środa, 27 listopada 2024

Proszę prosię o proso w proszku.

 

    Szklane ściany wiaty straciły przeźroczystość i udawały że są pokryte mrozem. Mnie dopada stała wątpliwość na widok wełnianej czapki z pomponem w komplecie z gołymi kostkami. W autobusie pisklę raczyło się jogurtem brzoskwiniowym z plastikowego kubka, a to, co nie trafiło w łakomy pyszczek było zlizywane z twarzy hen, po zasięg języka.


    Drobna kobieta o włosach czesanych burzą z piorunami zdawała się być koścista ponad miarę. Co prawda widziałem tylko nerwowe dłonie i twarz z mocno wystającymi kośćmi policzkowymi, ale twardość miała wpisaną w geny. Inna miała uda grubości (żart!) moich ramion, a nie jestem żadnym gladiatorem, czy sumitą, więc pewnie była chora. Na ławce siedział łysy Budda w okularach, ekstrawagancko obwieszony słuchawkami na skroniach. Pewnie sączył muzykę wprost do mózgu, bez pośrednictwa uszu (brudne, czy co?). A marszczyć się umiał nawet potylicznie. I karampuk siedział(a) nieopodal. Płeć mógł rozstrzygnąć chyba jedynie rzut monetą, bo nic innego nie przyszło mi do głowy, a przecież nie będę przeprowadzał rewizji osobistej.


    Na koniec śliczna pani, gromadząca krągłości zachłannie. Wyglądała jak bałwanek ulepiony przez wysmakowanego artystę. Jechała z facetem (emu? Tfu! Emo, albo homo, nie potrafię rozstrzygnąć, bo prozaicznie nie znam się na trendach mody). W każdym razie, gość zamiast adorować piękną panią, flirtował z telefonem. Przygłup i tyle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz