czwartek, 16 sierpnia 2018

Łowca meteorów.


Szukam talentów. Raczej nie w innych, bo inni mają ich ponad miarę. Aż nieprzyzwoicie są zdolni i pracowici. Umiejętni tacy, jakby namaszczeni boską dłonią urodzili się już do spijania laurów, do kolekcjonowania czołobitnego uwielbienia, do karmienia się zachwytem otoczenia. Ziemi nawet nie dotykają idąc, bo nie chodzą wcale – stąpają i to tuż nad ziemią, jakby jedwabny szal Afrodyty ścielił im kamieniste ścieżki życia dywanem motylich skrzydeł i płatków maciejki zbieranych ręcznie po zmierzchu, żeby cieszyły aromatem. Bez wrogości patrzę, jak mnie mijają, jak wyprzedzają zmierzając do źródła dobrych wiadomości, jak przemierzają wzrokiem przestrzeń, która ulega im bezkrytycznie i z łagodnością, wszelkie garby zostawiając na pastwę nieudaczników. Dla mnie właśnie.

Ukarałem się milczeniem. Nie za to, że jestem zbyt mądry. Zbyt dojrzały i tak nieznośnie logiczny, jakby świat składał się z dwustanowych wyborów i nieprzekupnej temidziej wagi używanej każdego dnia tak często, że już nawet skrzypieć ze starości nie próbuje widząc daremność wysiłków. Odprowadzany zdumionym wzrokiem młodych kobiet kupiłem szal jedwabny i wyścieliłem nim raptem trzy kroki mojej codzienności, żeby poczuć się, jak wybraniec losu. Zdjąłem buty i skarpety nim postawiłem na nim stopę. Nienawykłą już do nagości w ruchu. Postawiłem ostrożnie, jakbym tym czynem miał porozrywać pajęczo cienkie nitki jedwabne. Potem drugą i nim nacieszyłem się miękkością jakiś psubrat ukradł mi buty. Kiedy ja twarz wszechświatu we władanie oddałem i rosłem w sobie w majestacie jedwabiu spowity od stóp po kres trzykrokowej drogi…

Za moją pychę niezmierzoną, za usiłowanie, za każdą myśl zbyt dumną pokutne kroki przyszło stawiać sycząc z bólu cierniowej drogi. Okruchy ostre jak brzytwa, asfalt w piekle gotowany, który nie stygł od wieków, ciekawość bezdomnych psów ocierająca się o skurzone, pokrwawione nogi ciągnące moje nagle postarzałe ciało w kierunku azylu. Wracałem do domu licząc na litość sprzątaczek i ich skrupulatność w sprzątaniu chodników, jednak nadzieje zgasły, kiedy pod stopą wybuchł niedopałek i skwiercząc wtopił się niemal w miękkie dno stopy. Ktoś mnie palcem pokazał, inny odepchnął bojąc się pechem zarazić. Obandażowałem nogi szalem Afrodyty, żeby przetrwać jakoś i dojść nim się wykrwawię, lecz materiał tak wiotkim był, że tylko złudzenie dawał, że mnie wspiera, że wygładzi drogę pod stopami. Nawet nie chciałem domyślać się miny bogini, której dar tak zbezcześciłem, lecz przecież jawnie pokazywała mi swoją pobłażliwość sypiąc żwir i stłuczone w wieczornej potyczce butelki.

A kiedy już zaleczyłem ślady boskiej ingerencji w mojej niedoskonałości zanurzone to myśl urodziłem kolejną i podjąłem próbę. Bo przecież moja bezpodstawna wiara przeprowadzić zdążyła dowód, że nie może być aż tak nierównomiernie podzielony świat, że okruchy łaski spadać powinny bezładnie. Coś, jak mąka przesiewana przez sito oprószyć potrafiąca nawet kota w sąsiednim pokoju zażywającego słonecznej kąpieli na parapecie. Bo komu chciałoby się jednostkowo cokolwiek przydzielać mrówkom idącym gęstym szeregiem? Kto miałby tłustym od skwarek paluchem namaszczać talentami jednostki zgarbione i brzydkie? Może nawet śmierdzące i chore zakaźnie? Musiała być jakaś metoda masowej obsługi, bo czas manufaktur minął bezpowrotnie. Rozsiewczo, dookólnie i na gęsto. Dystrybucja pozbawiona indywidualizacji i wątków osobistych. Anonimowa łaska płynąca z nieba, niczym gest Cezara siejącego groszem po głowach wielbiącego go tłumu. Wiem – pechowcom grosz oko wydłubał, a szczęściarzom wpadł pod tunikę rozgrzewając ego do ekstazy…

