Noc
ogłuchła od krzyków kładła się spać, naciągając na siebie kołdrę
czarno-granatową, nakrapianą gwiazdami i czymś, co mogłoby być drogą mleczną,
lub polucją – w końcu to tylko kwestia odległości. Gwiezdne nasienie wygląda
ekscytująco z daleka, lecz tam, w tej niezmierzonej pustce gwiazdy wcale się do
siebie nie uśmiechają, bo każda ma do innej równoważną nieskończoność. Siedzę
sam, daleko od zamętu i patrzę przez zamknięte okno, jak mrok przelewa się w
sobie i wierci, bo mu niewygodnie, albo na ciebie śpiącą, skuloną nieomal do
małej, wystraszonej kuleczki. Patrzę nie zapalając najmniejszej nawet lampki, chociaż
ogrom wyobraźni zużyłem, żeby zrozumieć. Lęk. Bo to chyba on bronił się we mnie
przed przyjęciem do wiadomości prostej prawdy. Prostej, lecz całkiem
nieoczywistej, a ty zrobiłaś wszystko, żeby wydawała się kosmicznym absurdem. Do
tej chwili wciąż nawiedza mnie wątpliwość, czy to w ogóle możliwe.
Nie
widzisz mnie prawie wcale. Słyszysz mnie podobnie. Masz zmysły pokancerowane
tak bardzo, że są one szczątkowe. Przypominam sobie, jak wodziłaś wzrokiem za
mną, jak patrzyłaś mi w oczy, jak potrafiłaś odpowiadać na zadane nieśmiało pytania
szeptane wprost do ucha – tego samego, które potrafi wykryć ciepło i drżenie mojego
oddechu lecz z dźwiękiem radzi sobie zdecydowanie gorzej. Długo trwało, zanim
przestałem się bronić przed zrozumieniem, że jestem zaledwie barwną plamą, a do
rozmowy z tobą ust nie muszę otwierać. Jedynie słuchać muszę, kiedy
odpowiadasz, bo ja nie mam twoich zdolności. Opowiadałaś, o spustoszeniach, jakie
w głowie zrobiła zgorzel, jak leczenie skatowało ją jeszcze bardziej, kurczowo szukając
życia. Opowiedziałaś mi rozpacz i zęby zaciśnięte tak mocno, aż popękało na
nich szkliwo.
A
teraz śpisz zwinięta w kuleczkę, bezbronna, niewidoma i niesłysząca. A
przecież, gdybym to komukolwiek powiedział – wyśmiałby mnie. Życie wygrało. Ty
wygrałaś i nauczyłaś się funkcjonować korzystając z pozostałych zmysłów. Ty
wyciągasz mnie z naszej bezpiecznej, oswojonej jamy do świata, który szybko się
zmienia i ignoruje twoje ograniczenia, bo ma własne cele do realizacji i gotów
kopnąć, żebyś tylko nie przeszkadzała. Głaszczesz mnie, uśmiechasz się czule i
mówisz mi:
–
chodź, pójdźmy do ludzi, pójdźmy kokietować świat naszym dwukrokiem na
chodnikowych płytach, zatańczmy na moście, albo przytulmy jakiś park do siebie.
Zjedzmy kolację przy świecach, a może ubrudźmy ręce pizzą jedzoną palcami gdzie
pod płotem. Chodź, tam świat, tam życie, weź mnie za rękę i pójdziemy. Poprowadzę
cię, nic się nie bój…
Szliśmy
i ty wiecznie wesoła, uśmiechnięta, życzliwa dla każdego burka, który nam się pod
nogami pałętał, głaszcząca dziecko, kiedy chwyta cię za nogę, bo pomyliło się w
wesołej zabawie i myślało, że ciocia na drodze jego radości stanęła. Miasto
układało się przed tobą jak łąka pachnąca, jak bezkres oceanu po którym można
bez wzroku nawet, bo gdziekolwiek spojrzeć to błękit podzielony widnokręgiem na
niebo i jego odbicie w lustrze wody. Twoja ręka grzała moją, a palce, ruchliwe
niby mrówki zwiedzały wnętrze mojej dłoni i spijały aromat, kiedy spociłem się
z emocji, albo zesztywniałem, gdy przeszkoda nagła wyrosła przed nami. Szedłem
bardziej tobą prowadzony, niż prowadząc, bo ty patrzyłaś na mnie okrągłą buzią
pełną zachwytu, że tylko czekałem, aż zaczniesz podskakiwać jak mała
dziewczynka i kiwać główką powtarzając: chcę, chcę, chcę…
Śpisz
i nie słyszysz mnie wcale, a ja w oknie patrzę na ciemność i widzę w niej
niewiele więcej niż ty, a kto wie, czy nie mniej. Patrząc uśmiecham się do
swoich myśli, do ciebie się uśmiecham, bo wspomnienia niosą obrazy nas
zanurzonych w tylu dniach, w rozmaitościach i niepojęciu stworzenia. Zamknąłem
oczy, bo w tym oknie, to wysiłek daremny trzymać je otwarte, oglądające
bezwidocze. Zamknąłem oczy i patrzyłem przez to okno do świata, który się schował
na pojedyncze godziny, żeby odpocząć od mojej ciekawości nachalnej. Zajrzałem
też do łóżka, żeby zobaczyć, czy śpisz spokojnie, czy masz ciepłe stopy, czy na
ustach wciąż kwitnie uśmiech.
