Wiatr
zawodzi tak żałośnie, że pewnie znowu przedarł się przez szczeliny w drzwiach wejściowych
i teraz mozoli się wspinając na kolejne piętra klatki schodowej, wącha kwiaty
na parapetach, palce pomiędzy drzwi wciskać próbuje i sprawdza kuchenne zapachy
bulgocące pod pokrywkami. Przystawia ucho do dziurek od klucza i podsłuchuje
bezwstydnie zupełnie, a jeśli kto go spłoszy, to pędzi po schodach na strych i przez
dach uciec próbuje szarpiąc się z zardzewiałą kłódką, która śpiewa mosiężnym dźwiękiem
nie okrętowe szklanki wybijając, lecz tłukąc się jak dzwonek na koziej szyi.
No
tak! Już i mnie obłapił, bo gęsią skórą porosłem, a drobne włoski stały się
czułe na dotyk i drżenie powietrza. Jak kocie wąsy, tylko drobniejsze, gęstsze
i rozproszone po gabarycie całym. Widać mu było mało, bo mnie za czuprynę schwytał,
wzdłuż szyi wspiął się do ucha i zaczął mamrotać. Zrodził nadzieję na opowieść
niezwykłą. Uroiłem sobie, że taki wiatr zapewne opowieści snuć potrafi – z bliska
i daleka, byle nie pod przymusem, bo wtedy kręci mu się we łbie i oderwany od
gruntu szaleje trąbą powietrzną po świecie, szkód czyniąc tyle, że aż mu wstyd
później i chowa się na zbyt długo, a upiorna cisza i bezruch sprawiają, że
świat się poci, albo zamarza.
Machnąłem
ręką, niech sobie gada, niech mnie uwiedzie, albo czym oszołomi. Oczy zamknąłem
i pośród tchnień chłodnych w słuch się zmieniłem, zupełnie jakbym się stał
ciałem jednozmysłowym. Nawet chłodu nie czułem, ani tych jego rączek wścibskich,
niewychowanych i bezwstydnych, kiedy w trakcie gaworzenia zwiedzał moje ciało,
posapując z zadowolenia. Czekałem na barwną opowieść o tym, co na końcu świata,
albo ulicy, może jakieś niedyskrecje lub nadinterpretacje pozszywane z
fragmentów słów ludzi mi nieznanych, albo zdarzenia zmiksowane zbytnią
pobieżnością i splecione echem w łańcuch niewiarygodny.
No
i nie zawiodłem się, bo kiedy już mamrotanie wśliznęło mi się strumyczkiem do ucha,
to ono takie jak wiatr – nieuczesane, prędkie, nieprzewidywalne. Jedno zdanie
zaczął z dumą po hiszpańsku, żeby w pół drogi być szczebiotem francuskim, a
twardą, hardą kropkę stawiał już po flamandzku. Jak z dziewczęcym, chińskim
okrzykiem zaczął, to rosyjskim, rubasznym śmiechem nafaszerował puentę jakby po
warcie syberyjskiej kto stanął naprzeciw bimbru szklanki niespodziewanie. A ja,
jak ten tuman nierozumny mogłem tylko podziwiać ekwilibrystykę jego
brzuchomówstwa, gdy był paragwajskim przedszkolakiem, który na jednym wydechu
na szwedzką turystkę wyrósł, co na Cyprze obedrzeć chce z cnoty Hindusa.
Chichotałem,
choć pojedynczych słów nie rozumiałem, a wiatr połykał już i gubił, bo znów się
spieszył gdzieś, gdzie go jeszcze dzisiaj nie było. Przypomniał mi poranne odgłosy,
kiedy sąsiadce jakieś garnki wysypały się z szafki i jej żarliwe,
niepowtarzalne błogosławieństwo goniące je aż do podłogi, a na mnie rumieniec zażenowania
malujące. Nauczył się mojego chichotu, więc razem pochichotaliśmy chwilę, a
potem szczypnął mnie w sutek, który niebacznie wyściubił się pod jego dotykiem
i poszedł sobie bez słowa.
Nawet
się nie pożegnał, tylko pobiegł dalej – zapomniał? Taki roztargniony, czy coś
usłyszał za rogiem i pobiegł zaciekawiony, niczym szczeniak świat wycieraczką
ogona rozsuwający, żeby widoczność poprawić? Zdmuchnął paproch ze schodów i tylem
go widział. Usłyszałem jeszcze, jak gwizdnął z podziwem, więc pewnie kokietował
sąsiadkę, co do kościoła szła jak co tydzień, pieniążek wrzucić do koszyczka w tajemnej
intencji.
Leżąc w wannie wietrznym wieczorem mam wrażenie, że wiatr podgląda mnie nawet w łazience...
OdpowiedzUsuńwstydu nie ma zupełnie - każdemu pod spódnicę zajrzy.
UsuńPodglądanie natury ma to do siebie, że widzimy lub słyszymy nie zawsze to, co chcielibyśmy wiedzieć. A podglądaczy mnóstwo. Nie tylko wiatr.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
otóż - a ludzie, to nie natura?
UsuńAch ten wiatr! Doskonały plotkarz i intrygant.
OdpowiedzUsuńWspaniale o nim opowiedziałeś.
O, właśnie słyszę jego wycie za oknem!
Przybył i do nas. Och, ta holenderska pogoda!
holenderski wiatr jest jodowany i bardzo słony jak sądzę - ten nasz niesie smak prosto z gór, które nieopodal raczyły przycupnąć
UsuńGóry... Brakuje mi ich bardzo w tej płaskiej krainie depresji.
OdpowiedzUsuńWiatr ma tu więcej miejsca na swoje hulanki, nie może się schować za wzgórzami.
Podgląda niemal bez przerwy...
nostalgie zmieniają życiorysy. najwyraźniej potrzebujesz co najmniej wakacji w górach.
Usuń