niedziela, 24 listopada 2024

Ścisnąć cis zwężając węża.

 

    Radio i telewizja ukradkiem zaczynają obchodzić święta, markety proponują blakfrajdej nawet w środy, albo blakłiks rozpięte od pół listopada aż po trzy czwarte grudnia. Politycy głoszą niekończącą się falę sukcesów i nieważne z jakiego kraju pochodzą, bo szczęście jest wszechobecne, porażające zasięgami. Tylko masło się wyłamuje, bo nie dość, że straciło smak, to jeszcze zyskało na wartości. Zapewne dlatego, że zamiast robić je ze śmietany, jak zrobiłby to prymitywny wieśniak, produkuje się je w zakładach zaawansowanych technicznie, jak pigułki na zwiększenie popędów. Po ulicach ciągnie się peleton w czerni, dominując kompletnie drużyny w innych kolorach. Wyjątkiem są tylko nieliczni „tęczowi”, ale to wie każdy kibic sportów kolarskich – koszulka mistrza jest przechodnia i chyba nikomu nie udaje się jej utrzymać na kolejny sezon.


    Negocjuję z ciałem wydolność, żeby móc, choć nie mogę. Może nie chcę. Świat zasypia, a ja czuję się częścią tego świata i chcę spać z kurami. I wstawać z nimi. Najwyraźniej nie byłem grzeczny, albo urodziłem się pod słabą gwiazdą. Nie ma co narzekać. Nogi ciągną, choć nieco wolniej. Okłamuję się, że to wina odzieży, cięższych butów, skostniałych mięśni. Przecież PESEL nie waży aż tyle. Szczególnie, ze cyfrowy i może już go kto ukradł. Nie zaglądam tam szczególnie często, to nawet nie wiem. Rząd, który mi go ukradł, teraz każe mi go zastrzec, więc pewnie sprzeda komu, jeśli dotychczas tego nie zrobił. Kamery kpią ze mnie na każdym skrzyżowaniu i przy każdym budynku. Wewnątrz autobusu także. Co ja im zrobiłem? Przecież nie jestem objawieniem internetu, żeby pojawili się dewianci interesujący się moją banalną codziennością. Trudne to wszystko do zrozumienia.


    Wrzosy więdną, i słusznie. Liście opadają zgodnie z zaleceniami synoptyków. Deszcz przeplata się ze śniegiem, wędkarze w zaciszu warsztatów, gabinetów, sypialni, uzbrajają sprzęt na zimowe łowiska i onanizują się nadzieją na taaaaaką rybę. Wirtualny świat odkrył zalety suma. Więc w tym sezonie, zamiast świątecznego karpia propaguje ten przysmak. Telefon podrzuca niechciane oferty, elektroniczna poczta przelicytowuje go ilościowo. O jakości mowy nie ma, bo przecież nie o to chodzi. Facebook oferuje mi ekstra znajomości, nie pytając ani mnie, ani obcych, czy aby na pewno chcieliby „dodać mnie” do puli znajomych. A gdyby tak, za jednym zamachem „dodać” wszystkich? Czy byłbym jak Bóg, co kocha wszystkich i dla każdego ma serce na dłoni? Wolę nie dociekać, czyje to serce, bo i tak podrobów unikam zaciekle.


    PS. I to by było na tyle. Powiedzmy, że to takie ECH!, rozwłóczone na wiele zdań. Nic mi nie dolega. Ponarzekałem, żeby wyrobić średnią krajową, bo rok ma się ku końcowi, a czuję się statystycznie niewyrobiony. Z zaległościami wchodzić w nowe, to trochę fo-pa (jak mawiają Francuzi).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz