środa, 19 czerwca 2019

Rozwiązanie.


Ruda klęczała gdzieś tam, gdzie pakiet izolowanych rur przebijał ścianę odprowadzając nadmiar ciepła i smród procesów produkcyjnych odbywających się w skorupie wielkiego, metalowego pęcherza. Jakieś gazy się tamtędy ulatniały najprawdopodobniej, a przynajmniej każdy z nas w biurze się pocieszał, że to jedynie gazy, a nie życie poczęte dotąd nieznane nauce, które gotowe zawojować świat, poczynając od naszej nie bardzo wesołej gromadki. Otwarte drzwi odprowadzały nagromadzone wewnątrz aromaty w nieskończone połacie korytarza. Najwyraźniej instalacja wypowiedziała posłuszeństwo, kto wie, czy nie w wyniku sabotażu, a Ruda usiłowała powstrzymać proces nie zważając na degenerację narządu powonienia.

Z wrażenia zapomniałem, że miałem zamiar poddać się naporowi fizjologii i bezmyślnie zerkałem na zaplecze klęczącej, która mozoliła się niczym Mc Gyver ze srebrną taśmą, posapując przy tym i nie zwracając zupełnie uwagi na moją jawną bezczelność. Zwracała za to uwagę na Szparaga. W zasadzie powinienem był powiedzieć Patyczaka, gdyż wyglądał jak samica modliszki, tylko był mniej zielony. Chudy, długopióry, cięty bez umiaru i na pewno jako jedyny mógł nie stając na palcach zajrzeć na wierzch pęcherza, żeby poszukać ewentualnych objawów katastrofy biologicznej, czy chemicznej. Obawiałem się, że moje skłonności do poszukiwania odniesień przyrodniczych brały się z zawiści, że dane mu było przebywać w tak wyrafinowanym towarzystwie, dlatego poprzestałem na pierwszym skojarzeniu ze szparagiem.

Wzrok musiałem mieć równie tępy jak umysł, kiedy stałem w obliczu otwartych drzwi i zaplecza wdzięcznie podrygującego w rytm wysiłków Rudej, Szparag tymczasem gruchał coś basem smarowanym miodem gryczanym i oboje lekceważyli doskonale fakt mojego istnienia. Z odsieczą ruszył Stanisław wracający z kuchni z kubkiem podejrzanie białej kawy, lecz zamiast mnie wyłowić z kręgu wpływów zaplecza i on poddał się hipnozie. Spłowiałe od nadużywania oczyska wlepił podobnie do mnie we wdzięczące się mięśnie pośladkowe i degustował je saute. Szczęściem nie mlaskał i trwaliśmy w nabożnym skupieniu, a Ruda kradła nam dusze na raty i plotła z nich bardzo ubożuchny warkocz. Stanisław tylko cieleśnie był wielkoludem, a ja… Cóż, nawet i ciałem byłem ubogi.

Kiedy nadszedł szef pojawiła się dla nas nadzieja na zbawienie, jednak szef patrząc na maślane twarze swoich podwładnych bezbłędnie uchwycił zbieżność wektorów i podążył za nimi, żeby osiąść na kości krzyżowej Rudej. Nie, żeby się rozpychał. Szef majestatem zajął należne mu centralne miejsce, a my chudopachołki musieliśmy zadowolić się peryferiami spływającymi łagodnie na biodra. Szef zapadł w letarg. Czasami zdarzało mu się rozwiązywać problemy zawodowej natury i zastygać niczym czapla przed śniadaniem, nie bacząc na etykietę. Przecież oczywistością było, że szef na działalność nieetyczną, wulgarną, czy nielegalną był uodporniony od urodzenia i nawet w piaskownicy nigdy, przenigdy nie dał prztyczka piegowatej Zośce, ani nie zabrał Kubusiowi foremki do lepienia prywatnych wzgórz Golan.

Wszyscy pamiętaliśmy, jak niegdyś zastygł rozwiązując paradoks, którego nie dała rady rozwiązać nawet centrala posiłkująca się sztabem podwykonawców i budżetem dla sił bardzo zewnętrznych i wyspecjalizowanych tak wąsko, że potrafiliby przekroić żyletkę wzdłuż osi ostrza. Szef nieświadomie oparł wtedy wzrok biuście pani Kasi, to znaczy na nieregularnej szachownicy błękitnej kraty zdobiącej białą, wykrochmaloną bladym świtem bluzkę. Pani Kasia, świadoma procesu twórczego uniosła ciężar wspartego na jej piersi wzroku i trwała nieporuszona niczym Nike z Samotraki osadzona na postumencie, a może aluminiowej pięciozłotówce? Szef uczciwie wypisał pani Kasi nadgodziny i premię za szkodliwe warunki pracy, jednak problem rozwiązał definitywnie i rzeczowo.

Teraz, kiedy utkwił pomiędzy mną, a Stanisławem sytuacja stawała się równie trudna, szczególnie, że my, jako personel niższego rzędu, błyskawicznie zrzekliśmy się odpowiedzialności, przenosząc ciężar ewentualnej elokwencji na szefa. Szparag dostrzegł nas pierwszy i pryszcze na dziobatej twarzy wyraźnie zabarwiły się na czerwono, a żółć ropy z nieutulonym żalem musiała ustąpić miejsca krwi gorejącej. Stanisław przełknął ślinę wystarczająco głośno, żeby pośladki Rudej znieruchomiały, a następnie i ona podniosła na nas wzrok pełen niewysłowionych pytań. Stanisław przełknął po raz drugi i wolałem nie pytać, co przełykał. Wolałem zerknąć na szefa, czekając aż błyskotliwie i szarmancko uwolni nas od zaistniałej niezręczności.

Tymczasem szef milczał wytrwale i krew uderzała mu do twarzy zupełnie jak nam. Naśladował nas? Asymilował? Pytanie we wzroku Rudej nabierało już mocy urzędowej i nawet Szparag przygotowywał otwór gębowy do wygłoszenia emocjonalnego komunikatu – widziałem wyraźnie, jak nawilżał wargi i językiem przeliczał arsenał zębów, a może nawet w pamięci analizował siły odnosząc herkulesowe zamiary, do stanu posiadania, który mimo mizeroty puchł nadzieją wiekuistej chwały wytrawionej w oczach Rudej. Sytuacja tężała i XXI stopień zasilania mogliśmy osiągnąć zbiorowym wysiłkiem, kiedy sprawę uratowała nieoceniona pani Kasia, która właśnie wracała z bufetu z bardzo zieloną, zapewne niedojrzałą surówką.

- Boże! Ależ tu śmierdzi! – zajrzała do wnętrza i nieczuła na doskonałość pośladków Rudej zaproponowała rozwiązanie – Może otworzymy okna, bo za chwilę się podusimy? Panowie, pomóżcie proszę.

18 komentarzy:

  1. ..dobrze się stało, iż Pani Kasia pozostała nieczuła na atuty Rudej i uratowała sytuację ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się zastanawiam... Gdyby nie pojawiła się pani Kasia... Byłaby to piękna śmierć czy nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zbiorowe samobójstwo. w końcu szefa na posterunku się nie opuszcza, a szef (jak kapitan) podobno ostatni schodzi. do zejścia wciąż jednak brakowało, a pani Kasia niewątpliwie uratowałaby ideał swej biurowej namiętności skrywanej niezbyt skrycie. może to zazdrość ją przywiodła pod drzwi Rudej?

      Usuń
  3. A jak szef rozwiązał problem? Oprócz tego, że rzeczowo i definitywnie? Coś mi tu kuchnią zapachniało...Ruda chyba coś upichciła w szybkowarze tj. sorry -pęcherzu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapewne, ale milczała zawzięcie. w końcu nie z każdym chce się człowiek podzielić odkryciami. Nobel jednego nakarmi, a rzeszy da po landrynce.

      Usuń
  4. Kocham panią Kasię, a szef to może bardziej jak kobra niż czapla?...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czapla czai się w wielkiej cichości i skupieniu. zastyga i trudno ja odróżnić od nabrzeżnych trzcin. Kobra jest bliżej życia niż polujące ptaszysko.

      Usuń
    2. Jednak zastyga w bezruchu, hipnotyzując ofiarę.

      Usuń
    3. tu hipnotyzerem była Ruda. a dokładniej jej kuperek.

      Usuń
    4. Ale żeby jedzenie hipnotyzowało jedzących? Cuda i dziwy!

      Usuń
    5. wahadełko też ma sprawić, że patrzący popadają w trans.

      Usuń
    6. Ja nie wpadam, jestem wahadełkoodporna.

      Usuń
    7. czyli i z Rudą dałabyś radę. zapewne masz jakiś defekt.

      Usuń
    8. Ani chybi mam. Ba, żeby to jeden!

      Usuń
    9. w razie W przyjdź z odsieczą. pani Kasia nie zawsze zdąży.

      Usuń
    10. Przyjdę, bowiem fascynują mnie przygody z Rudą w tle.

      Usuń
    11. zobaczymy, co jeszcze wymyśli.

      Usuń