczniejszym od innych. Nim zdechnę, mam dać coś światu. Ale co? I
po co? Wciąż pojąć nie potrafię. Podglądam cielęcinkę pachnącą mlekiem, a po
kłach mi nie cieknie nadzieja. Nie jestem głodny. Stać mnie na lubienie…
A ja myślałam, że będzie o "jabłku dla najpiękniejszej".
OdpowiedzUsuńAle też z przyjemnością przeczytałam.
Twoja pomysłowość za każdym razem mnie zaskakuje.
nie piszę bajek... na razie.
UsuńMięso to największa pomyłka świata. Obrzydliwość.
OdpowiedzUsuńTy też jesteś "mięso"...
UsuńAkurat ostatnio dość mocno jestem w tej tematyce i jeśli już się bawić w kulinarną ideologię to tylko weganizm ma sens, wegetarianizm w sumie to taka popierdułka. Kury i krowy, które dają półprodukty które jesz są chowane w tak samo drakońskich warunkach, więc gdzie tu sens a gdzie logika.
UsuńCo nie zmienia faktu, że schabowe rządzą.
podobno ludzie są wszystkożerni. rezygnacja z niektórych potraw, "lubienie", bądź nie - to tylko kaprysy organizmu, dla którego jedzenie jest przyjemnością, a nie koniecznością. uwielbiam ten stan. chcieć jeść, a nie być na jedzenie skazanym.
UsuńGdyby ludzie nie byli wszystkożerni to by nie przetrwali. Jaskiniowcy, jaskiniowcami, ale nawet w wiekach średnich jakoś czarno widzę wegan. Choć racją jest, że obecnie mięso i wszelkie produkty odzwierzęce nafaszerowane są chemią stąd problemy z tolerancją, czy trawieniem. No i kuchnia wegańska wcale nie opiera się tylko na jedzeniu sałaty i marchewek, jest tam masa świetnych przepisów i bardzo smacznych rzeczy, więc bynajmniej nie neguje.
Usuń*popierdółka, skucha w poprzednim komentarzu, wybacz.
od mięsa uwalniać się nawet nie chcę. warzywa mi krzywdy nie robią, jednak bliżej mi do psa/świni, niż krowy. bardzo ładnie uzupełniają sztukę mięsa i kolorem i kształtem, a organizm potrafi znaleźć pożytki w roślinkach.
UsuńNieprawda, nie jestem mięsem - jeszcze żyję.
Usuńjak napisałem - aż tak głodny nie jestem - poczekam. stać mnie na lubienie.
UsuńNie dam Ci się zeżreć!
Usuńkiedyś przestaniesz się bronić. i przyjdzie drobnica, która za nic będzie miała Twoją wolę.
UsuńTy mnie nie zjesz. A i drobnicy nie wiadomo, czy coś się dostanie - popiołu wszak chyba nie jedzą?
Usuńnieużytek... tak zmarnować jedzenie...
UsuńMięso to nie jest jedzenie! Mięso to trup.
Usuńto Twoje zdanie. dla mnie mięso, to jedzenie.
UsuńJeżeli lubisz jeść trupy, to mnie nic do tego. Jedna patologia w tę, jedna we wtę...
Usuńlubię. ziemia rozkłada mięso równie dobrze, jak rośliny - chyba mam podobnie.
UsuńOch, gdybyż politycy mogli tak powiedzieć! I nie tylko zresztą oni...
OdpowiedzUsuńże głodu nie czują?
Usuńże stać ich na lubienie...
Usuńprzecież wiesz, że ich stać. i na lubienie i na mówienie. na mówienie nawet bardziej, bo to zawodowa przypadłość.
UsuńMnie stać w tej chwili na więcej. Nie mam siły żeby nienawidzić.
OdpowiedzUsuńtaka sztuka dostępna jest chyba tylko istotom boskim. gratuluję.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Ludzie mają w sobie naturalny instynkt trwogi przed namiętnościami i popędami, które zdają się być silniejsze od nich, a które oni dzielą świadomie z tworami o niższym ustroju."
("Portret Doriana Graya" - O. Wilde)
Pozdrawiam:)
to chyba naturalne, że boimy się większych, a odgrywamy na mniejszych. i nie zawsze chodzi o rozmiary, bo potęgę mierzyć można w rozmaitych jednostkach.
UsuńSzczęśliwy z Ciebie człowiek Oko:)
OdpowiedzUsuńtak? bo potrafię nie zjeść mięsa, które zobaczę?
Usuń