Dotykam pościeli, która
uciekła ode mnie nocą, bo ją oparzyłem nieuświadomionym pożądaniem, więc teraz
dyszy ciężko na skraju łóżka i broni się przed moimi dłońmi i przed upadkiem na
podłogę, po której spacerują zimne jęzory wiatru wdzierającego się do wnętrza
przez dziurki od klucza, szpary pod drzwiami i przez szyby wentylacyjne, skąd
został sprowadzony marudzeniem wron na dachu, gdy ich skargi odbijały się skrzeczącym
echem od zmarzniętych, kuchennych kafli. Kołdra jest pusta, co na wpół
świadomie odnotowuję z bezzasadnym żalem. Skoro sam spać się kładłem, trudno
oczekiwać towarzystwa o poranku i żadne pobożne, lub wręcz przeciwne życzenia
nie mają wpływu na zawartość tej obrażonej, wystraszonej pościeli.
Sam. Znowu sam się budzę,
jak i sam zasypiam, a kołdra nadęta dyszy mi do ucha szyderstwa i pogardą mnie
raczy na dzień dobry. Czuję, jak dłoń zaciska mi się w pięść, przecinam
paznokciami sawannę prześcieradła, które dzisiaj, wyjątkowo zostało ze mną,
martwe i gładkie jak pola lodowe Arktyki, kiedy wiatr przypomni sobie, że zamiast marszczyć śnieg, miał
układać w stosy piach na Saharze. W zębach przeżuwam gorycz samotności, której
miało nie być. Miała zostać wyplewiona z mojej głowy, jak perz na grządkach
skrupulatnego działkowicza. Chyba się nie nadaję, bo samotność zapuszcza we
mnie dendryty korzeni i rozkwita na mym gruncie tak doskonale, że już kolejne
pokolenia nasion spadają w otchłań poprzednich, butwiejących samotności, a
następne, doskonalsze, pełniejsze i bardziej dotkliwe, porasta mnie szczelniej,
niż mech porasta skały wokół wodospadów.
Był taki czas, kiedy
pomyślałem (o ile ów niedojrzały eksces można nazwać myśleniem), że towarzystwo
sobie kupię. Wybranej płci, wieku, jakości. Wystarczy desperackie przygotowanie
ekonomiczne i kupię wartość, na jaką mnie stać, napełniającą kołdrę liczbą
mnogą, a wtedy zaśmieję się jej w twarz, za wszystkie obelgi i zwrócę jej szyderstwa
w spełnieniu i sokach zmieszanych tak dokładnie, że nawet Kopciuszek ich nie
podzieli na rozłączne wartości. Kupię, jak się kupuje wycieczkę zagraniczną,
żeby zobaczyć pejzaż niecodzienny, muzeum sztuk rozmaitych, albo poczuć smak nieznanych
przekąsek, wolność na wskroś skóry, czy jod wciskający się pomiędzy pośladki
wraz z kipiącymi ziarenkami bardzo egzotycznej plaży.
Kupiłem. Albo wydawało mi
się, że kupiłem – w każdym bądź razie - zapłaciłem. I przyszło ciało zasiedlić
moją pościel na upojną noc jedną, a pościel uciekła jeszcze dalej, niż ode mnie
samego i później prosiła mnie, żebym już nigdy, żebym zapomniał, a ona postara
się być więcej wyrozumiała i tolerancyjna, postara się odkryć w sobie
pokłady zrozumienia, byle więcej nie musiała podobnych eksperymentów przeżywać.
Wygnałem to ciało najęte, z resztką moich soków je zasiedlających, gnijących na
cielesności obcego ciała i bez przyszłości żadnej, a później płakaliśmy z tą moją
kołdrą nad naszym wspólnym nieszczęściem i wzięliśmy kąpiel bardziej niż
pedantyczną, żeby zapomnieć i zgubić swąd wspólnego niesmaku.
Ona już zapomniała
najwyraźniej, że był taki czas, bo wyzłośliwia się nade mną, jakbym był jej
niewolnikiem, na którym wszelkie niskie instynkty bezkarnie można karmić, a ja
nie chcę jej przypominać, bo i mnie to wspomnienie piecze i doskwiera. Nie chcę
udawać, że mógłbym, bo to zbyt gruba przesada – albo pieniądze zbyt małe. Nie
mógłbym, bo płacić trzeba sobą, a tego we mnie niewiele, więc szanuję i
oszczędzam na czarną godzinę. Nie chcę za własne pieniądze sprzedać się, w
obcej intymności i wyrachowaniu zanurzyć się po czubek nosa, portfela, odwagi
nieroztropnej. Resztką mnie gotów jestem zapłacić za coś więcej niż ulotna
przewaga nad znieważającą mnie kołdrą, niż plotka, która echem pośród moich
ścian podniesie aż w sąsiedzkie domysły i uśmieszki zrozumienia beznadziejnie
fałszywe, gdy po chleb będę schodził, albo śmieci wyrzucał…
Noc zamknęła się już w
alkowie, a słońce skrobie dyskretnym promyczkiem w drzwi za którymi mieszka
brak wszystkiego – brak barw, smaków i zapachów. Śpiąca bezgłośnie noc nie
myśli nawet o przewracaniu się na drugi bok, kołdra na skraju łóżka odpręża się
prasowana uśmiechem słońca zerkającego filuternie przez firany o okach zbyt
rzadkich dla niego i zwiedza moje ciało wspinając się i opadając w doliny
płynniej nawet niż mój oddech. Odwiedza płeć i maluje na niej marzenia, chociaż
tego nie wie – wystarczy, że wiem ja. Przyszło do mnie słońce i palcem
subtelnym moją intymność dotyka cieniem wrażenia, a przecież ja… już oszalałem.
Z tej samotności, z braku spełnienia, pośród tych szyderstw kołdrą
wygłoszonych…
Słońce wspina się na mnie wyżej,
bo teraz może, bo ma na co… Kołdra popełnia samobójstwo z zazdrości i skacze na
podłogę głową w dół, a ja… rwę pazurami prześcieradło, jakbym rozerwał krtań
dzisiejszego obiadu. Prześcieradło krzyczy, jednak robi to po japońsku, a ja
nie rozumiem. Zaciskam już nie jedną, a obie pięści, na oczach, żołądkach,
sercach prześcieradeł, czy łóżek, wokół mnie nieistotności mrą jedwabnie, niezauważenie, a
słońce liczy moje oddechy rosnące w siłę i ekspresję, charczące, jak dachowe
wrony, głodne, niczym wataha na przednówku i nienasycone… jeszcze…
Budzę się. Zmysły się budzą,
kiedy oddech przestaje udawać cyklon tropikalny i zaczyna pulsować falami
przyboju sierpniowego brzegu morza, leniwie, oszczędnie i bezpłodnie. Budzę
się, a kołdra dogorywa na katafalku podłogi, prześcieradło wymaga natychmiastowej
pomocy z OIOM-u, żeby przetrwać, a słońce… no właśnie – słońce chyba dostało
rumieńców od tej swojej odwagi porankiem napędzonej i moją półsenną
bezwładnością. Nie pytaj, gdzie byłem, ani jak wróciłem. Oddech przywraca mi funkcje
życiowe, ale oczy nadal tkwią w światach niemożliwych, w spełnieniu, w którym
rozum jest abstrakcją, albo literacką fikcją. Skóra, mokra przeżyciem, poi
prześcieradło solami mineralnymi, usta pożerają tlen łapczywie, ale dzielą się
z atmosferą dwutlenkiem węgla, co z wdzięcznością zauważa doniczkowe zwierzę na
oknie szepcząc – dzięki chłopie – słońce to za mało… potrzebuję też twojego
oddechu…
Płakać mi się chce, kiedy
dociera do mnie zrozumienie… ma rację zwierzę doniczkowe – za mało. Znowu
obudziłem się sam… Martwa kołdra, prześcieradło śmiertelnie ranne,
wykrwawiające się pode mną, słońce uciekające wzrokiem poza drzewa rozkładające
ramiona w niemej prośbie- ja też, przyjdź proszę – zazdroszczą mi te drzewa, a
ja… obudziłem się sam… znowu…
Najpiękniejsze sny nie zastąpią obecności znanego kształtu pod kołdrą...
OdpowiedzUsuńsą umysły, które karmią się wizjami - ja potrzebuję rzeczywistości, choćby nieidealnej. niech kto inny ocenia, a moja kołdra... cóż - nie dla każdego istnienia - pozostałym - bloga próbuję zaoferować.
UsuńJeden z akapitów przypomniał mi taki śmieszny tekst - 'kołdra nie pyta - kołdra rozumie'.
