poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Poszukiwacz złudzeń.


Stoję jako ten mandaryn nadworny i po rynku się rozglądam. Za mandarynką. Nie musi miętą pachnieć koniecznie, choć ja do niej miętę chętnie poczułbym od pierwszego wejrzenia. Więc wglądam i się rozglądam, zerkam, na palce staję i pośród tłumu usiłuję wystawać, jako ta góra lodowa na firmamencie oceanu. A mandarynki niet. Może kruchuteńka taka, że jej pośród tłumu ciekawskiego nie widać wcale? A może wybrała inną drogę życia i nie mnie pisana była? Poszedłem więc do księgarni – tej taniej, żeby nie zbankrutować nadaremnie i pośród słów szukałem jej, aż mnie i stamtąd wyprosili, bo w końcu to sklep, a nie czytelnia, a poza tym etat nie jest z gumy i dzień dojrzał do prywatności wolnej od zawodowej uprzejmości.

Rynek tymczasem okrzepł i realizował rozbuchane nadzieje turystów żądnych kolorytu. Utknąłem i tkwiłem, niby cierń na niepokalanym umyśle. Jak zadra jątrząca dłoń drewnianą igiełką. Otoczenie udaje, że mi sprzyja i przesuwa mi przed nosem koreańską wycieczkę koedukacyjną po wielokroć, a kiedy zniechęcony odwróciłem się, to w kierunku przeciwnym podążali już japońscy emeryci płci obojga. Tylko mandarynki brak. Kusiły mnie angielskie matrony i zasadnicze Niemki nieudolnie usiłujące wyglądać na dziesięć lat młodsze i po trzykroć bogatsze, na wypadek gdybym pałał zachwytem materialnym. Cygańskie podlotki hałaśliwie i kolorowo szukały… nie mnie przecież, raczej wręcz przeciwnie do Niemek - zainteresowane były głębokością i zasobnością moich nielicznych kieszeni. Jakiś żartowniś o drogę do hali targowej spytał, bo tam przecież towar świeżutki i pachnący, a i jakość wyższa. Hultaj jeden udawał, że i jemu mandarynek się zachciało, ale nie tej jedynej, a worka całego, by sokiem się upić do nieprzytomności.

Wieczór gęstniał wraz z tłumem, rozmaitość zdawała się nie mieć końca. Kawiarniane ogródki puchły wielojęzyczną radością napędzane i zwalczały pokłady gastronomicznej oferty. Znalazłem już chyba wszystko, czego nie szukałem i w każdej rozpuście mogłem się wytarzać do utraty sumienia. Spotkałem prawie wszystkich obcych i wszystkich znajomych. Poza mandarynką. Tułałem się jak rumuński dziesięcioletni żebrak od ogródka do ogródka i zaglądałem ludziom w oczy, pomiędzy talerzami, kieliszkami i szklankami wypatrywałem mandarynki mojej wymarzonej, a zamiast tego ktoś mnie odpędzał jak osę spragnioną słodkiego alkoholu, czy muchę lgnącą do panierowanego kotleta. Ktoś jałmużną chciał mnie uraczyć, inny miejsce tuż obok siebie zrobił i zaoferował szklaneczkę czegoś zimnego. Z przekąsem się uśmiechnąłem, bo oczy mu się do mnie śmiały bardziej nawet, niż mi do mojej mandarynki – ot egzotyczne pragnienia do zrealizowania ma mniejszość. Na seks z mandarynem chciał się zapisać i kuflem piwa umowę przypieczętować. Uśmiechnąłem się smutno i z tym uśmiechem poszedłem dalej, żeby mógł polować na egzotykę i nie tracił czasu na mnie, który innymi aspiracjami napędzony zwiedzał znane po raz nie wiadomo który.

Gołębie obsiadły pomnik i kokosiły się już do snu, a ja pod tym pomnikiem, który śniedział zielenią i obrastał tym, co mu gołębie niestrudzenie fundowały. Siedziałem i patrzyłem jak mrowisko ludzkie rozpływa się po bramach, po lokalach, po zakamarkach. Z aparatami fotograficznymi, z marzeniami, bądź tymczasową miłością wynajętą na minuty. Szły w paszcze taksówek czerwone róże płonące miłością lub wyrachowaniem, szły sukienki z różnym zaangażowaniem pilnujące gładkich kolan. Bieda siedziała brutalnie na środku bogatych szlaków i z kapeluszem jeśli był, albo kartonem po butach, a w skrajnej nędzy z kubkiem papierowym po kawie i wypatrywała miękkiego serca, które podzieli się groszem, żeby jeszcze dziś oszukać głowę uniesieniem skondensowanym w butelce. Ktoś grał rzewnie na skrzypcach, ale nie mnie przyzywał, ktoś bańkom mydlanym szeptał wróżby i w mroczniejące niebo wypuszczał, żeby usiadło na nieznanym ramieniu i parsknęło śmiechem, że aż tak można było się pomylić.