Chciałem
powiedzieć ci kilka miłych słów i pogłaskać po tej steranej głowie, w której mieszka
chaos i zgliszcza dzieła stworzenia, gdzie demony zagryzły zmysły zanim z nimi
wygrałaś i zadusiłaś wyjąc z wściekłości, rozpaczy, bezsilności. Chciałem dać
ci tyle ciepła, żebyś mogła nim połatać blizny, żebyś nosiła je jak wisiorek na
łańcuszku, żeby było dostatecznie blisko, aby złapać je ręką, nim krew tryśnie
na nowo.
Wskazówki
twojego oddechu cicho przemierzały tę ciemność, a ja zapadłem się w sobie tak
głęboko, że ledwie stamtąd widać było zewnętrze. Szukałem siebie w sobie i
ciebie we mnie szukałem, więc pewnie nas chciałem odnaleźć, ale nie takich ze
zdjęcia, nie uśmiechniętych na pokaz do albumu, ale takich… których ty możesz
rozpoznać – węchem, smakiem, czy dotykiem. Szukałem nas we mnie i myślałem, że
sam nie znajdę, że chyba już czas wstać spod tego okna, wśliznąć się pod kołdrę
cichutko i przytulić do twojego zaufania, stać się dopełnieniem bezpieczeństwa,
a niechby nawet obudzić pożądaniem przecież wyspać, to jeszcze się zdążymy…
Na
drewnianej podłodze drobne, ostrożne, wilgotne kroki. Małe stopy kurczące się
pod dotykiem chłodnej podłogi, szukając mnie, szły bezbłędnie wybierając
azymut. A potem, kiedy już poczułem we włosach twoją dłoń i otworzyłem oczy w
sam raz, żeby zobaczyć jak na podłogę sfruwa biała koszula, a ty drugą dłoń
zanurzasz już we mnie i szepczesz:
- Coś
się stało? Tak strasznie krzyczałeś… Chodź już wreszcie, za długo na ciebie czekałam.
I nie martw się o nic głuptasie, bo już zawsze ciebie rozpoznam i nie pomylę
się na pewno.
Dużo bardzo wzruszeń dostarczyłeś mi tym opowiadaniem...i zamyślenie teraz chowa mnie w swoich dłoniach...
OdpowiedzUsuńMyślę, że to jeden z najlepszych Twoich tekstów (tych, które czytałam) - i za takie piękne obrazy słowem malowane dziś bardzo Ci dziękuję.
zanim świat pojaśniał - popatrzyłem przez okno i wpadł mi taki pomysł do głowy.
Usuńdobry na coś więcej jak krótkie opowiadanie, więc, żeby nie zginął, to zapisałem.
a w trakcie pisania dla pamięci - poniosło mnie i cóż - opublikowałem, żeby nie trzymać w szufladzie.
Aja ma rację, świetny tekst, tak subtelny i romantyczny i jest kilka wersów, które nazwałabym czystą poezją...
OdpowiedzUsuńmiło słyszeć, choć trudno skonsumować taką myśl, bo poetą nie będę.
UsuńWOW... a te zgliszcza dzieła stworzenia i demony, bezsprzecznie kojarzą mi się z Abaddonem - Tańczącym na zgliszczach.
OdpowiedzUsuńBardzo romantycznie Ci to wyszło i z takim... takim... mroczkiem delikatnym. Lubię takie teksty.
mózg, to bardzo delikatna i skomplikowana struktura - łatwo tam nabroić. a efekty potrafią być nieprzewidywalne.
Usuńmroczki zostają zapewne dożywotnio.
Podziwiam tę szybkość tworzenia, te słowa zgrabnie zestawione i te miniaturki zwierzeń i dobrej przestrzeni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
miniaturki zwierzeń i dobrej przestrzeni... - ładne to. pomyślę, jak obudować czymś mniej lakonicznym.
Usuńale nie dziś, żeby nie wyszło, że za szybko.
To jest poezja pisana prozą.
OdpowiedzUsuńech - co ja się będę kłócił - nieważne, jaką definicją obarczy się tekst - grunt, żeby się dobrze czytało, żeby wnosił jakąś wartość, albo zalągł się w organizmie wątpliwością/nadzieją/wrażeniem. jeśli został choć chwilę dłużej, niż zajęło czytanie, to znak, że spełnił zadanie.
UsuńNa razie czytam... i czasem wydaje mi się, że nie wszystko rozumiem, ale odbieram ten tekst jak ciepłe wspomnienie czegoś miłego. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńgra wyobraźni. niedopowiedziana, żeby każdy mógł uzupełnić własnym wspomnieniem, marzeniem, ujarzmić końcem, czy początkiem - fragment możliwej historii napisanej nie po to by coś pokazać, czy nie pozwolić na zapomnienie. Napisane, żeby poczuć po swojemu i własną wrażliwością uzupełnić niewiadome.
Usuń