OdpowiedzUsuńPrzyszło mi na myśl, że przejmowanie się tym, co powiedzą inni, jest najbardziej niepotrzebnym zajęciem wszech czasów i bardzo często rujnuje psychikę. Z drugiej jednak strony, przyczynki te, należałoby ogarnąć trochę inaczej. Niektórzy mężczyźni kupują czyjąś obecność z dostawą do domu, inni chadzają tam, gdzie osobiście mogą wybierać niczym towar na pólkach sklepowych i przymierzać na miejscu.
Ale to też trochę marne i jak sen złoty - ulotne. To po prostu nie jest to samo.
jeszcze powiedz, że kobiety wolne są od podobnych dylematów, a powiem głośno NIE!
Usuńnie ma istnienia wolnego od marzeń, pozbawionego chęci i pragnień, które są ciut większe niż rzeczywistość - trzeba gratulować tym, którzy dorośli do własnych marzeń, czego i Tobie życzę - uwielbiam zadowolonych ludzi, choćby byli tylko przelotnym widzeniem na chodniku.
To zależy - od tego co jest ich marzeniem. ;)
Usuńjeśli nawet zamarzyli sobie mnie zjeść na surowo - nie dowiem się i nie zobaczę ich zadowolenia.
Usuńale globalnie, dobrze ludziom życzę.
Eksplozja? Nieee...
OdpowiedzUsuńImplozja - bach! i czarna dziura...
(...a może to tylko różnica jej doznań?)
może - nie wiem, bo kobiecym umysłem nie dysponuję - Twoja interpretacja,Twoje odczuwanie.
UsuńPięknym imieniem napiętnowali Cie rodzice, a traktujesz je dość obcesowo Gosiu...
to dla równowagi - subtelności i taktu napiętnowanej :)
Usuńtak, tak... pamiętam - nie wtrącać się absolutnie - co najwyżej współistnieć, jako ten asparagus obok goździków
UsuńMarnie...
OdpowiedzUsuńMoja kołdra jest moją przyjaciółką.
Tylko prześcieradło niekoniecznie. Często - prawie codziennie - złośliwie kąsa mnie ziarnkami grochu, bo wie, że jestem księżniczką.
jedność płciowa najwyraźniej
UsuńUśmiałam się, bo ja też jestem taką księżniczką, co to prawie na ziarnku grochu, choć jego nie ma wcale. Każda fałdka na prześcieradle rzeźbi mi ciało niczym dłutem rzeźbiarz ;)
OdpowiedzUsuńnie poradzę - ja gruboskórny jestem i ów groch musiałby dobrze wysuszony być i jeszcze pocelować jakoś tak bliżej miękkiego. o rzeźbieniu grochem jeszcze nie słyszałem - rano sztuka, a na obiadek grochówka na wędzonce...
UsuńDopóki czujesz, dopóki pragniesz, tęsknisz, to znaczy, że żyjesz naprawdę. ;) Spełnienie marzeń bywa naszym przekleństwem.
OdpowiedzUsuńprzekleństwem jest rezygnacja ze spełnienia. i z marzeń. poszukam, może część uda się zrealizować.
UsuńMarzenia są piękne, jeszcze piękniejsze jest ich spełnienie, pod warunkiem, że to nie jest jedynie namiastka, erzac, fatamorgana...
OdpowiedzUsuńnie wiem, czy można stopniować marzenia - one są do spełniania, a nie do mierzenia.
UsuńChyba się nie rozumiemy. Ja nie stopniuję, ani nie mierzę marzeń. Mówię tylko, że zdarza się, iż to, co traktujemy jako spełnienie jest tylko erzacem. Zadowalamy się namiastką i wmawiamy sobie, że spełniamy nasze marzenia, a to nie tak.
Usuńsamego siebie oszukiwać jest dość trudno. niby można, ale po co?
UsuńFaktycznie wyeksplodowała ta samotność. Ale już się uspokoiła, utuliła, przycichła.
OdpowiedzUsuńJest trochęz z nia lepiej, powoli będzie dobrze.
Wczoraj przeczytałam w pewnym miejscu: "Szczęścia nie można kupić. Na szczęście".
P.S. Znów Ci napiszę że mnie .... zachwycasz...
samotność z rezygnacją do towarzystwa? ładny zestaw... wręcz pulsujące szczęście.
UsuńPS. dobre słowo zimą otula lepiej niż kożuch.