Ciemność kota przeszyła milczącym,
ciepłym wektorem mrok pokoju. Spod zasłoniętych rolet światło nocy drapało plastikowe
futryny okien, żeby wspiąć się na parapet i ogrzać wyziewami kaloryfera, albo
zdjąć z kociego futra ładunek elektrostatyczny i wybuchnąć mikrowyładowaniem. Udawałem,
że widzę, jak cień kota zagęścił ciemność, jednak to moje udawanie było bardziej
niż nieprzekonujące. Kot nawet nie wzruszył ramionami, czy czymkolwiek, czym
koty wzruszają, kiedy chcą zignorować takie nieudolne próby zawarcia
przymierza. Wskoczył na okno i kocim sposobem zaznaczył przestrzeń pomiędzy
materiałem rolety, a szybą. Zastygł tak, przełykając ślinę i tylko zgrzyt
pazurów drących drewno parapetu wskazywał, że zewnętrzne pełne jest kocich
śniadań ukrytych pod sutanną nocy. Licha ona zapewne, skoro nie potrafi obronić
przed apetytem kota, który nie może wesprzeć się węchem, ani słuchem, bo on zamknięty
w kloszu pokoju o ścianach przedwojennej grubości i oknach współcześnie
szczelnych. Kot pewnie przypomni sobie o mojej obecności po wielu daremnych
wysiłkach sforsowania podwójnej szyby, jednak chwilowo złości się jęcząc, że
przeszkoda hamuje atak, a głowa oparta o szybę wlecze rzeką procesy myślowe,
gdy kły już na zewnątrz zanurzają się w podskórne źródła ciepłej, dzikiej krwi.
Milczę. Udaję, że śpię,
jednak nawet to przychodzi mi z wielkim trudem, bo ta bezczynność rodzi demony,
które pośród tego mroku niedoskonałego przecież rosną we nie i przede mną. Nie uspokaja
mnie miarowe, rytmiczne metrum kociego ogona skandujące pomiędzy gipsową ścianą,
a blatem parapetu niekończącą się mantrą: chcę, chcę, chcę…
Leżę i również chcę, chociaż
jeszcze nie zdefiniowałem potrzeby. Wolę nie przyglądać się ciału, bo ono
gotowe wyprężyć się pożądaniem, które spełnić mógłbym tylko wsobnie,
popełniając autodestrukcję nasion daremnych utopionych w bezkresie pościeli. Zaglądanie
w przeszłość gotowe spłoszyć kota szlochem, lub śmiechem zupełnie nieadekwatnym
do tego mroku i bezruchu, w którym tylko ogon taktuje pierwotnym głodem i
gotowością do uczty zawstydza niedoszły poranek.
Przejeżdżający samochód
rozedrgał powietrze wystarczająco, żeby pojawiły się cienie. Chrzęst zmiażdżonych
kałuż, które zaskorupiły się pośród nocy, a teraz odradzają się ciemnością płynną,
błotnistą i niepitną tak bardzo, że gawrony, które skorzystały z podobnej wody do
dzisiaj są czarne i chrypką kaleczą świat ilekroć otworzą się na dialogi.
Światła płynęły falą, jakby to oświetlenie kutra było, a nie samochodowe, lecz
podwórze, niczym ocean wzburzony potrafi nieostrożnym kierowcom połamać zęby, albo język podzielić na części
w dziele autodestrukcji, kiedy trafi na optymistę-gadułę, lub
ignoranta-gawędziarza. Reflektory wymalowały na żółtej przecież ścianie szarą duszę
kocią. Wielka ona, niewspółmiernie do tego skromnego ciała potrafiącego wnętrze
halloween’owej dyni zasiedlić. Na ścianie cień omiatał pajęczyny, a pająki
bezgłośnie drżały trwogą, bo nie mucha to przecież na spotkanie cięciw
labiryntu wyszła, a wróg potężny, co jak jeż szczotki i penicylinowe zawiłości
gotów potraktować ignorancją i niezauważeniem, a szkody poczyni tak duże, że
nawet dziki pająk się spoci, nim odtworzy kolię czekającą na perły rosy zimowym
świtem, gdy słońce żebrać będzie o randkę ze skostniałym światem.
Samochód przestał kroić mrok
świetlnym mieczem i z okien niósł ostatnie echa umierających skorup malowanych
styczniem na mokrych powierzchniach wygładzających wizualnie areał podwórza, aż
zamilkł przekraczając zasięg słuchu. Patrzyłem na ścianę, która oddawać
próbowała kolor, i wsparcie kociego grzbietu błogosławiła, bo dzięki niemu
zewnętrzna noc kleiła się do ścian, jak ręce niecierpliwego kochanka kleją się,
gdy tylko okazja spotkania się trafi. Miałem nie zamykać drogi nocy do tych
ścian, do mnie, do wnętrza, jednak tam, na wyciągnięcie wzroku mieszka pani
cierpiąca na bezsenność, znudzona jałowością programów telewizyjnych, więc w
oknie tkwiąca niepowstrzymanie i jako ta wieczna lampka w kościele świeci siwą
głową pośród każdej nocy.
Nie wiem dlaczego
pożałowałem jej widzeń i uniesień bezdusznie tak. Przecież mogłem, bo nic mnie
nie kosztowało wziąć kobietę (która przecież kiedyś była) w otwartym oknie, w
krzyku drącym prześcieradła nocy i wspólną ekstazę wywrzeszczeć wystarczająco
głośno, żeby usłyszała. Wiem, przypadek sprawił, że wiem, bo widziałem, jak
wnuk na osiemdziesiąte zapewne urodziny przyniósł babci lunetę, żeby wzrok jej
wyostrzyć i dać wrażenie ruchu, którego sama już wykonać nie bardzo może. Mogłem
dać jej wspomnienia, być lekarstwem i młodością utraconą. Mogłem stać się jej
zastępczym życiem, a ja… wstydziłem się nadaremnie codzienności. Kląć mi się teraz
chce, lecz obiecałem sobie, że zaklnę dopiero wówczas, kiedy horyzont zarazi
się atomowym grzybem, albo przyjaciel mnie zdradzi dla paru srebrników.
Noc dojrzewała powoli, ale
dnia rodzić jeszcze nie była gotowa, ciało moje rozkołysane w snu zapomnieniu
trwało i bezruchu, a w głowie mieliły się zdania niepoważne, wstydliwe, małostkowe
marzenia, i pasły się niczym nieoswojone konie i karmiły się moją zbyt kruchą dojrzałością,
taką, do której wstyd się pośród obcych przyznawać. Ot – drobna, niezbyt
przyjemna szykana (tak jakby szykany mogły być przyjemne…), spoza której
wygląda zaciekawione życie, czy wreszcie zareaguję bardziej żywiołowo, niż na
muchę, która trzy okrążenia mojego nosa wraz z uszami wykonała, zanim leniwie machnąłem
tak, żeby bydlątka nie uszkodzić.
Koci ogon – wiem, wymyśliłem
to sobie, ale wymyśliłem obrazem, w który uwierzyłem, zanim się stał
rzeczywistością – koci ogon zesztywniał, słysząc falującą melodię białka. On nie
słyszał skrzydeł miksujących powietrze, żeby zamazać moje płoche wizje, lecz
słyszał ciepło przystawki, a może nawet przynętę dla opierzonego białka, które
nerwowo dreptało na zewnątrz. Jeden wróbel tylko był wystarczająco bezczelny,
żeby z wysokości zewnętrznej , więc bezpiecznej, satelitarnej anteny postukać
pazurkami w czaszę i zaśmiać się kotu w pysk, kpiąc z jego kagańca szybą
podwójną ustawionego. Żal było skamlącego kota i już miałem wstać otworzyć na
oścież okno i oddać kotu przyrodę na jego pazerność, a w zamian (niestety) wziąć
klimat i przytulić do stóp niegodziwych, marznących pośród desek podłogi, do żeber
własnych wątłych i nie gotowych absolutnie na przyjęcie w poczet „niedzielnych
morsów”. Tkwiłem, schwytany pościelą niczym lodołamacz pośród arktycznej kry,
spiętrzonej ponad moc silników ryczących ropy agonią, zniewolony, czekający wiosennych
roztopów. Koci ogon mierzył czas pośpiesznie, siedmiokrotnie, a może
dziewięciokrotnie, bo ponoć tyle w nich życia, że ludzką śmierć po raz
dziewiąty przeżyć łzą muszą, nim umrą prawdziwie.
