Może pora wynurzyć się i pozwolić sobie na skrajną odwagę
– niechby na wypowiedzenie głośno słów szczerych, czegokolwiek by miały dotyczyć – opinii
na temat picia herbaty z zabytkowych filiżanek tak brzydkich, że nawet cukier
staje się kwaśny, ale przecież dłoń podająca ową filiżankę w kolejnych ruchach
chwyta skraj nieba i z tej serwety skapują do wnętrza kryształy gwiazd, a miód życzliwego
oddechu osacza moje zmysły pierzyną nieskończonej dobroci. Takiej, która
paraliżuje, pozbawia woli i chęci działania. Błagałem wzrokiem nieraz, żebym
mógł zrobić coś, czego owa dobroć nie będzie inwigilować, nie będzie
kontrolować i poduszki pod tyłek nie podłoży, kiedy się potknę i przewrócę, ale
daremnie – dobroć wciąż na posterunku. Silna, wytrwała i niezmierzona. I
jeszcze to nieśmiertelne: „pamiętaj”, „uważaj”… ech!
Zanim na drugi bok głowę obrócę w łóżku, już poduszka
nadmuchana troską wtula się we mnie, a stopy ciepłym ciałem ogrzewane
dyskretnie nie są w stanie jednego skurczu wykonać, żeby nie podążył za nimi dobrotliwy
dotyk, poszukując skaleczeń, naprężeń, czy oznak choroby. Zapominam powoli, że
chleb kupuje się w bochenkach, bo na talerzyku kolorowe, piętrowe kanapki tak
rozmaite, że zanim zaczną się powtarzać w swoich zestawieniach, to mi już
pamięci zabraknie. A ja chciałem polubić tę jedną, która skojarzy mi się za lat
kilka z każdym dniem, albo tylko z tym jutrzejszym i pamięć poniesie rodzynek
wspomnień, napędzony smakiem zapamiętanym podświadomie – lecz jak, kiedy smak
wciąż niepowtarzalny? Kiedy jem te kanapki zaczynam pałać do nich niechęcią, bo
mi obce się zdają, dzikie, nietutejsze, a już czuję we włosach czułość
przebiegającą od karku po skronie i czeszące mnie paznokciem delikatnie i bez
pośpiechu.
Jest czas. Na wszystko. Na mnie idealnego, dopiętego i
wyprasowanego bardziej niż fotoshop byłby w stanie tego dokonać. Czuję dłonie, które
wsuwają się pod pasek spodni, żeby sprawdzić, czy za mocno nie uwiera, i
paluszek sprawdzający, czy pomiędzy kołnierzem koszuli, a szyją jest
wystarczająco dużo miejsca na oddech i odpływ zapachu, którym kadłub mam
naznaczony taktownie, pod krawatem pieczołowicie dobranym, odprasowanym i
nieskazitelnym. Niemal widzę wzrok zagłębiający się w dno moich uszu, czy aby nie
utkwiło tam coś, co mogłoby zakłócić odbiór, żeby słowna dobroć nie trafiła do
mnie przekłamana, załamana krzywym promieniem i wypaczona przeszkodą.
Z półbutów wyjmuję prawidła (kto używa w dzisiejszych
czasach prawideł?!), wyjmuję woreczki chłonące wilgoć. Podnoszę buty do oczu,
bo w ich karoserii mogę się przejrzeć niczym w lustrze i sprawdzić, czy ogolony
jestem równie perfekcyjnie jak wczoraj, czy zniknęły już drobne niedoskonałości
porów skóry, a niesubordynowane włoski pomiędzy brwiami są wyprofilowane, ufryzowane
i zebrane w ostrzeżenie, które powstrzyma natarczywość świata w odległości
większej, niż są w stanie przefrunąć zarazki wydyszane obcymi ustami, aby
znaleźć we mnie nosiciela i żywiciela. Nieomal czekam, aż tęczówki zostaną
przefarbowane na użytek tego dnia, a makijaż podkreśli coś, czego w sobie nie
podejrzewałem. Niepojęta troska delikatnie poprawia niedoskonałości natury –
przynajmniej te, których nie uda się przykryć kapeluszem, płaszczem z kaszmiru,
czy parasolem na długiej drewnianej rączce. Albo ową dobrocią, która pod rękę chwyci
mnie za chwilę pewną dłonią o paznokciach pomalowanych tak, aby nie gryzły się z
poszetką i pójdziemy.
Pójdziemy? Dobre sobie! Co za głupoty gadam! Nie pójdziemy,
tylko będę chodzony! Będę wyprowadzony na spacer, jakbym był pekińczykiem
wymagającym pochwalenia się przed okolicą póki pogoda sprzyja, jak śliczne ma
kokardki w kitkach sierści nad uszami zaplecione i wyczesane skoki w fale i
falbany utrwalone doskonale, żeby wiatr już się nie wysilał na pobieżną
stylizację. Będę prowadzony niczym niemowlę i na każdym kroku chusteczka do
nosa, i nieomal sprzątanie chodnika, żebym nie potknął się na zapomnianym, suchym
liściu czy niedopałku. Będziemy promenować w kierunku dobranym skrupulatnie,
żeby słońce nie rozcieńczało barwy mojego wzroku.
