Wzrok zaczepił o jakąś mgłę i
pozostał mi takim zamglonym, a na dodatek z nocą zaczął flirtować, więc nie
spodziewam się już po nim zbyt wiele. Niechby choć przeszkody na drodze
objawiał nim na nich oprę się nosem z szybkością za dużą, aby nos pozostał
niepokalanym. A przecież nos obecnie potrzebny mi jest niezmiernie. Nie jestem
jasnowidzem, żeby umysłem sięgnąć obrazu świata i cieszyć się nim pomimo
okulistycznego defektu. Uszami wychwytuję ile zdołam, skórą usiłuję odbierać
niektóre z bodźców, ale nos stał się ważnym elementem poznawczym. Tym, który
pozna obcych. Niekoniecznie wrogich, ale tych, którzy nie zamierzają ani słowem
zdradzić własnej istoty. Bo z głosu potrafię już czytać – nie tylko płeć i
wiek. Więcej. Kiedy jednak obcy zakamufluje się w milczeniu, to staje się
przeźroczysty. Słyszę, jak pulsuje mu oddech, jak się wierci niespokojnie i po
tych odgłosach staram się poznać kim jest. I chociaż tego nie mówię – węszę.
Jak pies, rekin, czy nieoczywista
świnia. Nie ma się co oburzać – świnia węch ma znakomity i taki pies powinien
się świni kłaniać. A ja? Cóż… Pobudki nie zawsze mam czyściutkie jak sny
siedmioletnich dziewczynek. Dlatego nie zaprę się świni i powiem otwarcie –
węszę i myciu nosa poświęcam sporo uwagi, żeby go maksymalnie udrożnić i
uczulić. Dłonie ścierałem na drobniuteńkim papierze, żeby ich delikatność była
w stanie wychwycić różnice zbyt wątłe dla męskiej szorstkości, ale nosa nie
sposób tak potraktować. Węszę skwapliwie i bezustannie. Żeby nie przegapić i
nie spóźnić się z reakcją, bo wiatr, jeśli mu na to pozwolić zabierze i
odepchnie, nim rozpoznam. Nim nazwę, bo dopiero nazywając wyjmuję z mroku
nieznanego to, czym jest fizycznie.
Laską białą dzielę świat na części i
idąc za nią schowany wkraczam w to morze, które rozstępuje się niechętnie i z
wielkim oporem. Mojżeszem mnie to nie czyni, a i morze aromat ma zupełnie inny,
niż smród słonej wody pełnej rybich ciał i jakichś bardzo miękkich stworzeń, do
zjedzenia których trzeba mieć wschodnią cierpliwość i zawziętość. Nie dziw się,
że czuję ciała. Że ich nagość jest dla mojego nosa oczywista i naturalna, bo
przecież ubrania tylko maskują to, co ludzie usiłują ukryć. Jakieś defekty
faktyczne lub domniemane. Własne emocje i szpetne myśli. Mundurki do maskowania
prawdy. Żadne inne zwierzę nie robi tego aż tak perfidnie. Kolorami, warstwami,
rozmaitością materiałów zniekształcają obraz, żeby jednych powstrzymać, a
innych wieść pośród niewypowiedzianych pokus ku sobie. Ogromnej wprawy nabrali
ludzie w tym cyrku pozorów. Potrafią każdy poemat kreacją opowiedzieć, okłamać
własne oczy niemal. Pośród innych papużek wdzięczą się wszyscy nawzajem i
fałszywie potwierdzają, że tak, że owszem, że ślicznie pani wygląda, a temu
panu, to damskiego oka brakuje, bo stylu mu zabrakło i w smaku gorzką się zdaje
ironią. Potwierdzają raz i pięćsetny, żeby w powieleniach zgubić prawdę, żeby
nie dotarła do rozumu, tego, co chłopskim nazywają, bo zamiast wodotryskami
karmi wody szklanką.
Nie doceniałem
węchu. Bardzo długo sądziłem, że jest tylko drugoligowym dodatkiem,
uzupełniającym zmysłem, który potrzebny bardziej artystom, niż prostemu
żyjątku. Że przestając polować i kryć przed wrogiem sprowadziliśmy ów zmysł do
roli zbytku dla znudzonego sytością organizmu. Kaprysu pieszczącego fanaberie
bachorów chowanych w warunkach tak wyrafinowanych, że zaspokajanie potrzeb
stało się wymyślną zabawą i wyścigiem fantazji z ekstrawagancją. Naprawdę
myślałem, że nos na twarzy jest tylko i wyłącznie po to, żeby nadać odrobiny
charakteru wizerunkowi, żeby twarz nie była płaska i monotonna, żeby nie była
kulą kręgielną z trzema dziurami na usta i oczy. Więc nos, jako zwieńczenie,
rozbicie podziałem symetrii na części w dążeniu do numerologicznie magicznej
siódemki zaklętej w ciele człowieczym.
Dopiero
teraz, kiedy omamy wzrokowe przykryły fakty, kiedy widzenie jest domniemaniem,
a obrazy grą pozorów kłaniam się węchowi nisko. Że taki deprecjonowany skromnie
trwał bez słowa skargi wobec wielkości pozostałych zmysłów. Gdzieś na
peryferiach, jak bękart niechciany. Dzisiaj dostarcza pożywki, zajmuje mózg
szpiegując bez wytchnienia przestrzenie wokół i budując wielowymiarową mapę
sytuacyjną, której stanowię epicentrum. Egocentrum jedyne, bo moje.
Uśmiecham się
z lekką nutką złośliwości. Gdyby to morze wiedziało, że je węchem
„rozpracowuję”, że obnażam ich jednego po drugim, że prześwietlam węchem ich
ciała – ach! Jakich rumieńców dopatrzyłbym się w tłumie. Ile ich wyrosłoby,
obok tych, które już skrywają się pod makijażem, albo zręcznie udają wiatrem
wywołaną barwę skóry. Ale ja wiem, bo czuję. Widzę nosem pożądanie pęczniejące
hormonami w spodniach, że dżins aż jęczy pod naporem testosteronu, który pieje
peany na cześć tej pani, co własny aromat starała się ukryć pod perfumami i w
chmurze chemicznej kosztowności ukrywa echo męskiego pożądania, które zwilża
jej bieliznę i kaleczy piersi boleśnie przedzierające się przez koronki
stanika, żeby wyprężyć się przed głodnym wzrokiem i oddać się całą w zwierzęcym
zapomnieniu, w uniesienia szale, który słowom odbierze wartość i spełni się w
krzyku. Ciekawe, czy nie korzystając z węchu odkryją wzajemność? Czy poradzą
sobie ze słów banałem, który obedrze ich z cywilizacji i doprowadzi do ekstazy?
Jeśli nie dziś, to kiedykolwiek, bo przecież spętani cywilizacją zakazów i
kodeksów mogą nigdy nie wyrwać się ze szponów powinności i układności. Może w
autoerotycznych fantazjach spłoną z braku odwagi. Nie będę im swatką, w końcu
natura predestynuje silnych do życia – niech zwalczą w sobie nieśmiałość
poukładaną jak książki na półkach i niech przeklną wreszcie bariery poustawiane
przez siwowłosych ignorantów. Niech wezmą siebie nawzajem i sprawią, że czas
zatrzyma się ze zdumienia obserwując nieskończoną radość spełnienia.
Albo tamten –
kryjący twarz w chodniku, ograniczając horyzont do czubków własnych kroków.
Czuję, jak dyszy ciężko wczorajszym wieczorem. Chciałbyś tak jeść jak on jadł
wczoraj, chociaż pić może wolałbyś mniej rozpasanie. Ukrywa pokaleczone dłonie
i kolana do krwi zbite, zaskorupione, choć wczoraj znieczulone i bólem dopiero
teraz kwitną, gdy w ruchu strupy pękają i ciepłem krwi płyną nitkami
niepozornymi w sztywność materiału. Młoda dziewczyna kręci się z niepokojem, bo
przecież w tłumie, a w torebce zabrakło tamponu, bo przecież nie dziś, nie
teraz, jeszcze czasu było mnóstwo. Krew wystąpiła nie tylko na policzki, więc
czmycha w kawiarnianej bramie, żeby jak najszybciej zatamować, nim na odzieży
kleks czerwonej róży dojrzeje. Dwie starości podpierają się i nie sposób
zgadnąć kto kogo prowadzi. Ciała, które przeżyły zbyt długo nie pachną wcale.
One gniją w trakcie użytkowania i kąpiel tego nie zmieni żadna. Zapewne
uśmiechają się nieśmiało, lecz im węch już czas odebrał, więc w nieświadomości
trwają i idą przez życie wciąż razem od tak dawna, że im wzrok również jest
niepotrzebny - znają się na wylot, chociaż ciała zmieniały się nie raz.
Akurat węch jest najsłabszym z moich zmysłów.
OdpowiedzUsuńCiekawe, co bohater wywęszyłby, przechodząc obok mnie.
ciekawe, co czują zwierzęta mijając ludzi. a ludziom węch się zdegenerował, bo jest prawie nieprzydatny.
UsuńBo ja wiem, czy taki nieprzydatny? Zawsze wolę wiedzieć, czy przypadkiem nie śmierdzę.
Usuńto tylko cywilizacyjne ograniczenie.
UsuńW takim razie mogę sobie odpuścić i śmierdzieć bez przeszkód?
Usuńjeśli rezygnujesz z cywilizacji, to tak.
UsuńBardzo chętnie bym zrezygnowała, ale cywilizacja nie da. Zginę jak Mańka w Czechach.
Usuńczyli z tym śmierdzeniem uważaj lepiej.
UsuńTak sobie właśnie wykombinowałam.
Usuńcywilizacja = mydło. zadziwiająca konkluzja.
UsuńMoże i zadziwiająca, ale prawdziwa.
UsuńPodobno człowiek jest w naturze najbardziej śmierdzącym stworzeniem i skłaniam się ku stwierdzeniu, że to może być prawda. Wszyscy wiemy, jaką woń wydzielają zwierzęta, które przecież nie używają mydeł ani dezodorantów. I chyba każdy zetknął się w życiu z człowiekiem, który tychże nie używa. Jeżeli powiem, że przy człowieku można się wyrzygać (podczas gdy zwierzęta zaledwie podśmierdują), to będzie to eufemizm.
wiele naj jest do człowieka przypiętych, więc czemu i smrodek nie miałby dołączyć.
UsuńSmrodek?
UsuńSmród!
Fetor!
Odór!
Gdyby pisała to gŁoś, nie byłoby kursywy.
OdpowiedzUsuńciekawe. takim doskonałym węchem dysponuje?
UsuńKiedyś myślałem, że ściemnia, ale okazało się, że nie. Często jest tak, że gdy podchodzimy np. jelenie, Iwona kieruje się nosem, a ja oczami. Trochę głupio, gdyż wygląda to trochę, jakbym chadzał w teren z psem, a nie z żoną:))))
Usuńnajwyraźniej dziczyzna jej pachnie.
UsuńNiektóre miejsca także można rozpoznać po zapachu...
OdpowiedzUsuńo ile ową woń można nazwać zapachem.
UsuńOko - można. Na przykład woń perfumerii.
UsuńAlbo kawiarni- uwielbiam - zapach świeżo parzonej kawy i ciasta...
Usuńucieczka od smrodów do zapachów? wyparcie? rozumiem, że organizm się broni.
UsuńA dlaczego? Jotka napisała o zapachu, Ty - o woni, która nie musi być smrodem. To nie jest żadne wyparcie, tylko różnorodność woni.
Usuńja pisałem o ludziach i smrodach. Jotka się rozmarzyła w zapachach niektórych miejsc i rozjechaliśmy się najwyraźniej.
UsuńMasz nosa.
OdpowiedzUsuńraczej nie. tylko myśl o tym, czym mógłby być.
UsuńMiło czuć, ale nadwrażliwość bywa utrapieniem. Czuję kawę.
Usuńteż mi utrapienie. smacznego.
Usuń