Pozwoliłem porwać się myślom, które gdzieś głęboko we mnie poczęte pewność miały, że mandarynka mi się trafi jeszcze dziś, że przecież nie może być aż tak, że dzień cały i nocy pół wypatruję oczy… Już ledwie widzę, więc nie ja ją, a ona mnie odnaleźć musi, żeby się udać mogło… Rozmarzyłem się duszą całą rozpostarty pod pomnikiem, a gołębie kołysankę mi gruchały, bo im też śnił się raj niedościgły, pełen tego, co gołębim wzdychaniem się kończy nieodmiennie. Pozwoliłem oczom przymknąć się całkiem, bo w głowie świat był barwniejszy, ładniejszy, spełniony. Granitowy chłód bruku przegryzał się przez pośladki, myśli poety ukryte w ptasim łajnie spływały cokołem pod koszulę, a w głowie świat pełen uśmiechu i mandarynki, nie dostrzegał już nic, poza tym, że za rękaw mnie szarpie, żebym poszedł z nią na koniec świata, żebym w innej kulturze się skąpał i został. Wytrwale i nieugięcie ciągnęła mnie za rękaw, żebym się ocknął i wszedł z nią w tę noc, żebym zostawił poecie i gołębiom to, co ich jest światem i poszedł we własny – mandarynkowy… Nasz…

Podniosłem oczy zmęczone szukaniem i spojrzałem w oczy świecące mimo mroku. Oczy pod grzywką zerkały na mnie raczej niecierpliwie niż z miłością, ale budziłem się tak opieszale, że i archanioł gotów byłby skrzesać jakieś zarzewie erupcji wulkanu. Patrzyłem zdumiony w te oczy i nawet to, że skośnymi nie były mi nie przeszkadzało. Ani ta dziwna czapka, spod której włosy wysypać się usiłowały bezskutecznie. Najwyraźniej mandarynka się po europejsku nosi i ten mundurek dziwaczny, niczym nawrót do czasów, kiedy skoszarowane było niemal całe państwo środka…

- No, nareszcie się obudziłeś człowieku. Wstawaj, bo się zaziębisz. Masz gdzie spać? Czy zaprowadzić cię do Brata Alberta? Tam przynajmniej coś zjesz i prześpisz się… A pomnika pilnować nie trzeba – nigdzie sam nie pójdzie.

27 komentarzy:

  1. Mandaryn to taki... ptaszor? Piękny, śliczny, cudowny...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. raczej chiński urzędnik. ale kto wie, czy ptasior by się nie znalazł

      Usuń
    2. hmm... a ona łapie go za rękaw.

      Usuń
    3. bo ona jest strażnikiem miejskim dla odmiany.

      Usuń
    4. Może chociaż ona ma piórka (?)

      Usuń
    5. a jakie to ma znaczenie?
      mandarynka z piórkami? nie widzę powodu.

      Usuń
    6. Cały czas myślę o kaczkach, które są w Chinach traktowane jako symbol wierności. I właśnie one... lubią muskać się piórkami podczas zalotów. Ale to nieistotne. Już się nie czepiam.

      Usuń
    7. rozumiem - moja ignorancja biologiczna nie pozwoliła mi skojarzyć mandaryna z kaczuszkami. czepiaj się śmiało. mi bliżej do ludzi jednak.

      Usuń
    8. Oko, wszystko się łączy, żeby było ciekawiej, okazuje się że urzędnicy cywilni w stopniu siódmym mieli wyszyte symbole w postaci kaczki mandarynki na uniformach służbowych.

      Usuń
    9. super. chyba popatrzę na mandarynki...
      mi się połączyła z mandarynem, jako gra słowna, a nie zwierzątko. już bliżej owocu.
      ale - dziękuję za dokształcenie mnie.

      Usuń
    10. też się dokształcam w mandarynkowych tematach- dzięki Tobie :)

      Usuń
    11. no proszę... uniwersytet.

      Usuń
  2. I dlatego nie jadam mandarynek. Wolę ziemniaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ziemniak powinien rozglądać się za ziemianką. żeby zachować jakoś ciągłość.

      Usuń
  3. Ciekawe komu lub czemu pomnik poświęcony?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fredro akurat.
      ale to nie ma znaczenia, bo wszytskie pomniki zachowują się podobnie.

      Usuń
    2. Ale pasuje do opowieści - jeśli nie chcesz mojej zguby, mandarynkę daj mi luby...losie

      Usuń
    3. ciekawe skojarzenie. od razu mi weselej.

      Usuń
  4. Skoro to miała być ludzka Mandarynka należało ją napisać właśnie tak, z dużej litery. Bo mnie się też skojarzyła z owocem i kaczką mandarynką bardzo ładną zresztą. Ale mnie się zdarzają poszukiwania, ani też drzemki pod pomnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zastanawiałem się nad tym długo, ale mandaryn i mandarynka bardziej mi się podobają - kobieta mandaryna, czyli mandarynka. nie Chinka, żeby z dużej litery. ale to trudne sprawy i może się okazać, że żona urzędnika jednak powinna być wielka literą przedstawiana.

      Usuń
  5. Tym razem ogląd świata na Rynku, więc nie dość, że full wypas, to jeszcze światowo, bo z mandarynem i mandarynką. Zataczasz coraz szersze kręgi. Fanfary! Trzeba i w trąby bić, by świat się dowiedział.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy to już czas zakupić trąbę? rynek jest bardzo dobrą lokalizacją do obserwacji świata.

      Usuń
  6. Mam nadzieję, że bohater nie czekał na kaczkę mandarynkę. Znając upodobania autora, który go wykreował, mógłby i on pożreć tę, na którą czekał.

    OdpowiedzUsuń