Zachciało mi się zabawy w Boga.
Pomyślałem, o ile można rzecz myśleniem nazwać, że stworzę człowieka. Na
początek postanowiłem zająć się dziełem ciut łatwiejszym, niż produkowanie człowieka
z niczego i chciałem wystartować od istniejącej już materii, z której
zamierzałem zedrzeć to, co niepożądane, a dostarczyć wszystko, czym
teraźniejszość służy spełniając kaprysy nuworyszy. Nie pukaj się w głowę, bo
jeśli stać cię, to możesz. Nie jest łatwo, szybko, ani tanio, jednak granice
wciąż się przesuwają. Popatrz na banalne biustonosze, które potrafią uformować
nawet próżnię w przedmiot pożądania, materiały pozwalają zatuszować
niedostatki, wypełnić ubytki i wyeksponować walory lepiej, niż programy
komputerowe pastwiące się nad pikselami w pocie czoła. Półprodukt, jakim stała
się kobieta saute, po obróbce zewnętrznej, w warsztacie, który wsparty
technologią i chemią użytkową potrafi kompleksowo przeredagować dowolny gabaryt
tak, aby zewnętrze faktyczne w zamówione zmienić z gwarancją stabilności
określaną w tygodniach lub miesiącach. Nawet latach, jeśli dysponujesz
odpowiednią ilością zer na rachunku, nim przecinek odetnie istotność od ogona.
Znalazłem ciało. Pokancerowane, choć
młode. Kryjące się w cieniach, bo każde wyjście na świat zewnętrzny wypełniało
mu duszę wstydem i upokorzeniem. Sam patrzyłem z trudnym do ukrycia grymasem,
ale znalazłem w zapyziałych oczach iskrę nadziei i determinację. Zgodę na
wszystko, co dla niego szykuję. Na każdą torturę i publiczną chłostę. Ciało
stanęło nagie, dygoczące, rozpaczliwie szukające w moich oczach deklaracji, że
się nie wycofam. Nawet mówiło to ciało dość sensownie, choć wulgarnie.
Obiecałem. Rok, albo dwa tortur całodobowych, niekończący się melanż łez, bólu
i taniec skalpela, wierteł, noży, igieł. A ciało zaciskało zmurszałe przedwcześnie
zęby i pięści posiniaczone, krwawymi liszajami ozdobione i kiwało głową, że się
zgadza. Nawet, gdy przyniosłem aparat, żeby uwiecznić, jak nikczemnie może
wyglądać zaniedbane ciało patrzyła mokrymi oczami w milczeniu i nie
protestowała.
Może jestem świnią, ale kazałem
powiększyć fotografie do naturalnej wielkości i ściany pustego pokoju wokół
okleić. I zażądałem, by przychodziło to ciało każdego miesiąca, by stanąć
pośród tych fotografii, żeby nowe powstawały. Żeby udokumentować proces
tworzenia. Potem… Potem były już tylko łzy i przekleństwa. Powołałem sztab
mechaników, skoszarowałem ich niemal, i dałem tydzień na obserwacje i diagnozę.
Ciało łkało szturchane i podszczypywane, miętolone bezdusznymi łapami o sile
takiej, że wyrywanie się mijało się z celem. A kiedy wreszcie tydzień minął, a
ciało potwierdziło zgodę na piekło zaczęły się tortury fizyczne. Piersi i
pośladki zostały wypełnione po kres wytrzymałości skóry, aby doścignąć
tabloidowe wzorce, uda i brzuch zostały pozbawione tkanek o krok dalej niż
potrzeba, żeby przed dietetykiem nie stawiać zbyt rygorystycznych wyzwań.
Skalpel rzeźbił podbródek, nos, uszy, wymodelowane kości policzkowe dodały
twarzy charakteru. Nawet cnotę udało się przywrócić dzięki kilku zaledwie szwom
i talentowi rzeźbiarza. Stomatolog pastwił się tygodniami, żeby uratować,
wymienić i przykryć perłową licówką to, co uśmiech mógł uzewnętrznić.
Kosmetyczka wręcz skórę z ciała zdarła szukając czystej, niepokalanej powłoki,
a kiedy ją znalazła i zdążyła się wygoić zafundowała jej permanentną depilację,
nie ograniczając się do fragmentów, lecz tylko czaszkę zostawiła na pastwę fryzjerowi.
Ten też sobie nie żałował, bo przecież kolor i długości, gęstość i miękkość –
wszystkie parametry podlegać mogły transformacji.
Czas mijał, a fotosy wspinały się na
kolejne szczeble drabiny już było widać, że sięgają nie pierwszego nieba, lecz
wyżej. Pomimo niezagojonych do końca ran, pomimo plastrów i plam jodyny. Obraz zmieniał
się błyskawicznie i sam już zapomniał chyba o pierwotnych wstydach i
zażenowaniu. Teraz nie miał czasu, bo organizm bronił się przed zmasowanym
atakiem na cielesność, na fragmentaryczne, nieustające podgryzanie, cięcie,
szycie i klejenie. Lekarze czuwali nad ciałem, żeby nie zdechło nim osiągnięty
zostanie efekt końcowy. Aż nadszedł dzień, bo taki dzień nadejść musi, jeśli
historia ma posiadać finał, kiedy zgrubne ciosanie się skończyło i krew
przestała dominować postępy prac. Rzeźbiarze zdjęli zbędne warstwy, dołożyli,
gdzie brakowało, a ślady włamań zamaskowali. Teraz tylko czas mógł bardziej
wygładzić i schować ślady gwałtu na ciele. Ciało w klepsydrę wyrzeźbione syczało
chodząc, lecz ilekroć obok lustra przechodziło uśmiech koił ból. Bandaże
spadały z młodego ciała aż stanęło nagie. Kolejne zwycięstwo ciała nad
cierpieniem i licznymi uszkodzeniami. Ciało goiło się młodzieńczą siłą pchane.
Teraz rehabilitacja przebiegała już
błyskawicznie. Dietetyk i trener osobisty twardymi dłońmi trzymali ciało w
cuglach, żeby nie oszalało z nadmiaru energii i już bezkrwawo katowali je do
granic. Świat protein i witamin został oddzielony szlabanami do których
warczące rottweilery przywiązane były niedbale, żeby mogły wyładować wściekłość
na śmiałku, który tylko się zbliżył do zakazanej strefy. Ciało, pamiętające
niedostatki poprzedniego życia poddawało się dość pokornie, choć nie do końca
rozumiało, dlaczego wódka zakąszana słoniną wędzoną jest słabym pomysłem i nikt
mu na to nie pozwoli, jednak widząc przemianę zacisnęło dłonie, tym razem
wypielęgnowane i miękkie, z paznokciami starannie dobranymi, których do ust kwasem hialuronowym wypełnionych wkładać pod żadnym pozorem nie było wolno. Nowe brwi wytatuowane i z lekka
tylko wzbogacone naturalnym włosem barwionym na wymagany odcień pasujący do
grzywki i oczu, rzęsy wydłużone, makijaż, który choć dyskretny, to potrafił
przecież ukryć uczucia przed światem. Bo ciało wciąż niedowierzało i od
zachwytów dostawało czasami jakiejś szajby – oczy wytrzeszczone, usta szeroko otwarte
i bezdech, z którym walczyć trzeba było kuksańcami, żeby się nie udusiło.
Odrobina biżuterii plus tekstylna osłona sugerująca jawnie, że gdzieś tam kryje
się intymność równie idealna, jak ta publiczna nagość odsłaniająca ramiona, czy
uda. Wpleciona w ból nauka poruszania się, zachowania i wysławiania w więcej
niż jednym języku, karcona za każde niedociągnięcie i wulgarność okryła
prymitywną przeszłość szlachetnym nalotem, który zaczął w końcu przypominać
dobrze skrojony płaszcz i nie raził otoczenia dwulicowością.
Ostatnie zdjęcie, ostatnia sesja,
podczas której ubrania ześliznęły się z ciała, aby uwiecznić finał drogi. Ciało
tańczyło pomimo nagości, tak ze mną już oswojone, że nie czuło najmniejszego
skrępowania. Wreszcie bezwstydne, nie schowane w zapyziałej oficynie, lecz na
pierwszym planie. Chyba w końcu uwierzyło, że może stać się marzeniem. Męskim
marzeniem. Świadomość własnej urody docierała do niej powoli, jednak powtarzana
przez cały sztab mechaników w końcu odepchnęła w przeszłość lęki i rozgoryczenie.
Patrzyła na zdjęcia, patrzyła w lustro. Patrzyła na siebie samą i na mnie. W
oczach miotały się uczucia tak rozmaite, tak poplątane, że wolałem milczeć i
czekałem co się wydarzy.
Miałem swojego człowieka, który
przeszedł proces stworzenia i był kimś, kogo nie było na świecie jeszcze chwilę
temu. Człowiek doskonały, proporcjami zachwycający, każdą linią ciała kreślący
w półmroku łuki idealne. Miałem obraz początku drogi powielony na ścianach i
ciało po transformacji, które gapiło się teraz z niedowierzaniem na te ściany.
Mechanicy odeszli już, bo nie byli potrzebni. Zostawili wizytówki, na wypadek,
gdybym chciał powtórzyć akt stworzenia i poszli wielocyfrowo bogatsi.
A my staliśmy w milczeniu i
patrzyliśmy sobie w oczy, porównując obrazy – teraźniejszy i przeszły. Ciało
zerkało to na mnie, to na ściany i widać było, ze w głowie kiełkują mu myśli i
podejrzenia. Powolutku obracało się wokół własnej osi i patrzyło na własną
przeszłość ze łzami w oczach. Trochę to trwało, lecz nie zamierzałem przeszkadzać.
Podeszła do mnie bosymi stopami klaszcząc o kamienne posadzki i patrzyła na
mnie z… chyba z nienawiścią…
- Ty świnio! – trzasnęła mnie w twarz otwartą dłonią i
próbowała powtórzyć, lecz ją schwytałem za nadgarstki starając się nie
posiniaczyć ich delikatności – Ty… Teraz wiem, po co ci zdjęcia. Chciałeś mnie
dla siebie, chcesz mieć dowód mojej przemiany, żeby każdemu, kto się do mnie
zbliży pokazać jaką byłam wcześniej, żeby zniechęcić każdego, komu okażę
odrobinę życzliwości. Nie zrobisz mi tego, bo cię zabiję. Naślę na ciebie moją
przeszłość i będę cię prześladować. Tylko spróbuj, a pożałujesz.
Ubrała się trzęsącymi dłońmi i wyszła
niosąc buty w dłoniach, bo nie miała w sobie spokoju, żeby pozapinać delikatne
zapięcia. Wyszła w noc, jak ja kiedyś ją z tej nocy wyjąłem i przyprowadziłem
tu. Wyszła już nie ona, lecz nowy człowiek. Ten stary zużył się chyba. A może
trwa gdzieś w tych ścianach przesyconych bólem i krwią? Może mieszka w mojej
głowie, skoro nowy człowiek nie życzy sobie takiego adresu? Usiadłem na posadzce
i patrzyłem na człowieka, którego zabiłem, unicestwiłem, na ciało, z którego
stworzyłem to, co w noc poszło samotnie. Sarkazm podniósł mi kącik ust – długo samo
nie będzie to ciało, chętni się na nie znajdą w każdym zakątku świata. Swoją cielesnością
może sobie kupić każde niemal towarzystwo. Poradzi sobie. A ja? Zostanę z
pakietem zdjęć i tym pokojem, którego zmienić nie pozwolę nikomu. Będę patrzył,
jak się powodzi. Z daleka i bardzo dyskretnie. Może wróci, kiedy nasyci się zachwytem
świata?
Przestałem nadążać. Czy Ty w ogóle śpisz, pracujesz, jesz, kochasz, wydalasz? Mam nadzieję, że nadrobię, ale to tylko nadzieja.
OdpowiedzUsuńzdarza mi się coś takiego jak życie.
Usuńale takie bla bla, to godzinka zaledwie.
zauważ, że nie bawię się w obróbkę graficzną, w kompozycje, linki do stron, które wiedzą lepiej, ani obrazka, ani muzyki - gołe literki. a to idzie szybciej.
A może zwyczajnie jesteś cyborgiem?
Usuńtak - maszyną spamotwórczą. na razie poligon doświadczalny, żeby zbadać odporność publiki, a potem... wedrę się w umysły żywe.
UsuńTłumaczy się pokrętnie, czyli jest!
Usuńmasakra - no chyba muszę na ten kieliszek kawy się pojawić, żeby uwierzył Tomasz Niewierny. Maszyny kieliszkiem się nie dezynfekują i w piwie wartości odżywczych nie znajdą.
UsuńZachciało się bohaterowi być demiurgiem...
OdpowiedzUsuń...a został świnią.
Usuńprzewidzieć trudno, z jakim oddźwiękiem spotka się działanie.
Usuń