Gapiłem się w wahadło ogona
pokrytego mrokiem, a ogon, niczym kameleon ubrał się w mrok otoczenia i stał
się tylko fanaberią otumanionej głowy, a nie rzeczywistością. Pomimo tego drgał
przed wzrokiem i wypełniał horyzont myśli do spodu. Chyba już się pogodził z
myślą, że się nie uda zatopić kłów w ciepłych piórkach podwórkowej galanterii,
ale wzrok nadal szperaczem przebiegał dostępne przestrzenie, a mózg wypełniający
konchę profilowanej jednostkowo muszli wysyłał do mnie sygnały niedostępne dla
pięciu zmysłów a ja…
Nie musisz wierzyć, bo twoja
wiara nic nie zmieni poza tobą. Nie musisz słuchać, bo i tak to powiem. Kpij. Szydź,
że jestem egocentrykiem, że mój świat mi namalowany, w ramy został ubrany, niczym
w obrożę i kaganiec tak mocno trzymający mnie za pysk, że tylko słowem próbować
mogę cię dotknąć pośród samotnej nocy. Śmiej się ze mnie, że mniemam i gdybam,
że z kotem rozmawiam, który tylko domysłem ciepła i życiem nieistniejącym… bo w
tym mroku – może go nie być wcale. Może tylko moja ignorancja zachłanna
powołała go do życia i ciepło bawełny zwiedzającej moje ciało i pijącej soki
spoconego ciała…
On tam jest – uwierz proszę –
jest na oknie kot czarno-dachowy, doczepiony do ogona, wywijającego w mroku
hieroglify pisane podczerwonym światłem na suficie i jestem ja – nagi, zmumifikowany,
spętany włóknami syntetycznymi tak bardzo, że własnego aromatu nie czuję i
rozmawiam z kotem. Ba! Nie rozmawiam – słucham monologu, bo sam nie wnoszę nic
do tej rozmowy. Nic wartościowego. Słucham nieistniejącego, ale możliwego kota ciemności,
który tę ciemność przeszył wzrokiem lasera i doświadczeniem przychodzącym z
wiekiem (nie zdążyłem zapytać, czy pamięta uwielbiających go wysuszonych dzisiaj
faraonów – ech, jakim jestem beznadziejnym gawędziarzem, o taką informację
nawet nie zdążyłem kota zapytać…), gdy kot z pogardą rzucił parę słów nim
skulił się w beznadziei i własną wielkością siebie zagrzewał do snu, kiedy dzień
się rodzi wraz z Bogiem:
- noc to czas, w którym Bóg
zrywa kolory z każdego istnienia, czas, kiedy nicość jest nieskończona, a
horyzont kończy się na nozdrzach, pazurach i końcach wąsów. Noc, to czas, w którym
wielkością jest każde istnienie, a reszta jest dopełnieniem rzeczywistości.
Był czas, kiedy noc żyła pijąc oddechy niewidzialności, gdy karmiła się
podglądana jedynie przez lustra gwiazd. A teraz? Miasto świeci. Miasto tętni i
kipi kolorami pośród brzemiennej nocy, która już nie jest odpoczynkiem
wojownika, tylko cyrkiem, komedią graną pośród tęczy kolorów, zamiast… nocą
świat ma pachnieć, ma dotykać i uśmiercać, a nie wyglądać… ech… świat zszedł na…
ludzi?...
Kot, który jest, kobieta, która była i półżywa noc w półśnie świata, który zszedł na ludzi... Cikawe
OdpowiedzUsuńjest noc tak ciemna, że mieści się w niej wszystko i nic pewnym nie jest
UsuńNie, z tym kotem to tak do końca nie wiadomo: jest czy go nie ma. ;)
OdpowiedzUsuńKobieta była, fakt. A może wciąż jeszcze jest, bo autor z nią rozmawia. Wspomina? Wyobraża sobie?
Fantazja, tajemnica, mrok, erotyka, artyzm... to wszystko znajduję u Ciebie.Brawo!
ukłony dla pani - kot być może jest ciepłem oddechu, który popłynął przeciągiem na parapet.
Usuńa kobiecie opowiadam historię, bo kobietom łatwiej to wyjaśnić - jeśli tylko jakaś kobieta znajduje się w zasięgu słów - w blogu o to zdecydowanie łatwiej niż o męską "słuchawkę".
Nic gorszego dla świata niż zejść na ludzi.
OdpowiedzUsuńprawda? ludzkość jest największym szkodnikiem świata
UsuńLi i jedynie.
UsuńNocą wszystko wygląda i brzmi inaczej...
OdpowiedzUsuńa poranki są najbardziej zwodnicze
UsuńA ja najbardziej lubię poranki. :) .
Usuńsuper - zdarzają się codziennie, więc łatwo je spotkać
Usuń