Znów będę idealny, wyważony, wyprostowany, stworzony do
wzbudzania zazdrości i zawiści, skarcony, gdy wypielęgnowanym palcem zechcę
pokazać widok milszy nieco od obojętności, albo gdy ciekawość pochopna moją głowę
raczy odwrócić od azymutu, na którym popełniać będę dzień i aktywność fizyczną.
Znów będę ideą, obrazem, niemożliwością namalowaną w innej duszy, tym księciem
na koniu, lecz o Boże!… na koniu?! To niebezpieczne, bo spaść można, bo koń nie
pasuje do perfum, ani krawata, a poza tym jednoosobowy, więc i dobroć ciężko na
niego upchnąć obok, że o szoferze nie wspomnę, więc – nie! Koń nie, książę? –
proszę uprzejmie, lecz bez tych bzdur z metalową czapką w pomieszczeniach
zamkniętych i z tym całowaniem dłoni, kolan, stóp czy co tam książęta mają
całowane przy każdokrotnych widzeniach z poddaństwem.
A ja chcę wypić rozcieńczone piwo z niedomytego kufla –
na stojąco, pod murem, pójść za potrzebą pod drzewo dwa kroki od chrzęszczącego
śmiechu i pośród wulgarności spontanicznej opryskać moczem czubki butów, żeby
przestały razić odbiciem promieni słonecznych. Wziąć w rękę kawał mięsa
niedopieczony, albo na wpół spalony i pożreć, a tłuszcz niech sobie kapie gdzie
bądź, bo wyliżę ile dam radę, kiedy reszta wsiąkać będzie w idealny krawat,
czy kaszmirowe delikatności. Plunąć, żeby sprawdzić skąd wieje wiatr i położyć
się pod krzakiem głogowym, kolczastym bardzo i buty zdjąć i zasnąć na trawie
zakurzonej, niecywilizowanej, pachnącej brakiem zainteresowania ludzkości. Może
wreszcie… poczuję, jak pachnie moja skóra, kiedy jej na to pozwolić. Może bosą
stopą dotknę ziemi. Dotknę życia.
Pal sześc dobroć, choć można nią zagłaskać na śmierć. Najgorsza jest niewola wymuszonej doskonałości.
OdpowiedzUsuńładnie się nazywa - jak choroba XXI wieku...
UsuńBo to jest choroba XXI wieku. W niektórych społeczeństwach nawet epidemiczna.
Usuńdziedziczne toto?
UsuńNie wiem. U mnie nie ma zakażonych.
Usuńmoże przenosi się co drugie pokolenie, albo jak kolor oczu, czy włosów - po jednym z rodziców
UsuńNie było wypadków od pokolenia pradziadków, to wiem na pewno.
Usuńskoro można chorować dziedzicznie, to i wolnym dziedzicznie być można zapewne.
UsuńNa pewno. Tylko nie wiem, jak jest z dziedziczeniem w wypadku rzeczonego chorzenia, bo nie zgłębiłam tematu.
Usuńbylejakość ma się dobrze jak sądzę.
Usuńta Twoja choroba to jakaś taka marginalna chyba.
Ależ to NIE MOJA choroba, przecież piszę wyraźnie! W mojej rodzinie zakażonych nie było i nie ma.
UsuńTy ją wynalazłaś, dlatego napisałem, że Twoja.
UsuńAaa... to znakomicie zmienia postać rzeczy.
UsuńZmaganie się nieskazitelnego eleganta z wyobraźnią lumpa spod budki z piwem (są jeszcze takie?).
OdpowiedzUsuńZrób to wreszcie - daj się pokonać.
Spróbuj. :)
znowu? potrafię zaadaptować się do różnych warunków.Lumpy teraz kupują w dyskontach (bo taniej) i idą nad Rzekę (bo przyjemniej). poręcze na mostach przywykły już, że są wąskim barem i każdego rana stoi na nich bateria czekająca na zbieraczy.
UsuńZrób więc to na miarę swego ego, w wersji LUX:
Usuńw swoim powalającym garniturze dokonujesz zakupu piwa ANTARCTIC NAIL ALE lub CROWN AMBASSADOR RESERVE, choć nie! - dodajmy akcent polski - niech to będzie porter KORMORAN IMPERIUM PRUNUM.
Jedziesz... np. nad Sekwanę, tam wypijasz, oczywiście "z dzioba".
Tylko... hmm, jeden problem - nie sikaj do rzeki, na litość boską!
skąd mniemanie, że moje ego wymaga sikania do Sekwany porterem?
Usuńnie można wypić Łomży sikając w kierunku powiedzmy Biebrzy,czy Czarnej Hańczy?
tylko co to da? Mi udało się wypić piwo w Mieście. Pośród towarzystwa jednoproblemowego - jest jeszcze za co, czy to już koniec imprezy... I ten "powalający garnitur" - może być "uwalany"?
Szanowny Autorze!
UsuńToż ja nie trącam Twojego ego - a broń cie boże!
Zwracam się do bohatera Twego opowiadania:)
...a garnitur..? raczej nie powinien być "uwalany" - zakłóciłby psychologię postaci :)
przepraszam w takim razie, że się wtrącałem do Waszej rozmowy.
Usuńniech pozostanie niezakłóconą.
:)
UsuńI jak tu człowiekowi dogodzić...a niejeden chętnie by się na taką opcję zamienił:-)
OdpowiedzUsuńto są trudne sprawy...
Usuńsą tacy, którzy chcą żyć, a nie "być żytymi"
Przecudnej urody przechodniość!
Usuńto stare jest, ale od czasu do czasu przypomina mi się podobny termin, bo jest jednym ze skrajnych buntów chyba.
Usuń...podobnie jak bycie chodzonym.
Usuńwidzisz... o tamtym już zapomniałem, bo zużyło się w trakcie pisania...
Usuńpewien niesmak powstaje, kiedy jest się wsadem do maszyny życiowej, tym obiektem, na którym wykonywane są procesy i porcedury
Niestety, poniekąd wszyscy jesteśmy takimi wsadami. Jednak zawsze można powalczyć o troszkę więcej wolności.
Usuńpowodzenia na froncie.
Usuńjak zaczniesz wieszać sztandary, to odtrąb wystarczająco głośno, żebym toastem jakimś docenił odrobinkę.
Nie omieszkam. Uwielbiam chodzić własnymi drogami i przeciwko każdemu byciu chodzoną buntuje mi się organizm. Na barykady, ludu roboczy!
Usuńtak to jest, kiedy obroża zbyt ciasna. do boju Pani Frau!
UsuńSkoro wersja de lux się znudziła, trzeba przeżyć dreszczyk emocji dawnych czasów, kiedy stało się pod "mordowniami" z tym niedomytym kuflem piwa, wodą z saturatora i śledzikiem z gazety obowiązkowo w wymiętej, flanelowej koszuli.
OdpowiedzUsuńznaczy nostalgia... może być
UsuńJa używam prawideł, mam całkiem eleganckie. Ładnie się w nich przechowują buty zimowe przez lato.
OdpowiedzUsuńZa elegancją nie przepadam.
Ups...przesadziłam z elegancją.
Usuńnie szkodzi - grunt, że buty się zachowują... elegancko (że się tak wyrażę za Twoim przewodem...)
UsuńData posta, jeszcze przed rozpoczęciem lektury, zasugerowała mi, że Bohaterowi towarzyszy tu... babcia!
OdpowiedzUsuńTe zabytkowe filiżanki, słodka herbata, gruba poduszka w łóżku, chwalenie się idealnym wnukiem w gronie koleżanek, a jednocześnie miłość i troska aż do granic zawłaszczenia...
Ha, a jednak to by była zbyt prosta i jednoznaczna interpretacja...
w blogu nie obchodzę uroczystości - ani rodzinnych, ani narodowych, czy religijnych. Opowiadania mają uspokoić moją fantazję, żeby bezczynnością nie zaśmiecała mi głowy. Nadopiekuńczość babci na ogół ludzie znoszą lepiej niż taką samą ze strony rodziców, czy współmałżonka.
UsuńDokładnie, babciom wolno więcej...
OdpowiedzUsuńA Twoja fantazja mnie zachwyca, a czasem wręcz przeraża...
Pozytywnie oczywiście.
sam nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić. może e-mail w celu doprecyzowania tej rozbuchanej różnorodności?
UsuńCieszyć i nie martwić. :) Mówisz, masz: postaram się "doprecyzować rozbuchaną różnorodność" zwięźle i konkretnie. Generalnie rzecz ujmując - Twoja fantazja mnie zachwyca. Bez dwóch zdań, po prostu. A przeraża? Bo za takim postrzeganiem świata, musi kryć się olbrzymia wrażliwość. Tak olbrzymia i niepospolita, że aż utrudniająca zwyczajną egzystencję. Przepraszam, jeśli źle się wyraziłam. Jeśli czymkolwiek Cię uraziłam, to wiń za to późną porę, zmęczenie, ciężkość myśli, toporność słowa. Intencje miałam czyste, życzę Ci wszystkiego co najlepsze, a Twoje pisanie uwielbiam. :)
Usuńobrażanie się, to jedna z tych rzeczy, która nawiedza mnie rzadko. nie czuję i nie czułem się urażony, tylko zaciekawiony, co się kryje za różnorodnością Twoich wrażeń. Uśmiecham się niezobowiązująco z życzeniami kolejnych równie szeroko rozciągniętych emocji.
Usuń