Na
podwórzu stado czarnych mesjaszy chodzi po wodzie. Zamarzniętej, ale –
malkontentów i tak nie zabraknie, a one bezkompromisowo wzdłuż i wszerz
przemieszczają się z godnością i niespiesznie. Przypominam sobie, że ja również
i to nie od dzisiaj potrafię – co prawda woda leżała cienką warstwą rozrzucona
po chodnikach, ale ja również sunąłem jak lodołamacz, transatlantyk, czy coś na
kształt chudego kaszalota przez ten śliczny przestwór i rozcinałem fale zostawiając za
sobą kilwater. Czyli można, jeśli się tylko chce i niech mi tu pesymiści nie
wmawiają, że absolutnie nie, że to już jest passe i mało oryginalne. Nie poradzę,
że dopiero niedawno zaszczyciłem świat własną osobą, ale wiadomo – na dobre
czekać trzeba, czasami bardzo długo. Pomimo wszystko już jestem i po tych popisach
linoskoczka, pora wziąć się za poważniejsze sprawy. Na przykład za fermentację.
Bo to nie dość, że widowiskowe, to jeszcze po tych degustacjach toastach
wielbiących twórcę i nieodłącznym kacu pozostawia w pamięci ludzkiej zalążek
dobrego słowa, takiej adopcji, że swój chłop, że z nim, to już konie kraść z posterunków
kanadyjskiej konnej, gwałcić jachty pod pełnymi żaglami, albo piętnować Appalachy
uzbrojonym butem. Ale to jutro, kiedy klinem, bo teraz łeb pęka i liście tupią
spadając z drzew, a echo rozwłóczyć ten dźwięk potrafi w melodię tantryczną,
usypiającą niczym matematyczna hipnoza pana Kaszpirowskiego. Więc ustalone. Od
jutra z przydomkiem Wielki/Potężny/Niezwyciężony, lecz dzisiaj, cichutko, w pościeli
wykrawam kawałek dnia i zarażam go mrokiem. Jeszcze nie skisł ale chyba się
poddał. Trudno powiedzieć, że się nie spodziewałem, bo w końcu po to poświęcam
swój wielkopański czas, żeby się udało i mam – prywatną noc pośrodku dnia
skupioną niemalże, jak pulpety w sosie pomidorowym skupiają się w słoikach na
półkach marketów. Resztki świadomości mówią – owoce do fermentacji są
potrzebne, albo kartofle. Niech chociaż ryż, żyto, czy nadgniłe śliwki, albo wysłodki z buraków. Nic z tego. W obrębie tej mojej nocy tylko wątroba gnije
wraz z nerkami. Ech! Zbyt wiele na raz. Trzeba odczekać. Niedługo. Do jutra może
wystarczy. A dzisiaj – niech wrony trenują, niech szukają zakazanego owocu,
żeby go przerobić na diabelskiego drinka – na klina.
Za te pulpety Cię uwielbiam:-)
OdpowiedzUsuńPiszesz o lodzie , a ja dziś dowcip świetny czytałam: wędkarz rąbie przerębel w lodzie i na to przychodzi inny facet ze słowami
- panie, pan tu nic nie złowi...
- a pan to kto?
- kierownik tego lodowiska!
mówię Ci - sprzedają takie w marketach - sam widziałem
Usuńa dowcip przedni
Nadrobiłam zaległości, ale "sfermentowane ego" to wisienka na torcie. Szkoda, że się na fermentacje już nie nadaję.
OdpowiedzUsuńznaczy - masa pod spodem, a na wierzchu drobiażdżek, za to kolorowy i nietuczący?
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńJestem ledwo żywa, więc dziś trochę poza tematem:
"Nie wiedzieć nic, niczego nie nauczać, nie chcieć niczego, nie czuć nic - spać i ciągle spać: to dzisiaj moja chęć jedyna. Nikczemne to, obmierzłe, ale uczciwe życzenie...":)
(Charles Pierre Baudelaire, "Kwiaty zła")
Pozdrawiam:)
mam nadzieję, że życie wygra.
Usuń