Stare pieniądze podobno są „lepsze” od tych świeżo zdobytych. Ta jawna hipokryzja, uknuta została oczywiście przez tych, którym przedawniły się już pomysły na ich zdobycie. „Świeżaki” wciąż musiały pilnować pleców, aby w porę dostrzec niebezpieczeństwo konkurencji, ciekawość urzędu skarbowego, czy pracowników policji, lub prokuratury. Gdy pieniądze zdążyły się już nieźle zakurzyć, przetrwać stulecia, zamrożone w latyfundiach, złocie, kosztownościach, czy dziełach sztuki, powoli nabierały społecznego szacunku, a pirackie dzieje rodu skrupulatnie pomijano w rubrykach towarzyskich. Miliony po barbarzyńskich przodkach nie mogą przecież obarczać niewinnych duszyczek spadkobierców, działających legalnie, z niesmakiem traktujących jakiekolwiek naginanie reguł. Stać ich było na uczciwość. Zapracowały na to całe pokolenia pradziadów.
Kiedy ma się pieniądze, rzeczy trudne przestają takimi być. Zawsze można wynająć fachowca, który problem rozwiąże. Elegancko i bez przesadnego afiszowania się. Bo mieć kłopoty – nie wypada. Wypada mieć szczęście. Wypada pokazywać się w towarzystwie. I pod żadnym pozorem nie wypada rozmawiać o pieniądzach, które tak po prostu są, niezawodnie, jak jesienny katar.
Fachowcem, który miał rozpoznać i poskromić wstydliwy problem, tym razem byłem ja. Pieniądze były tak stare, że nadano im szlachectwo wystarczająco dawno, żeby kłaniał się im każdy bank, włodarze państwa, czy jakiekolwiek służby, z wojskowymi i policyjnymi włącznie. A przecież woleli przez pośredników zapewnić sobie współpracę z kimś niezwiązanym z instytucjonalnym ściganiem. Musiałem uczciwie przyznać, że moje sumienie nie do końca było różowiutkie, czy śnieżnobiałe. Względem siebie pozwalałem sobie na szczerość, nawet tak krępującą. Oczywiście nie szczyciłem się publicznie skazami na sumieniu, żeby móc kontynuować karierę.
Droga do posiadłości zaczynała już nużyć. Strefa buforowa. Tak bodajże moi zleceniodawcy nazywali te przestrzenie między tablicą „Teren prywatny pod 24h ochroną uzbrojonych zawodowców”. Nie wystarczyło wejść na teren, bo teren stanowił powierzchnię, na jakiej zmieściłaby się dobrze zorganizowana metropolia. Droga wiodące do posiadłości krzyżowała się z innymi, od których nie różniła się niczym, więc zabłądzić było nader łatwo. A na nieproszonych gości czekały niespodzianki, jakie zdumiałyby władcę tej krainy. Miał nie wiedzieć, żeby nie skalać szczerości uśmiechu na wypadek pytań przedstawicieli prawa.
Kiedy wreszcie pancerna limuzyna wypluła mnie przed posesją, byłem już w pełni prześwietlony, przestrzeżony przed usiłowaniem czegokolwiek, co wykraczało poza zlecenie, uprzedzony o konieczności zachowania dyskrecji pod groźbą bliżej nieokreślonych kontaktów towarzyskich z paroma pozbawionymi humoru jegomościami wielkości szafy pancernej każdy. Za to wewnątrz traktowany byłem już bardzo grzecznie. Służba prowadziła mnie niekończącymi się korytarzami do salonu, w którym miąłem dostąpić zaszczytu poznania pana tej rezydencji i jego problemu. I dostąpiłem niestety.
Dom, jeśli godzi się nazwać tak coś, co samych łazienek ma trzydzieści siedem, cztery ogrody zimowe i jak mniemam ze dwie kondygnacje podziemne, których na pewno nie zaprojektował ten, który projektował mury grube na metr dwadzieścia ze trzysta lat temu miał swoje tajemnice, którymi usiłował obarczyć obecnego właściciela, mocno zirytowanego tym faktem. Faktem? Przepraszam, to niezamierzona ironia. Dom realizował się w kategoriach pozazmysłowych i niewytłumaczalnych. Nie, żeby straszyło. Przestraszyć kogoś kto dorobił się tego luksusu, to dopiero wyzwanie. Powiedzmy, że zirytować na tyle, by zatrudnić kogoś do rozwiązania niewygodnych incydentów i przywrócenia stabilności, jakiej wymaga się od obiektów architektonicznych. Audiencja była krótsza niż sądziłem. Właściciel uścisnął mi dłoń, jakby sprawdzał, czy płynie w nich cokolwiek i wygłosił krótkie dyspozycje.
- Albert opowie panu o wszystkim, pokaże, co trzeba i będzie na zawołanie, jeśli będzie potrzebna pomoc. Ma pan wolną rękę. Koszty nie grają roli. Pluton komandosów, firma budowlana, co tylko pan uzna za sensowne, zostanie dostarczone. Wyjeżdżam, żeby nie być w to zamieszany. Proszę działać. Albert poinformuje mnie o wynikach. Mam nadzieję, że rychłych i zgodnych z oczekiwaniem.
Wyszedł, gdy tylko skończył mówić, ignorując tak mnie, jak i Alberta. W pomieszczeniu został rozpływający się zapach wody kolońskiej, lekko zakłócony przytłaczającym księgozbiorem o grzbietach ze skór dawno wymarłym zwierząt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz