Podświadomość żyje chyba niezależnym
życiem, bo nic ode mnie nie chce i podąża sobie tylko znanymi ścieżkami. Raz
jest smutna, czego uzasadnić słowami nie zdołam, innym razem kipi energią tak,
że nieznajomych na chodniku chce ściskać i całować, jakby to była ciocia z
Ameryki, która niespodzianie przyjechała po dwudziestu latach nieobecności.
Nic. Żadnej wskazówki nie dostaję, tylko wewnętrznego, anonimowego kopniaka, po
którym zataczam się lub w euforię wpadam.
Idąc wtenczas ulicami uśmiecham się
pobłażliwie, albo złośliwe, czasem grzeszę życzliwością bezzasadną, albo wpadam
w furię, kiedy minie mnie kolarz, zza pleców wyjeżdżając znienacka. A przecież
chciałem się z nią dogadać. Nie raz proponowałem zawieszenie broni, jakiś
kompromis, albo chociaż pakt o nieagresji. Daremny trud. Podświadomość niczym
borsuk – wstaje, kiedy ja się kładę i żyje w przeciwfazie do mojego życia. I
tylko osady zostawia na mnie znikome, żebym nie poczuł się jedynym panem i
władcą własnego (?) ciała.
Nie wiem absolutnie, co wyczynia
kiedy śpię, jednak są takie poranki, kiedy wstaję zmęczony, jakbym wrócił z
trasowania nowych szlaków w Pirenejach, a może i Himalajach, kiedy innym razem
podświadomość tarmosi mnie, że już dość obijania się i moja zmiana nadeszła na
czuwanie, chociaż dzień jeszcze nie wygonił nocy z podwórka. Kręcę się wtedy
niepocieszony, żeby nie zbudzić otoczenia beztrosko popierdującego przez sen
chrapliwy i podsłuchuję ptaki, którym również coś spać nie daje.
I ptasi budzik sprawdzam, ucząc się
opieszale śpiewu drozda, szpaczych pogwizdywań, czy wróblich sejmików. Czasem
zagrucha gołąb, co odbieram, jakby mnie po plecach poklepał ze zrozumieniem
mojego zniesmaczenia praktykami podświadomości. Bo kto to widział budzić się w
strachu i nie wiedzieć skąd gorzki pot na skórze, skąd erekcja, którą trudno w
ryzach utrzymać, albo błogi uśmiech tak szeroki, jakbym właśnie odebrał główną
nagrodę na loterii i miał gotowy plan na jej anihilację.
Ciężkim wzrokiem rozszarpuję ciszę i
ciemność, aż zacznie mi pachnieć niespodziewanym, przygodą detaliczną,
wyzwaniem niechby najskromniejszym. Buty po omacku zakładam i jeszcze w
zapomniany sen opatulony pierwsze kroki donikąd stawiam. Zliczam schody, chodzę
po linie wykorzystując fugi w chodnikowych płytkach, a światło ulicznego
oświetlenia kołysze się na drutach sugerując morskie tęsknoty betonom chodnika.
Pewnie i ja się na nich kiwam niczym bosman po pierwszej od miesięcy wizycie w
tawernie, jednak idę.
Na most idę, choć o tym dowiaduję się
zazwyczaj później. Kiedy już jestem i nogi wysprzęglają i hamują, żebym wczepił
się w bariery, zacumował i patrzył, jak woda nerwowo szuka poranka. Jak się
marszczy, żeby zajączkiem odbić ukłon słoneczny każdemu psu, których tutaj
przed świtem nie brakuje, kaczkom pośród trzcin szukającym śniadania, rybom,
które jeść potrafią i śpiąc chyba.
Czasem wrona się przysiądzie lub
gołąb i głowę przekrzywiając zerka na mnie z nadzieją. Oko puści, albo drepce
niecierpliwie z nogi na nogę i czeka, aż poczęstuję czymś niezdrowym. Rzucam
okiem na wytrwałość ptasią i ramionami wzruszam, bo oczywiście nie wziąłem nic
dla ptaka. O to dbają ponad miarę staruszki z wnuczętami masowo idący tędy
pomiędzy śniadaniem, a obiadem. Stoję usiłując utopić wzrok w wodzie, lecz ona
jeszcze mrokiem zafarbowana zdaje się nieprzeniknioną.
Podświadomość we mnie kokosi się i
układa, widać gniecie ją moje niezdecydowanie i ta bezradność pośród mostu
rozwieszona jak prześcieradło w letnim deszczu schnące. Może ma zgagę, albo
swędzi ją co? Łóżko krzywo pościeliła, czy moja ruchliwość ją irytuje? Nastrój
bojowy się we mnie obudził i polemiczny wielce. Naskoczyć miałem już z gniewem
i gotów na ripostę jadowitą, gdyby tylko się objawiła, ale tylko tyłkiem się do
mnie obraca i milczy urażona.
- O nie! – pomyślałem – Nie dzisiaj. Dzisiaj, to tak łatwo
ci nie pójdzie. Dzisiaj dam ci do wiwatu i zmuszę, żebyś wstała i wreszcie się
ujawniła. Podrzucę zdarzeń tyle, żebyś zasnąć nie mogła i może się skusisz na
niespotykane, a może przyjdziesz żebrać, abym już przestał. Wyciągnę za uszy z
tej przystani tajemnej, z zakamarka skrytego, z nory mysiej zakamuflowanej zbyt
dobrze.
Młoda pani
szła uzbrojona w zwierzę bez kagańca. Duże, silne tak, że szarpało smyczą, aż
po kres wytrzymałości mięśni. Uśmiechnąłem się, jak do starej dobrej znajomej i
zagaiłem, czego nie zwykłem robić. Pozwoliłem obwąchać się, jakbym do rewizji
osobistej stawał, a pani z braku lepszych pomysłów przystanęła, żeby parę słów
zamienić. Z lekkim niepokojem uwolniła bydlątko, żeby pasło się na opustoszałej
łące, bo zaraz nadejść miały dwa jamniki szorstkowłose, suka labradora i kundel
starszy ode mnie chyba.
To chyba
oczywiste, że trwać nie mogło w nieskończoność, że za chwilę pójdzie do
własnego świata, kiedy ją obszczeka za niefrasobliwość bydlę tarzające się w
trawie, jednak uśmiech mieliśmy oboje, kiedy odchodziła. Przyszła pani od
psiego Matuzalema. Jej też niewiele brakowało, by mogła wspominać dzieje
założycieli tego miasta, jednak skleroza łagodnie położyła zasłony na czasach
zbyt odległych i prymitywnych tak, że na samą myśl o warunkach ówczesnego
bytowania zacząłem błagać wszechświat o łaskę teraźniejszości. Pies zmysłów już
nie miał wcale, więc szedł niestrudzenie, bo jego wiodła podświadomość chyba, a
ze świata rzeczywistego pamiętał tylko głos swojej pani pachnący
bezpieczeństwem i ciepłym mlekiem.
Bramin-pustelnik
nadszedł i chyba miał kryzys samotności, bo przystanął obok i rozpoczął gawędę,
oraz pierwszą tego dnia flaszkę. Nawet zaproponował współudział, ale odmówiłem.
Nie chciałem pozbawiać go adrenaliny, dzięki której życie przestawało być
nieznośnie drapiące i twardsze od kamienia pod nerką, gdy sen morzy. Do słów
nienawykły szybko się zmęczył, ale otwartą dłonią pobłogosławił mnie stojącego
i puste szkło zostawiając na balustradzie odszedł w oswojoną samotność. Może na
sjestę po śniadaniu?
Pierwszy
brzdąc nadbiegł i na nogawce mi się uwiesił wspinając się wzrokiem do mojej
twarzy. Śmiał się całą objętością i wystrzeliwał z siebie pytania nieskończone.
Od jego „dlaczego” zaczęło mi się w głowie kręcić, bo wysiłek umysłowy rósł z
każdą chwilą bardziej. Dobrze, że zasapana i pulchniutka pani już zbliżała się,
a jej miodem malowane włosy ukrywały mleczną ich naturę. Pośród zmarszczek
uśmiech przepraszający niosła dla mnie i łagodną połajankę dla bąka. A ten
cherubinek niestrudzony wyciągał z ust właśnie kolejne dlaczego, jakby świat
miał być prostym i oczywistym. I pewnie był dla niego, więc mu życzyłem
wszystkich odpowiedzi jeszcze przed obiadem.
Podświadomości
było nie w smak, że taką ożywioną działalność towarzyską prowadzę i chyba
wreszcie poczuła jak to jest pocić się pod wpływem czynników zewnętrznych i
niepojętych. A ja tymczasem nad brzegiem wody stanąłem i moczyłem dłonie, które
woda chciała zaprosić gdzieś bliżej morza i własnym nurtem w nieskończony
taniec poprowadzić. Nadszedł wreszcie labrador i niedorośle zaczął się chlapać
na płyciznach, płosząc kaczki, perkozy i okonie. Jego pani skraj sukienki
uniosła i zanurzyła emeryckie kolana w wodzie, żeby psu patyk rzucić po raz
piętnasty chyba. Uśmiechnąłem się i pomyślałem, że taki pies powinien dostać na
imię Alibi, bo pozwalał kobiecinie pozory zachować, kiedy ona najwyraźniej
chciała być malutką, bosonogą dziewczynką, a nie stateczną matroną. I pies,
merdając ogonem, łaskawie pozwalał jej realizować zachcianki.
Dzień cały
pałałem do świata czym tylko się dało. Taki macierzysty byłem, otwarty,
przytulny zainteresowany nad wyraz żywo. Ale bezinteresownie. No – przynajmniej
materialnie bezinteresownie, bo interes miałem – chciałem się odegrać na
podświadomości, czyli pobudki (jak zwykle) niskie mnie wiodły w ten dzień.
Rynek skaziłem własną osobą i pomagałem turystom się odnaleźć, bądź zgubić. Z
grajkami postałem chwilkę jako zalążek tłumu wokół, który groszem być może
sypnie hojniej niż wczoraj. Nawet podczas posiłków otoczyłem się ludźmi, żeby
wytchnienia sukinsynowi nie dać – niech pozna na własnej skórze bezeceństwa,
które ze mną wyczynia. Ech! Złośliwość we mnie dojrzewała i eskalowała wraz z
czasem płynącym. Wieczór postanowiłem erupcją zakończyć – dyskoteka z
wyszynkiem, i hucznie, i migotliwie, i spuścić ze smyczy instynkty – niech się
dzieje! Niech darzy! Niech obce ciało w tańcu się pręży tuż obok, a ja je przycisnę
do siebie i wymienimy się potem rozkwitłym na piersiach w tej duchocie,
ciasnocie niepojętej, w rytmach, którym intymność odebrano w szatni przy
wejściu i skazano na bezwstyd powszechny.
Niemal czułem
jak skomle podświadomość, jak żebrze o zmiłowanie, ale nie – nic z tego.
Odwołałem noc zupełnie. Spontanicznie i bez zabezpieczenia. W sztucznym świetle
i w blasku rozpalonych oczu. Ryzykownie? Bardzo! Potrzebnie? Na pewno! Bo
przecież nie będzie mnie tu maltretowało to coś, co drąży mi dziury w żołądku,
a przedstawić się nie chce ani do stołu usiąść. To przytrzymałem zbója pod obutą
nogą – niech się dusi. Niech się męczy i tkwi w niepewnościach. Niech pogryzie
do krwi pazury i zje własny kapelusz. Włosy niech powyrywa i telewizor przez zamknięte
okno wyrzuci z wściekłości.
A kiedy spać
w końcu poszedłem – świadomość położyłem ze trzy półki wyżej niż sam się
kładłem – może nie znajdzie cholera…
Podświadomość to niebezpieczna rzecz. Nie igra się z podświadomością...
OdpowiedzUsuńi wzajemnie. to dziwaczne, kiedy ona zaczyna igrać z tobą.
UsuńTaka jej funkcja i rola. Lepiej nie drażnić potwora!
Usuńa jemu wolno? ot paskuda.
UsuńProblem polega na tym, że nie pyta nas o zdanie.
UsuńZ tym, że potwory mają to do siebie, że są od nas dużo silniejsze i w starciu nie mamy szans.
Usuńpróbować trzeba. bez walki się poddawać, to się nie godzi.
UsuńRyzykować tam, gdzie nie ma szans, to nie honor, a szaleństwo!
Usuńcale życie, to jedno wiele szaleństwo.
UsuńPodobno podświadomie robimy wiele rzeczy, ale właśnie, co sie dzieje z podświadomością, gdy świadomość śpi?
OdpowiedzUsuńona wtedy szaleje jawnie i otwarcie. sny, to projekcje podświadomości. chyba.
Usuńczyli jak śnię o tortach i ciastach z kremem, których nie lubię na jawie, to...?
Usuńto znaczy, że ta druga i obca w Tobie ma ochotę na słodycze. nie jestem Freudem i nie wiem, ale jak nie wiadomo o co chodzi, to o pieniądze - u Freuda raczej o seks.
UsuńZnajdzie i zabije. Suka.
OdpowiedzUsuńnie strasz, bo zapadnę na chroniczną bezsenność.
UsuńEtam, są piguły i ciepłe mleko.
Usuńfarmakologia jest zdecydowanie bogatszą, lecz organizm ma skończoną tolerancję na przyjmowanie.
Usuńcieszę się, ze bez mleka spać potrafię. i bez piguł.
Podświadomość to najpotężniejsza broń, należy trzymać ją na wodzy, w przeciwnym wypadku skieruje się przeciw swemu żywicielowi i obudzi demony.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
znaczy pasożyt. tajniak. okropieństwo jakieś.
UsuńPo co demonizować takie coś, jeszcze bardziej się rozpanoszy. Jest widocznie do czegoś potrzebna, a że nie wiemy do czego, trudno. Snów nie pamiętam, może już słabsza jest, zestarzała się razem ze mną.
OdpowiedzUsuńkto wie. może czai się tylko. i czeka, aż się odwrócisz.
Usuń