niedziela, 24 listopada 2024

Zapach kobiety.

 

    Obudziła się z dłonią wsuniętą głęboko pod gumkę piżamy. Dłoń była lepka, spocona i pachniała grzechem samozadowolenia. Nie musiała zerkać w lustro, by poczuć rumieniec zawstydzenia, a przecież zawstydzić samą siebie, kiedy nikt nie widzi, to duża sztuka. Sen był niezwykle sugestywny i absolutnie nie do przyjęcia w naturze. On… Nie, nie sen. We śnie był on. Z innego świata, w jej biurze mógłby najwyżej przenosić meble. Solo, bo zbudowany był niczym zwycięski gladiator. I cuchnął podobnie.


    Gdyby to nie był sen… Aż zadrżała, przełykając ślinę. Wargi miała wyschnięte, popękane, więc nie wyszła z tego snu bez szwanku. Ciekawe, czy krzyczała? Pewnie tak. Na jawie darłaby się jak szalona i niech szlag trafi skargi sąsiadów. Poduszka mokra od westchnień, od zapasów wyimaginowanych, kołdra skopana na śmierć umierała właśnie na dywaniku, a jej ciało stygło przemoczone ekspresją.


    Usiłowała przypomnieć sobie, jak doszło… Przyszedł, pewnie na wezwanie, może coś naprawić, może chciał kupić kredens po babci, który wystawiła na allegro, bo tam miała stanąć śliczna, nowiutka witryna na książki. Stanął w drzwiach, a jej nogi zmiękły od razu. Przytrzymała się skrzydła. Skąd wiedział, że może sobie pozwolić na wszystko?


    Popchnął leciutko i zamknął drzwi. Potem było już tylko szaleństwo. Chwycił ją za włosy i zmusił, by uklękła. Spuścił spodnie i wszedł w jej usta głębiej, niż mogła sobie wyobrazić. Makijaż (we śnie miała makijaż) zaczął spływać przepocony łzami. Członka czuć było potem, moczem, nasieniem tylko przez chwilę, bo zaraz oblepiony był jej śliną i oddechem poszarpanym na drobne kawałki w chwilach, gdy cofał biodra.


    Kiedy ją podniósł, była już tylko małą, zasmarkaną dziewczynką, z buzią, po której spływały strużkami czarne od kosmetyków łzy. Rozpiął jej spodnie i pociągnął je w dół. Gdy osiągnęły kostki, przestał się nimi interesować i skupił na figach. Te stawiły znacznie mniejszy opór i w okamgnieniu osiągnęły poziom kolan. Obrócił ją plecami do siebie, pchnął na ścianę i zaatakował. Krzyczała, kiedy wdzierał się między pośladki i kiedy był już w niej. Gdyby ten członek był o jeden milimetr grubszy – rozerwałby ją na strzępy. Gryzła ścianę. Ból pomieszany z pożądaniem stanowił mieszankę z samego dna piekieł. Nie wie kiedy popuściła i gorący mocz popłynął po ścianie i po jej udach. Chwycił ją za płeć i warknął:


    - Przestań!


    Głos miał niczym treser dzikich zwierząt. Posłuchała, ani myśląc protestować. Wciąż trzymając ją mokrą ręką przeniósł na stół. Położył strącając wszystko, co zaśmiecało blat i rozchylił jej kolana. W niczym nie znał umiaru. Może sądził, że potrafi zrobić szpagat? Raczej nie. Nie wyglądał na takiego, który cokolwiek sądził. Może był niezgrabiaszem, albo w szale nie zauważył, jak dalece wykracza poza wszelkie granice. Czuła, jak pęka w kroku, a gorączka jej ciała przesyca powietrze piżmem. Pochylił się i zaciągnął, jak tonący, kiedy uda się złapać oddech.


    - Teraz! - chrapliwy rozkaz dzwonił jej pod czaszką – dokończ!


    Nim zrozumiała, czego od niej chce, gorąca struga popłynęła. Tym razem prosto w usta barbarzyńcy. Bała się, że to go rozjuszy, że ją rozszarpie za profanację, ale on krztusił się, pił, sięgał językiem głęboko w srom, niczym tornado przetaczał się po groszku namiętności, spuchniętemu tak, że obejmował już chyba cały wszechświat. Słowa dawno już straciły jakiekolwiek znaczenie, a może i w ogóle przestały istnieć. Wiedziała tylko, że koniec świata galopuje ku niej z prędkością wirowania tego jęzora coraz zuchwalszego, napierającego mocniej i mocniej.


    Krzykiem umiała wyrazić zachwyt w dowolnym języku świata. Musiał zrozumieć, bo nawet kompletny kretyn rozpozna szaleństwo kobiety. Uniósł jej nogi i trzymając za pięty jedną ręką, drugą poszczuł członka. Wiedziała, że to niemożliwe, ale czuła, jak się w niej rozpycha, jak omija zdyszane płuca, jak wciska się pod serce, które ze strachu waliło wciąż szybciej i mocniej. Natychmiast ogłuchła. Pewnie bełkotała bez ładu i składu, śliniła się, a oczy pływały jej poza zasięgiem rozumu. Może żebrała o litość, albo o więcej. Może wcale jej tam nie było, bo trawiła orgazm wspinający się na dziewicze poziomy. Nie sądziła, że można stopniować uniesienia.


    Bolało ją wszystko, łącznie z paznokciami, włosami i oddechem. Przez skórę przebiegały całe watahy impulsów, niczym mrówki oszalałe po zniszczeniu mrowiska. Świat stygł nienaturalnie powoli, czas wracał w swoje zachodzone na zabój koleiny, zmysły przypominały sobie o zasadach społecznego funkcjonowania, o poprawnościach, nakazach i grzechach.


    Kiedy pojawił się wstyd (gdzie on się podziewał? Dobrze, że nie wrócił w trakcie, bo miałaby się z pyszna) spróbowała wyjąć dłoń ze spodenek. Gumka stawiła opór, dłoń była cięższa niż kiedykolwiek. Czy to możliwe, że… Pod pupą czuła wilgoć. Zbyt dużą na jej wyobraźnię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz