piątek, 17 sierpnia 2018

Zdrajca.

Wzrok zaczepił o jakąś mgłę i pozostał mi takim zamglonym, a na dodatek z nocą zaczął flirtować, więc nie spodziewam się już po nim zbyt wiele. Niechby choć przeszkody na drodze objawiał nim na nich oprę się nosem z szybkością za dużą, aby nos pozostał niepokalanym. A przecież nos obecnie potrzebny mi jest niezmiernie. Nie jestem jasnowidzem, żeby umysłem sięgnąć obrazu świata i cieszyć się nim pomimo okulistycznego defektu. Uszami wychwytuję ile zdołam, skórą usiłuję odbierać niektóre z bodźców, ale nos stał się ważnym elementem poznawczym. Tym, który pozna obcych. Niekoniecznie wrogich, ale tych, którzy nie zamierzają ani słowem zdradzić własnej istoty. Bo z głosu potrafię już czytać – nie tylko płeć i wiek. Więcej. Kiedy jednak obcy zakamufluje się w milczeniu, to staje się przeźroczysty. Słyszę, jak pulsuje mu oddech, jak się wierci niespokojnie i po tych odgłosach staram się poznać kim jest. I chociaż tego nie mówię – węszę.

Jak pies, rekin, czy nieoczywista świnia. Nie ma się co oburzać – świnia węch ma znakomity i taki pies powinien się świni kłaniać. A ja? Cóż… Pobudki nie zawsze mam czyściutkie jak sny siedmioletnich dziewczynek. Dlatego nie zaprę się świni i powiem otwarcie – węszę i myciu nosa poświęcam sporo uwagi, żeby go maksymalnie udrożnić i uczulić. Dłonie ścierałem na drobniuteńkim papierze, żeby ich delikatność była w stanie wychwycić różnice zbyt wątłe dla męskiej szorstkości, ale nosa nie sposób tak potraktować. Węszę skwapliwie i bezustannie. Żeby nie przegapić i nie spóźnić się z reakcją, bo wiatr, jeśli mu na to pozwolić zabierze i odepchnie, nim rozpoznam. Nim nazwę, bo dopiero nazywając wyjmuję z mroku nieznanego to, czym jest fizycznie.

Laską białą dzielę świat na części i idąc za nią schowany wkraczam w to morze, które rozstępuje się niechętnie i z wielkim oporem. Mojżeszem mnie to nie czyni, a i morze aromat ma zupełnie inny, niż smród słonej wody pełnej rybich ciał i jakichś bardzo miękkich stworzeń, do zjedzenia których trzeba mieć wschodnią cierpliwość i zawziętość. Nie dziw się, że czuję ciała. Że ich nagość jest dla mojego nosa oczywista i naturalna, bo przecież ubrania tylko maskują to, co ludzie usiłują ukryć. Jakieś defekty faktyczne lub domniemane. Własne emocje i szpetne myśli. Mundurki do maskowania prawdy. Żadne inne zwierzę nie robi tego aż tak perfidnie. Kolorami, warstwami, rozmaitością materiałów zniekształcają obraz, żeby jednych powstrzymać, a innych wieść pośród niewypowiedzianych pokus ku sobie. Ogromnej wprawy nabrali ludzie w tym cyrku pozorów. Potrafią każdy poemat kreacją opowiedzieć, okłamać własne oczy niemal. Pośród innych papużek wdzięczą się wszyscy nawzajem i fałszywie potwierdzają, że tak, że owszem, że ślicznie pani wygląda, a temu panu, to damskiego oka brakuje, bo stylu mu zabrakło i w smaku gorzką się zdaje ironią. Potwierdzają raz i pięćsetny, żeby w powieleniach zgubić prawdę, żeby nie dotarła do rozumu, tego, co chłopskim nazywają, bo zamiast wodotryskami karmi wody szklanką.

        Nie doceniałem węchu. Bardzo długo sądziłem, że jest tylko drugoligowym dodatkiem, uzupełniającym zmysłem, który potrzebny bardziej artystom, niż prostemu żyjątku. Że przestając polować i kryć przed wrogiem sprowadziliśmy ów zmysł do roli zbytku dla znudzonego sytością organizmu. Kaprysu pieszczącego fanaberie bachorów chowanych w warunkach tak wyrafinowanych, że zaspokajanie potrzeb stało się wymyślną zabawą i wyścigiem fantazji z ekstrawagancją. Naprawdę myślałem, że nos na twarzy jest tylko i wyłącznie po to, żeby nadać odrobiny charakteru wizerunkowi, żeby twarz nie była płaska i monotonna, żeby nie była kulą kręgielną z trzema dziurami na usta i oczy. Więc nos, jako zwieńczenie, rozbicie podziałem symetrii na części w dążeniu do numerologicznie magicznej siódemki zaklętej w ciele człowieczym.

        Dopiero teraz, kiedy omamy wzrokowe przykryły fakty, kiedy widzenie jest domniemaniem, a obrazy grą pozorów kłaniam się węchowi nisko. Że taki deprecjonowany skromnie trwał bez słowa skargi wobec wielkości pozostałych zmysłów. Gdzieś na peryferiach, jak bękart niechciany. Dzisiaj dostarcza pożywki, zajmuje mózg szpiegując bez wytchnienia przestrzenie wokół i budując wielowymiarową mapę sytuacyjną, której stanowię epicentrum. Egocentrum jedyne, bo moje.

        Uśmiecham się z lekką nutką złośliwości. Gdyby to morze wiedziało, że je węchem „rozpracowuję”, że obnażam ich jednego po drugim, że prześwietlam węchem ich ciała – ach! Jakich rumieńców dopatrzyłbym się w tłumie. Ile ich wyrosłoby, obok tych, które już skrywają się pod makijażem, albo zręcznie udają wiatrem wywołaną barwę skóry. Ale ja wiem, bo czuję. Widzę nosem pożądanie pęczniejące hormonami w spodniach, że dżins aż jęczy pod naporem testosteronu, który pieje peany na cześć tej pani, co własny aromat starała się ukryć pod perfumami i w chmurze chemicznej kosztowności ukrywa echo męskiego pożądania, które zwilża jej bieliznę i kaleczy piersi boleśnie przedzierające się przez koronki stanika, żeby wyprężyć się przed głodnym wzrokiem i oddać się całą w zwierzęcym zapomnieniu, w uniesienia szale, który słowom odbierze wartość i spełni się w krzyku. Ciekawe, czy nie korzystając z węchu odkryją wzajemność? Czy poradzą sobie ze słów banałem, który obedrze ich z cywilizacji i doprowadzi do ekstazy? Jeśli nie dziś, to kiedykolwiek, bo przecież spętani cywilizacją zakazów i kodeksów mogą nigdy nie wyrwać się ze szponów powinności i układności. Może w autoerotycznych fantazjach spłoną z braku odwagi. Nie będę im swatką, w końcu natura predestynuje silnych do życia – niech zwalczą w sobie nieśmiałość poukładaną jak książki na półkach i niech przeklną wreszcie bariery poustawiane przez siwowłosych ignorantów. Niech wezmą siebie nawzajem i sprawią, że czas zatrzyma się ze zdumienia obserwując nieskończoną radość spełnienia.

        Albo tamten – kryjący twarz w chodniku, ograniczając horyzont do czubków własnych kroków. Czuję, jak dyszy ciężko wczorajszym wieczorem. Chciałbyś tak jeść jak on jadł wczoraj, chociaż pić może wolałbyś mniej rozpasanie. Ukrywa pokaleczone dłonie i kolana do krwi zbite, zaskorupione, choć wczoraj znieczulone i bólem dopiero teraz kwitną, gdy w ruchu strupy pękają i ciepłem krwi płyną nitkami niepozornymi w sztywność materiału. Młoda dziewczyna kręci się z niepokojem, bo przecież w tłumie, a w torebce zabrakło tamponu, bo przecież nie dziś, nie teraz, jeszcze czasu było mnóstwo. Krew wystąpiła nie tylko na policzki, więc czmycha w kawiarnianej bramie, żeby jak najszybciej zatamować, nim na odzieży kleks czerwonej róży dojrzeje. Dwie starości podpierają się i nie sposób zgadnąć kto kogo prowadzi. Ciała, które przeżyły zbyt długo nie pachną wcale. One gniją w trakcie użytkowania i kąpiel tego nie zmieni żadna. Zapewne uśmiechają się nieśmiało, lecz im węch już czas odebrał, więc w nieświadomości trwają i idą przez życie wciąż razem od tak dawna, że im wzrok również jest niepotrzebny - znają się na wylot, chociaż ciała zmieniały się nie raz.

