Szukam talentów. Raczej nie w innych,
bo inni mają ich ponad miarę. Aż nieprzyzwoicie są zdolni i pracowici.
Umiejętni tacy, jakby namaszczeni boską dłonią urodzili się już do spijania
laurów, do kolekcjonowania czołobitnego uwielbienia, do karmienia się zachwytem
otoczenia. Ziemi nawet nie dotykają idąc, bo nie chodzą wcale – stąpają i to
tuż nad ziemią, jakby jedwabny szal Afrodyty ścielił im kamieniste ścieżki
życia dywanem motylich skrzydeł i płatków maciejki zbieranych ręcznie po
zmierzchu, żeby cieszyły aromatem. Bez wrogości patrzę, jak mnie mijają, jak
wyprzedzają zmierzając do źródła dobrych wiadomości, jak przemierzają wzrokiem
przestrzeń, która ulega im bezkrytycznie i z łagodnością, wszelkie garby
zostawiając na pastwę nieudaczników. Dla mnie właśnie.
Ukarałem się milczeniem. Nie za to,
że jestem zbyt mądry. Zbyt dojrzały i tak nieznośnie logiczny, jakby świat
składał się z dwustanowych wyborów i nieprzekupnej temidziej wagi używanej
każdego dnia tak często, że już nawet skrzypieć ze starości nie próbuje widząc
daremność wysiłków. Odprowadzany zdumionym wzrokiem młodych kobiet kupiłem szal
jedwabny i wyścieliłem nim raptem trzy kroki mojej codzienności, żeby poczuć się,
jak wybraniec losu. Zdjąłem buty i skarpety nim postawiłem na nim stopę.
Nienawykłą już do nagości w ruchu. Postawiłem ostrożnie, jakbym tym czynem miał
porozrywać pajęczo cienkie nitki jedwabne. Potem drugą i nim nacieszyłem się
miękkością jakiś psubrat ukradł mi buty. Kiedy ja twarz wszechświatu we
władanie oddałem i rosłem w sobie w majestacie jedwabiu spowity od stóp po kres
trzykrokowej drogi…
Za moją pychę niezmierzoną, za
usiłowanie, za każdą myśl zbyt dumną pokutne kroki przyszło stawiać sycząc z
bólu cierniowej drogi. Okruchy ostre jak brzytwa, asfalt w piekle gotowany,
który nie stygł od wieków, ciekawość bezdomnych psów ocierająca się o skurzone,
pokrwawione nogi ciągnące moje nagle postarzałe ciało w kierunku azylu.
Wracałem do domu licząc na litość sprzątaczek i ich skrupulatność w sprzątaniu
chodników, jednak nadzieje zgasły, kiedy pod stopą wybuchł niedopałek i
skwiercząc wtopił się niemal w miękkie dno stopy. Ktoś mnie palcem pokazał,
inny odepchnął bojąc się pechem zarazić. Obandażowałem nogi szalem Afrodyty,
żeby przetrwać jakoś i dojść nim się wykrwawię, lecz materiał tak wiotkim był,
że tylko złudzenie dawał, że mnie wspiera, że wygładzi drogę pod stopami. Nawet
nie chciałem domyślać się miny bogini, której dar tak zbezcześciłem, lecz przecież
jawnie pokazywała mi swoją pobłażliwość sypiąc żwir i stłuczone w wieczornej
potyczce butelki.
A kiedy już zaleczyłem ślady boskiej
ingerencji w mojej niedoskonałości zanurzone to myśl urodziłem kolejną i
podjąłem próbę. Bo przecież moja bezpodstawna wiara przeprowadzić zdążyła
dowód, że nie może być aż tak nierównomiernie podzielony świat, że okruchy
łaski spadać powinny bezładnie. Coś, jak mąka przesiewana przez sito oprószyć
potrafiąca nawet kota w sąsiednim pokoju zażywającego słonecznej kąpieli na
parapecie. Bo komu chciałoby się jednostkowo cokolwiek przydzielać mrówkom
idącym gęstym szeregiem? Kto miałby tłustym od skwarek paluchem namaszczać
talentami jednostki zgarbione i brzydkie? Może nawet śmierdzące i chore
zakaźnie? Musiała być jakaś metoda masowej obsługi, bo czas manufaktur minął
bezpowrotnie. Rozsiewczo, dookólnie i na gęsto. Dystrybucja pozbawiona
indywidualizacji i wątków osobistych. Anonimowa łaska płynąca z nieba, niczym
gest Cezara siejącego groszem po głowach wielbiącego go tłumu. Wiem – pechowcom
grosz oko wydłubał, a szczęściarzom wpadł pod tunikę rozgrzewając ego do
ekstazy…
A skoro tak, skoro można stanąć talentom
na drodze, postanowiłem spróbować. Kwarantanna doskwierała mi już bezruchem,
więc kiedy tylko stopy bez bólu znów mnie nieść poczęły zerwałem zdecydowanym
ruchem firanę, aż się posypały plastikowe żabki. Scyzoryk schowałem w kieszeń i
kłębek drutu miękkiego, żeby z tej firany zrobić siatkę. Motyli łapać nie
zamierzałem, lecz talenty. Pierwszą myślą pchany chciałem schwytać te, które w
wodę wpadły i rzeką płyną do morza, niczym list poszarpany na strzępki, bo złą
przyniósł nowinę, ale wystraszyłem się, że mnie zamkną za kłusownictwo. No i
obite talenty mogły smakować jak obite jabłka. Więc musiałem na nie polować w
powietrzu, nim się roztrzaskają o dowolną powierzchnię. Dachy zdawały się
epatować lękiem wysokości, mosty opanował zazdrosny wiatr, a drzewa lepkie od
krakania wron czekały tylko, żebym przyszedł do nich jako ciepły posiłek.
Zostały góry. Odległe i monumentalne.
Porozciągane po widnokręgach odległych i opuszczone przez ludzi. Nogi niosły.
Pozbawione szala Afrodyty i jej wzroku niosły lepiej. Dobrze, że but wygodny
stał się namiastką raju, bo droga daleka przede mną. Idę szukając łysej góry,
na której nagim brzuchu rozepnę sieć i schwytam niewidzialne ćmy talentów.
Posortuję i przebiorę jak truskawki zbyt długo stojące w łubiance i wyszukam dla
siebie jakiś pasujący – zupełnie tak samo, jak panie przymierzające kolczyki na
jarmarcznych straganach. Idę zerkając w niebo pośród nocy tak szeroko nade mną
wiszące, na gwiezdny pył, któremu również przyszło się bezładnie rozsypać po
firmamencie i wybieram drogę do tam, gdzie najgęściej, gdzie diamenty tłustą ławicą
wiercą dziury w czerni nocy. Idę na polowanie. Po swoje i dla mnie tylko. Sam,
bo talent podzielony choćby na dwoje gotów prozaicznie zwiędnąć. Z zaciśniętych
zębów nie wydobywa się żadna skarga, a całe ciało koncentruje się na szukaniu.
Na jednej myśli i celu. Tym, który odległy jest tak bardzo, że kto wie, czy
dojdę. Jeśli nie, to i tak za nieudacznikiem nikt nie zapłacze, więc i ja się
nad sobą użalał nie będę. Idę z siatką. Cichy i zdeterminowany. Po swoje idę. Po
to, co bogom przez palce przeciekło.
Kilka widać gołym okiem, po co szukać jeszcze?
OdpowiedzUsuńmam się rozebrać, żeby je dostrzec?
UsuńJakoś wstrzeliłeś się w dzisiejsze moje poranne przemyślenia o niesprawiedliwości losu.
OdpowiedzUsuńto już kolejny raz się wstrzeliwuję. może zostanę lustrem?
UsuńA to popłatne zajęcie?
Usuńchwilowo nie wystawiałem rachunków, to nie wiem.
Usuńmoże jaki chętny się znajdzie.
ja napiszę, a niech się kto przegląda.
a kiedy odłożę już na hałdę grosików, to pokażę i sama ocenisz, czy godziwe.
I co Kłusowniku? Dorwałeś w końcu jakiegoś talenta?
OdpowiedzUsuńNie podpuszczaj go - gotów naprawdę go dorwać i zamęczyć, zamordować, zeżreć...
Usuńtropić trzeba po cichu, a nie przechwalać się łażąc za płochą zwierzyną - coś Wojtku powinieneś na ten temat wiedzieć. Sukces można odtrąbić dopiero po fakcie.
UsuńSzukasz jak... Pan Hilary.
OdpowiedzUsuńwidać szukania mi trzeba.
UsuńTeż tak mam, tyle że ja szukam tego czegoś.
Usuńczyli nie wiadomo czego.
UsuńAle gdy znajdę, będę widziała że to to.
Usuńżyczę powodzenia. i wytrwałości.
UsuńWzajemnie.
Usuń