Czasem porzucam myśl zanim
się rozwinie, a takie porzucone dzieci mają żywot ciężki i przyszłość rysuje
się na ogół słabo. Powiedzmy że zaczęło się tak:
Nie pamiętam już, czy najpierw
zdjęła szpilki, czy obrączkę, bo odłożyła je na komodę razem i śmiała się przy
tym bezgranicznie, bo robiąc te dwa kroki do mebla zdołała podrzeć pończochy,
jakby nie po dywanie, a po rozżarzonych węglach szła. Klęła z oczami pełnymi
łez od śmiechu i zdejmowała te pończochy, których założyć więcej się nie uda, a
sukienka protestowała i przeszkadzała jej, ilekroć usiłowała unieść stopę
wystarczająco, żeby bez schylania się sięgnąć jej dłonią. Śmiała się obłąkańczo,
najwyraźniej zbyt dużo wina zdążyła wypić, zanim ją zabrałem z tego miejsca, w
którym zapomniała się tak, jakby świat miał się skończyć w tym wnętrzu.
Popatrzyła podejrzliwie na fotel, który wyglądał jak siedzący pijak w prochowcu
i szarpała się dalej stojąc na jednej nodze, jakby była żywą nocną lampką.
Początek sam w sobie
niegroźny, wiedzie na pokuszenie i sugeruje rozwinięcie, bo z zakończeniem, to
już pewności raczej nie ma. To może inaczej:
Szedłem przez pomieszczenie
niczym furia. Otwierałem kolejne drzwi i jeszcze jedne, następne, a po nich
jeszcze i jeszcze. Pomieszczenie, składało się z drzwi wyłącznie, schowanych w
cieniu marmurowych arkad. Zdrowia nie miałem liczyć owych drzwi, ani lamp
zamkniętych w kagańcach kutych, żelaznych kloszy obejmujących światło
wyglądające jak kule tężejącej lawy wulkanicznej. Drzwi miały ciężkie skrzydła
z pełnego drewna, ciemnego, wypolerowanego przez rzemieślnika-artystę i setkę
lat dotykania z szacunkiem przez wielu – tylko nie przeze mnie, bo ja mosiężne,
zdobne klamki niemal rwałem i szarpałem skrzydłem, aż z ziemi powstawały drobne
tornada i cyklony. Otwarte drzwi stały karnym szeregiem i czekały na rozkazy.
Czekały, że wypełnię je treścią i nadam znaczenie. Tymczasem nie miały nic –
nawet numeru.
Generalnie nic się nie
dzieje, poza spacerkiem portiera, któremu dobry humor wypadł z kieszeni i
wyżywa się na materii, zanim mu rozum wróci, a zdarzyć się może wszystko. Równie
dobrze Lem, King, jak i Borges (może nie od razu cały, ale powiedzmy cień).
Myślami dobrze przytulić się do wielkich, choćby niezbyt udanie, ale gdzieś tam
zaplątał się kolejny wątek:
Twarz miała pomarszczoną
tylko trochę mniej niż dłonie, które całowałem, kiedy bez wiary próbowała mnie
odpychać. Wargi jej drżały i na ich drżenie składało się tak wiele, że sama nie
wiedziała co w tym drżeniu dominuje. Strach? Gasnące siły, których nie
wystarcza, żeby mnie odepchnąć bardziej zdecydowanie? Nadzieja, że wciąż
jeszcze może być obiektem uczuć? Wstyd, bo poczuła jak przez ciało pobiegła
iskra, która krew rozpala, a ciało zaczyna szukać ciągu dalszego? Szukałem w
dłoniach linii życia. Językiem szukałem w dłoni miękkiej, pokrytej piegami i
drobnymi odciskami. Pokrytej życiem pracowitym i niełatwym wcale. Bała się
otoczenia. Własnych marzeń się bała, albo tego, że w szyderstwie przekroczyłem
wszelkie progi, żeby ją upokorzyć tym mocniej, im bardziej podda się
pieszczocie.
Ciekawość zaczyna skamleć, a
wątpliwości etyczne rzucają mnie na ziemię i depczą mnie po żebrach. Jako
zadeklarowany tchórz porzucam myśli zbyt odważne i grzecznie udaję się w
sielankę:
Jesień upomniała się o swoje.
Najpierw przyszła do jaworów i przypaliła liściom końce palców, potem zaczepiła
chorującą katalpę i brązowe, zwinięte naleśniki spadały między żywopłot, a mur
z cegły klinkierowej, żeby w nich mógł przezimować jakiś insekt. Może jeż,
jeśli nazbiera tych naleśników wystarczająco dużo. Dzieci pomogą, bo dzieci
robią to nieświadomie – wchodzą w suche liście i szurając maleńkimi nóżkami
śmieją się tak, że szarobure niebo pęka i przez tę dziurę zagląda słońce, żeby
sprawdzić, kto raj na ziemi odnalazł. A tymczasem sterta sięga już dziecku do
pępka, lub i wyżej, jeśli ktoś z dorosłych da się porwać zabawie. Powietrze
przesycone liściastym sianem oszałamia. Rozpina kurtki i czapki strąca z głów.
Śmiech zaraża nawet liszaje na rdzewiejącym moście, który zaczyna trząść się ze śmiechu w
rytm kroków.
I wszystko pięknie. Jak w
samoobsługowym barze – wystarczy przyjść z aluminiową tacą i nałożyć sobie, co
kaprys akurat podszepnie. Ale to już nie ja – niech sobie dośpiewa co chce i
kto chce. Jeśli w ogóle zechce, bo porzuconym dzieciom świat przygląda się z
nieufnością. Wiem, wiem – są wyjątki i nie każde dziecko ma jednego ojca. Obym
jutro nie narzekał na myśli jałowe.
Rozmaite myśli, dobrze, że zapisane, bo mogą być zaczątkiem ciekawych historii lub szkicem pozostać.
OdpowiedzUsuńzostaną. na ogół zostają.
UsuńTak mi dzisiaj beznamiętnie, nic nie wzzzrusza. Ożywiłam się odrobinę na odgłos otwieranych drzwi. A one tylko z furią zostały otwarte...
OdpowiedzUsuńzamknij oczy i rozwiń. na pewno nie przekracza Twoich możliwości.
UsuńMoże miały zostać tylko w takiej, porzuconej postaci? Trudno rozwijać cudze tematy, chociaż zabawa byłaby może interesująca, gdyby kilka osób rozwinęło ten sam temat.
OdpowiedzUsuńnie są cudze. sam je zacząłem. ale nie wszystkie zaczęte kończę.
UsuńTo i ja dzisiaj, wracając ze szkolenia, zmarnowałam myśl, która nasunęła mi się na widok płynącej dołem Przyrwy.
OdpowiedzUsuńŚrodkiem rzeczułki dryfowało coś będącego w rzeczy samej tym, na co wyglądało: zwłokami młodej kobiety. Przybrawszy niefrasobliwie postawę Ofelii z obrazu Millais’a, zwłoki zdawały się naigrawać z Bractwa Prerafaelitów.
Dalej zagapiłam się na drugą stronę ulicy, autobus skręcił w prawo i czar prysnął.
szkoda. zapowiadało się sensacyjnie.
UsuńAle ja nie jestem specjalistką od kryminałów i dreszczowców...
Usuńto zakręciłabyś gdzieś w trakcie. w końcu to mógł być cytat z kartki znalezionej w trawie, albo scenariusza wymyślanego przez kogoś ze znajomych.
UsuńZapiszę sobie (wciąż mam w głowie ten tekst, nawet Letniej cytowałam), może kiedyś na coś się przyda. Już nieraz tak zapisywałam i przydawało się.
Usuńfiszki... to chyba Chmielewska uwielbiała fiszki.
UsuńMój promotor uwielbiał.
Usuńja usiłuję nosić w głowie. ale blog jest znakomitą fiszką. chyba, że onetowy-znikający...
UsuńFiszki się gubią, rozsypują, w głowie pstro - ja zapisuję te rzeczy w jednym notesie do tego przeznaczonym.
Usuńja "tych rzeczy" nie zapisuję nigdzie - trzymam we wspomnieniach.
UsuńW mojej głowie jest za dużo różności i kołowrotków. Po co mam narażać takie rzeczy na zmarnowanie?
Usuńnie marnuj absolutnie. niech idą w świat i dojrzewają pośród ludzi.
Usuń