A skoro tak, skoro można stanąć talentom na drodze, postanowiłem spróbować. Kwarantanna doskwierała mi już bezruchem, więc kiedy tylko stopy bez bólu znów mnie nieść poczęły zerwałem zdecydowanym ruchem firanę, aż się posypały plastikowe żabki. Scyzoryk schowałem w kieszeń i kłębek drutu miękkiego, żeby z tej firany zrobić siatkę. Motyli łapać nie zamierzałem, lecz talenty. Pierwszą myślą pchany chciałem schwytać te, które w wodę wpadły i rzeką płyną do morza, niczym list poszarpany na strzępki, bo złą przyniósł nowinę, ale wystraszyłem się, że mnie zamkną za kłusownictwo. No i obite talenty mogły smakować jak obite jabłka. Więc musiałem na nie polować w powietrzu, nim się roztrzaskają o dowolną powierzchnię. Dachy zdawały się epatować lękiem wysokości, mosty opanował zazdrosny wiatr, a drzewa lepkie od krakania wron czekały tylko, żebym przyszedł do nich jako ciepły posiłek.

Zostały góry. Odległe i monumentalne. Porozciągane po widnokręgach odległych i opuszczone przez ludzi. Nogi niosły. Pozbawione szala Afrodyty i jej wzroku niosły lepiej. Dobrze, że but wygodny stał się namiastką raju, bo droga daleka przede mną. Idę szukając łysej góry, na której nagim brzuchu rozepnę sieć i schwytam niewidzialne ćmy talentów. Posortuję i przebiorę jak truskawki zbyt długo stojące w łubiance i wyszukam dla siebie jakiś pasujący – zupełnie tak samo, jak panie przymierzające kolczyki na jarmarcznych straganach. Idę zerkając w niebo pośród nocy tak szeroko nade mną wiszące, na gwiezdny pył, któremu również przyszło się bezładnie rozsypać po firmamencie i wybieram drogę do tam, gdzie najgęściej, gdzie diamenty tłustą ławicą wiercą dziury w czerni nocy. Idę na polowanie. Po swoje i dla mnie tylko. Sam, bo talent podzielony choćby na dwoje gotów prozaicznie zwiędnąć. Z zaciśniętych zębów nie wydobywa się żadna skarga, a całe ciało koncentruje się na szukaniu. Na jednej myśli i celu. Tym, który odległy jest tak bardzo, że kto wie, czy dojdę. Jeśli nie, to i tak za nieudacznikiem nikt nie zapłacze, więc i ja się nad sobą użalał nie będę. Idę z siatką. Cichy i zdeterminowany. Po swoje idę. Po to, co bogom przez palce przeciekło.

16 komentarzy:

  1. Kilka widać gołym okiem, po co szukać jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś wstrzeliłeś się w dzisiejsze moje poranne przemyślenia o niesprawiedliwości losu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to już kolejny raz się wstrzeliwuję. może zostanę lustrem?

      Usuń
    2. A to popłatne zajęcie?

      Usuń
    3. chwilowo nie wystawiałem rachunków, to nie wiem.
      może jaki chętny się znajdzie.
      ja napiszę, a niech się kto przegląda.
      a kiedy odłożę już na hałdę grosików, to pokażę i sama ocenisz, czy godziwe.

      Usuń
  3. I co Kłusowniku? Dorwałeś w końcu jakiegoś talenta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie podpuszczaj go - gotów naprawdę go dorwać i zamęczyć, zamordować, zeżreć...

      Usuń
    2. tropić trzeba po cichu, a nie przechwalać się łażąc za płochą zwierzyną - coś Wojtku powinieneś na ten temat wiedzieć. Sukces można odtrąbić dopiero po fakcie.

      Usuń