Drzewo, które wchodziło w jesień etapami, połowę liści trzymając w letniej zieleni, a drugą w jesiennym złocie, właśnie przesiadło się na sezon jesienno-zimowy. Połowa dokładnie ogołocona, a druga kipi od złota. Sroki sprawdzają, kto wstał, a kto jeszcze w łóżku, drepcząc nerwowo po poręczach wciąż nowych balkonów. Dziewczynki o włosach nie mieszczących się pod kapturami biegają z wiklinowymi koszykami(?) w jednej ręce, drugą mając zajętą poważnie wyglądającą „spluwą”. Szczęśliwie, przez zamknięte okna nie słychać „faka”. Młodziutka pani, spowita w szale i czapki stopy wbiła w kapcie – z futerkiem, które być może wciąż jeszcze żyło, i szła tak, jakby zapomniała o czymś tak prozaicznym, jak buty. Zakochanym i roztargnionym trafiają się nie takie tekstylne niedociągnięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz