Połowa drzewa przeszła ku jesieni i sczerwieniała, druga pozostała w lecie i wciąż się zieleni. Pisklęta turkoczą plastikowymi kołami samochodzików jeżdżąc po placu zabaw i nikt nie zastanowił się, że dorośli jeżdżą na gumowych oponach, więc i dzieciom można byłoby zafundować miękkie i ciche kółka do zabawek. Mamusie, zanurzone w hałasie usiłują studiować internet, albo wymieniają się wątłymi doświadczeniami z innymi początkującymi mamusiami. Na chodnikach wiatr układa mandale ze schnących liści – żółte, brzozowe dukaty wielkimi plamami zalegają na ziemi, trójpalczaste liście winobluszczu rumienią się pod żywopłotami, na których połyskują stadka owoców pomarańczowego rokitnika. Ostatnie lawendy, którym udało się zakwitnąć kolejny raz znoszą cierpkość nocy i rozglądają się po trawnikowym bezkrólewiu.
Przypominam sobie beztroskiego faceta z tramwaju. Pochłonięty telefoniczną konwersacją w nosie miał otoczenie. Tłok spowodował jego pies rozwalony na środku wagonu i zajmujący tyle miejsca, że powinien skasować najmarniej sześć biletów (plus dodatkowe sześć za pas ziemi niczyjej).
Mnie ostatnio zachwycają liście tak wielkie, że talerze można z nich robić.
OdpowiedzUsuńjotka
to pewnie z katalpy. no, chyba, że łopianowe.
Usuń