Pan z miękką twarzą, tak delikatną, że szczelnie zamknięte
okna w samochodzie, to trochę za mało, żeby nie uwłaczać tej delikatności
wzrokiem noszącym ślady porannej irytacji na zbyt długo niezmieniające się światła.
Parę kobiet pociągnęło wzrokiem za ową parkującą delikatnością z westchnieniem kryjącym
uczucia tak rozmaite, że wolałbym ich nie precyzować. Po drugiej stronie… cóż – znowu
(bo mi się to zdarza z premedytacją i wyzywającą bezczelnością) zdarzenia
dzieją się stadami – pani za kierownicą, z twarzą wydelikaconą ponad bieżący
wiek, bo ludzie tak powinni wyglądać dopiero w następnym stuleciu, kiedy
zrezygnują już zupełnie z brutalności natury i otoczą się sterylnością sterowaną
do szóstego miejsca po przecinku najdrobniejszej ze skal pomiarowych. Grzywka
dotykając czoła usiłowała je porysować, kiedy pani pochyliła się nad jednym z
zegarów deski rozdzielczej, a ja nie mogłem nic zrobić, więc uniosłem mój wystraszony
żal dalej, nad wodę, gdzie kaczki sprawdzały, jak szybko dziczeje Rzeka, gdzie
podziały się zutylizowane garaże wraz z nocnym stróżem i psem, którzy przecież byli
wkomponowani w ten krajobraz tak samo doskonale, jak uschnięta dwa lata temu kaleka grusza, co dziś wyłącznie kształtem ubogiej korony drapie zadumę w płowiejącej pamięci. Dorównać
miękkością dzieciom, to już wyzwanie ponad siły współczesnej dorosłości – może dlatego
z takim rozrzewnieniem patrzy się na małoletnie, niezdarne życie, które potrafi
skaleczyć do łez choćby i wzrok zbyt ostry. Drobiazg wiózł, lub niósł radość w
sobie i pytania na zewnątrz, aż śnieg się topił ze wzruszenia. Dziewczyna, nie
tyle ładna co intrygująca, twarz miała oczywiście pozbawioną martwej skóry i niosła
świeżość własną ostrożnie, a ja oddech wstrzymałem, żeby ruchliwą, swojską bakterią nie pokalać
tych przestrzeni delikatnych bardziej niż ptasie mleczko. Milczałem, bo o czym
mówić i jak, kiedy słowa ze mnie wychodzą zbyt twarde wobec tych widzeń, a
bardziej miękkich już nie znam. Znowu słownik stał się zbyt ubogi, żeby opisać
widziane i kolejny raz trudno wysławialne marzenie podniósł z kurzu moich
chceń. Napisać choć raz treść na komplet zmysłów. Jeden jedyny raz dotknąć niemożliwego
i przyszpilić do papieru treść, w której będzie smak, zapach, wrażenie i jeszcze
to, co tylko podświadomością kiełkuje i wrażeniem, pamięcią nieistniejącego.
Wiem – jestem pazerny, ale choć jeden raz… noszę w sobie nadzieję, że kiedyś się
uda.
Jeśli chcesz włożyć w słowa sensoryczną treść, to może po prostu nie szukaj jej w ludziach?
OdpowiedzUsuńech... próbowałem i bezludzia...
Usuńmizernie... trzeba więcej ćwiczyć