        Nie powiem ci, że czuję strach i furię, że wywęszyć potrafię spocone dłonie zaciśnięte w pięści, kiedy szykują się do ciosu, lub kieszonkowej ekwilibrystyki. Że przerażenie płynące w dół kręgosłupa cuchnie i zaraża nawet nieświadomych, którzy spinają mięśnie czekając na sygnał ucieczki. Że pot potrafi być słodki od grzechu, albo tłusty z zazdrości. Że każde uczucie ma swoją melodię i doniesie mi na ciebie bez namysłu i wątpliwości. Mogę węchem prześwietlić rzeczywistość, nie plącząc się w dywagacjach i słowach, którymi zechcesz zapewne zamaskować fakty. Nie. Nie będę dyplomatą i nie pokiwam głową ze zrozumieniem. Mogę milczeć, ale i tak będziesz wiedział, że ja wiem. Możesz sobie śmierdzieć w dowolnym języku. Bo zwierzęta są kosmopolitami. I mówią skórą, a nie słowami. Śmierdzisz dziś na swoją zgubę i na szczęście. W niczym się nie różni to od blasku gwiazd pośród nocy bezchmurnej. Jesteś nagi, własnym sokiem zdradzony. Nie widzę cię, ale znam ciebie doskonale. Nie oszukasz mnie, bo zapachu nie zostawisz w domu. Żadnym garniturem i suknią balową nie skryjesz zwierzątka mieszkającego po lewej stronie materiału.

28 komentarzy:

  1. Akurat węch jest najsłabszym z moich zmysłów.
    Ciekawe, co bohater wywęszyłby, przechodząc obok mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawe, co czują zwierzęta mijając ludzi. a ludziom węch się zdegenerował, bo jest prawie nieprzydatny.

      Usuń
    2. Bo ja wiem, czy taki nieprzydatny? Zawsze wolę wiedzieć, czy przypadkiem nie śmierdzę.

      Usuń
    3. to tylko cywilizacyjne ograniczenie.

      Usuń
    4. W takim razie mogę sobie odpuścić i śmierdzieć bez przeszkód?

      Usuń
    5. jeśli rezygnujesz z cywilizacji, to tak.

      Usuń
    6. Bardzo chętnie bym zrezygnowała, ale cywilizacja nie da. Zginę jak Mańka w Czechach.

      Usuń
    7. czyli z tym śmierdzeniem uważaj lepiej.

      Usuń
    8. Tak sobie właśnie wykombinowałam.

      Usuń
    9. cywilizacja = mydło. zadziwiająca konkluzja.

      Usuń
    10. Może i zadziwiająca, ale prawdziwa.
      Podobno człowiek jest w naturze najbardziej śmierdzącym stworzeniem i skłaniam się ku stwierdzeniu, że to może być prawda. Wszyscy wiemy, jaką woń wydzielają zwierzęta, które przecież nie używają mydeł ani dezodorantów. I chyba każdy zetknął się w życiu z człowiekiem, który tychże nie używa. Jeżeli powiem, że przy człowieku można się wyrzygać (podczas gdy zwierzęta zaledwie podśmierdują), to będzie to eufemizm.

      Usuń
    11. wiele naj jest do człowieka przypiętych, więc czemu i smrodek nie miałby dołączyć.

      Usuń
    12. Smrodek?
      Smród!
      Fetor!
      Odór!

      Usuń
  2. Gdyby pisała to gŁoś, nie byłoby kursywy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawe. takim doskonałym węchem dysponuje?

      Usuń
    2. Kiedyś myślałem, że ściemnia, ale okazało się, że nie. Często jest tak, że gdy podchodzimy np. jelenie, Iwona kieruje się nosem, a ja oczami. Trochę głupio, gdyż wygląda to trochę, jakbym chadzał w teren z psem, a nie z żoną:))))

      Usuń
    3. najwyraźniej dziczyzna jej pachnie.

      Usuń
  3. Niektóre miejsca także można rozpoznać po zapachu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o ile ową woń można nazwać zapachem.

      Usuń
    2. Oko - można. Na przykład woń perfumerii.

      Usuń
    3. Albo kawiarni- uwielbiam - zapach świeżo parzonej kawy i ciasta...

      Usuń
    4. ucieczka od smrodów do zapachów? wyparcie? rozumiem, że organizm się broni.

      Usuń
    5. A dlaczego? Jotka napisała o zapachu, Ty - o woni, która nie musi być smrodem. To nie jest żadne wyparcie, tylko różnorodność woni.

      Usuń
    6. ja pisałem o ludziach i smrodach. Jotka się rozmarzyła w zapachach niektórych miejsc i rozjechaliśmy się najwyraźniej.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. raczej nie. tylko myśl o tym, czym mógłby być.

      Usuń
    2. Miło czuć, ale nadwrażliwość bywa utrapieniem. Czuję kawę.

      Usuń
    3. też mi utrapienie. smacznego.

      Usuń