Stoję jako ten mandaryn nadworny i po rynku się rozglądam.
Za mandarynką. Nie musi miętą pachnieć koniecznie, choć ja do niej miętę
chętnie poczułbym od pierwszego wejrzenia. Więc wglądam i się rozglądam,
zerkam, na palce staję i pośród tłumu usiłuję wystawać, jako ta góra lodowa na
firmamencie oceanu. A mandarynki niet. Może kruchuteńka taka, że jej pośród
tłumu ciekawskiego nie widać wcale? A może wybrała inną drogę życia i nie mnie
pisana była? Poszedłem więc do księgarni – tej taniej, żeby nie zbankrutować
nadaremnie i pośród słów szukałem jej, aż mnie i stamtąd wyprosili, bo w końcu
to sklep, a nie czytelnia, a poza tym etat nie jest z gumy i dzień dojrzał do
prywatności wolnej od zawodowej uprzejmości.
Rynek tymczasem okrzepł i realizował rozbuchane nadzieje
turystów żądnych kolorytu. Utknąłem i tkwiłem, niby cierń na niepokalanym
umyśle. Jak zadra jątrząca dłoń drewnianą igiełką. Otoczenie udaje, że mi
sprzyja i przesuwa mi przed nosem koreańską wycieczkę koedukacyjną po
wielokroć, a kiedy zniechęcony odwróciłem się, to w kierunku przeciwnym
podążali już japońscy emeryci płci obojga. Tylko mandarynki brak. Kusiły mnie
angielskie matrony i zasadnicze Niemki nieudolnie usiłujące wyglądać na dziesięć
lat młodsze i po trzykroć bogatsze, na wypadek gdybym pałał zachwytem
materialnym. Cygańskie podlotki hałaśliwie i kolorowo szukały… nie mnie
przecież, raczej wręcz przeciwnie do Niemek - zainteresowane były głębokością i
zasobnością moich nielicznych kieszeni. Jakiś żartowniś o drogę do hali
targowej spytał, bo tam przecież towar świeżutki i pachnący, a i jakość wyższa.
Hultaj jeden udawał, że i jemu mandarynek się zachciało, ale nie tej jedynej, a
worka całego, by sokiem się upić do nieprzytomności.
Wieczór gęstniał wraz z tłumem, rozmaitość zdawała się nie
mieć końca. Kawiarniane ogródki puchły wielojęzyczną radością napędzane i
zwalczały pokłady gastronomicznej oferty. Znalazłem już chyba wszystko, czego
nie szukałem i w każdej rozpuście mogłem się wytarzać do utraty sumienia. Spotkałem
prawie wszystkich obcych i wszystkich znajomych. Poza mandarynką. Tułałem się
jak rumuński dziesięcioletni żebrak od ogródka do ogródka i zaglądałem ludziom
w oczy, pomiędzy talerzami, kieliszkami i szklankami wypatrywałem mandarynki
mojej wymarzonej, a zamiast tego ktoś mnie odpędzał jak osę spragnioną
słodkiego alkoholu, czy muchę lgnącą do panierowanego kotleta. Ktoś jałmużną
chciał mnie uraczyć, inny miejsce tuż obok siebie zrobił i zaoferował
szklaneczkę czegoś zimnego. Z przekąsem się uśmiechnąłem, bo oczy mu się do
mnie śmiały bardziej nawet, niż mi do mojej mandarynki – ot egzotyczne
pragnienia do zrealizowania ma mniejszość. Na seks z mandarynem chciał się
zapisać i kuflem piwa umowę przypieczętować. Uśmiechnąłem się smutno i z tym
uśmiechem poszedłem dalej, żeby mógł polować na egzotykę i nie tracił czasu na
mnie, który innymi aspiracjami napędzony zwiedzał znane po raz nie wiadomo
który.
Gołębie obsiadły pomnik i kokosiły się już do snu, a ja
pod tym pomnikiem, który śniedział zielenią i obrastał tym, co mu gołębie
niestrudzenie fundowały. Siedziałem i patrzyłem jak mrowisko ludzkie rozpływa
się po bramach, po lokalach, po zakamarkach. Z aparatami fotograficznymi, z
marzeniami, bądź tymczasową miłością wynajętą na minuty. Szły w paszcze
taksówek czerwone róże płonące miłością lub wyrachowaniem, szły sukienki z
różnym zaangażowaniem pilnujące gładkich kolan. Bieda siedziała brutalnie na
środku bogatych szlaków i z kapeluszem jeśli był, albo kartonem po butach, a w
skrajnej nędzy z kubkiem papierowym po kawie i wypatrywała miękkiego serca,
które podzieli się groszem, żeby jeszcze dziś oszukać głowę uniesieniem
skondensowanym w butelce. Ktoś grał rzewnie na skrzypcach, ale nie mnie
przyzywał, ktoś bańkom mydlanym szeptał wróżby i w mroczniejące niebo
wypuszczał, żeby usiadło na nieznanym ramieniu i parsknęło śmiechem, że aż tak
można było się pomylić.
Pozwoliłem porwać się myślom, które gdzieś głęboko we mnie
poczęte pewność miały, że mandarynka mi się trafi jeszcze dziś, że przecież nie
może być aż tak, że dzień cały i nocy pół wypatruję oczy… Już ledwie widzę,
więc nie ja ją, a ona mnie odnaleźć musi, żeby się udać mogło… Rozmarzyłem się duszą
całą rozpostarty pod pomnikiem, a gołębie kołysankę mi gruchały, bo im też śnił
się raj niedościgły, pełen tego, co gołębim wzdychaniem się kończy
nieodmiennie. Pozwoliłem oczom przymknąć się całkiem, bo w głowie świat był
barwniejszy, ładniejszy, spełniony. Granitowy chłód bruku przegryzał się przez
pośladki, myśli poety ukryte w ptasim łajnie spływały cokołem pod koszulę, a w
głowie świat pełen uśmiechu i mandarynki, nie dostrzegał już nic, poza tym, że za
rękaw mnie szarpie, żebym poszedł z nią na koniec świata, żebym w innej
kulturze się skąpał i został. Wytrwale i nieugięcie ciągnęła mnie za rękaw,
żebym się ocknął i wszedł z nią w tę noc, żebym zostawił poecie i gołębiom to,
co ich jest światem i poszedł we własny – mandarynkowy… Nasz…
Podniosłem oczy zmęczone szukaniem
i spojrzałem w oczy świecące mimo mroku. Oczy pod grzywką zerkały na mnie
raczej niecierpliwie niż z miłością, ale budziłem się tak opieszale, że i
archanioł gotów byłby skrzesać jakieś zarzewie erupcji wulkanu. Patrzyłem zdumiony
w te oczy i nawet to, że skośnymi nie były mi nie przeszkadzało. Ani ta dziwna
czapka, spod której włosy wysypać się usiłowały bezskutecznie. Najwyraźniej
mandarynka się po europejsku nosi i ten mundurek dziwaczny, niczym nawrót do
czasów, kiedy skoszarowane było niemal całe państwo środka…
- No, nareszcie się obudziłeś człowieku. Wstawaj, bo
się zaziębisz. Masz gdzie spać? Czy zaprowadzić cię do Brata Alberta? Tam
przynajmniej coś zjesz i prześpisz się… A pomnika pilnować nie trzeba – nigdzie
sam nie pójdzie.
Mandaryn to taki... ptaszor? Piękny, śliczny, cudowny...?
OdpowiedzUsuńraczej chiński urzędnik. ale kto wie, czy ptasior by się nie znalazł
Usuńhmm... a ona łapie go za rękaw.
Usuńbo ona jest strażnikiem miejskim dla odmiany.
UsuńMoże chociaż ona ma piórka (?)
Usuńa jakie to ma znaczenie?
Usuńmandarynka z piórkami? nie widzę powodu.
Cały czas myślę o kaczkach, które są w Chinach traktowane jako symbol wierności. I właśnie one... lubią muskać się piórkami podczas zalotów. Ale to nieistotne. Już się nie czepiam.
Usuńrozumiem - moja ignorancja biologiczna nie pozwoliła mi skojarzyć mandaryna z kaczuszkami. czepiaj się śmiało. mi bliżej do ludzi jednak.
UsuńOko, wszystko się łączy, żeby było ciekawiej, okazuje się że urzędnicy cywilni w stopniu siódmym mieli wyszyte symbole w postaci kaczki mandarynki na uniformach służbowych.
Usuńsuper. chyba popatrzę na mandarynki...
Usuńmi się połączyła z mandarynem, jako gra słowna, a nie zwierzątko. już bliżej owocu.
ale - dziękuję za dokształcenie mnie.
też się dokształcam w mandarynkowych tematach- dzięki Tobie :)
Usuńno proszę... uniwersytet.
UsuńI dlatego nie jadam mandarynek. Wolę ziemniaki.
OdpowiedzUsuńziemniak powinien rozglądać się za ziemianką. żeby zachować jakoś ciągłość.
UsuńCiekawe komu lub czemu pomnik poświęcony?
OdpowiedzUsuńFredro akurat.
Usuńale to nie ma znaczenia, bo wszytskie pomniki zachowują się podobnie.
Ale pasuje do opowieści - jeśli nie chcesz mojej zguby, mandarynkę daj mi luby...losie
Usuńciekawe skojarzenie. od razu mi weselej.
UsuńSkoro to miała być ludzka Mandarynka należało ją napisać właśnie tak, z dużej litery. Bo mnie się też skojarzyła z owocem i kaczką mandarynką bardzo ładną zresztą. Ale mnie się zdarzają poszukiwania, ani też drzemki pod pomnikiem.
OdpowiedzUsuńzastanawiałem się nad tym długo, ale mandaryn i mandarynka bardziej mi się podobają - kobieta mandaryna, czyli mandarynka. nie Chinka, żeby z dużej litery. ale to trudne sprawy i może się okazać, że żona urzędnika jednak powinna być wielka literą przedstawiana.
UsuńTym razem ogląd świata na Rynku, więc nie dość, że full wypas, to jeszcze światowo, bo z mandarynem i mandarynką. Zataczasz coraz szersze kręgi. Fanfary! Trzeba i w trąby bić, by świat się dowiedział.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
czy to już czas zakupić trąbę? rynek jest bardzo dobrą lokalizacją do obserwacji świata.
UsuńMam nadzieję, że bohater nie czekał na kaczkę mandarynkę. Znając upodobania autora, który go wykreował, mógłby i on pożreć tę, na którą czekał.
OdpowiedzUsuńotóż nie była to kaczuszka po seczuańsku. tę dużo łatwiej znaleźć w rynku.
UsuńDramat!...
Usuńna ogół dla kaczuszki.
UsuńLi i jedynie.
Usuń