sobota, 15 września 2018

Marnotrawstwo.


Czasem porzucam myśl zanim się rozwinie, a takie porzucone dzieci mają żywot ciężki i przyszłość rysuje się na ogół słabo. Powiedzmy że zaczęło się tak:

Nie pamiętam już, czy najpierw zdjęła szpilki, czy obrączkę, bo odłożyła je na komodę razem i śmiała się przy tym bezgranicznie, bo robiąc te dwa kroki do mebla zdołała podrzeć pończochy, jakby nie po dywanie, a po rozżarzonych węglach szła. Klęła z oczami pełnymi łez od śmiechu i zdejmowała te pończochy, których założyć więcej się nie uda, a sukienka protestowała i przeszkadzała jej, ilekroć usiłowała unieść stopę wystarczająco, żeby bez schylania się sięgnąć jej dłonią. Śmiała się obłąkańczo, najwyraźniej zbyt dużo wina zdążyła wypić, zanim ją zabrałem z tego miejsca, w którym zapomniała się tak, jakby świat miał się skończyć w tym wnętrzu. Popatrzyła podejrzliwie na fotel, który wyglądał jak siedzący pijak w prochowcu i szarpała się dalej stojąc na jednej nodze, jakby była żywą nocną lampką.

Początek sam w sobie niegroźny, wiedzie na pokuszenie i sugeruje rozwinięcie, bo z zakończeniem, to już pewności raczej nie ma. To może inaczej:

Szedłem przez pomieszczenie niczym furia. Otwierałem kolejne drzwi i jeszcze jedne, następne, a po nich jeszcze i jeszcze. Pomieszczenie, składało się z drzwi wyłącznie, schowanych w cieniu marmurowych arkad. Zdrowia nie miałem liczyć owych drzwi, ani lamp zamkniętych w kagańcach kutych, żelaznych kloszy obejmujących światło wyglądające jak kule tężejącej lawy wulkanicznej. Drzwi miały ciężkie skrzydła z pełnego drewna, ciemnego, wypolerowanego przez rzemieślnika-artystę i setkę lat dotykania z szacunkiem przez wielu – tylko nie przeze mnie, bo ja mosiężne, zdobne klamki niemal rwałem i szarpałem skrzydłem, aż z ziemi powstawały drobne tornada i cyklony. Otwarte drzwi stały karnym szeregiem i czekały na rozkazy. Czekały, że wypełnię je treścią i nadam znaczenie. Tymczasem nie miały nic – nawet numeru.

Generalnie nic się nie dzieje, poza spacerkiem portiera, któremu dobry humor wypadł z kieszeni i wyżywa się na materii, zanim mu rozum wróci, a zdarzyć się może wszystko. Równie dobrze Lem, King, jak i Borges (może nie od razu cały, ale powiedzmy cień). Myślami dobrze przytulić się do wielkich, choćby niezbyt udanie, ale gdzieś tam zaplątał się kolejny wątek:

Twarz miała pomarszczoną tylko trochę mniej niż dłonie, które całowałem, kiedy bez wiary próbowała mnie odpychać. Wargi jej drżały i na ich drżenie składało się tak wiele, że sama nie wiedziała co w tym drżeniu dominuje. Strach? Gasnące siły, których nie wystarcza, żeby mnie odepchnąć bardziej zdecydowanie? Nadzieja, że wciąż jeszcze może być obiektem uczuć? Wstyd, bo poczuła jak przez ciało pobiegła iskra, która krew rozpala, a ciało zaczyna szukać ciągu dalszego? Szukałem w dłoniach linii życia. Językiem szukałem w dłoni miękkiej, pokrytej piegami i drobnymi odciskami. Pokrytej życiem pracowitym i niełatwym wcale. Bała się otoczenia. Własnych marzeń się bała, albo tego, że w szyderstwie przekroczyłem wszelkie progi, żeby ją upokorzyć tym mocniej, im bardziej podda się pieszczocie.

Ciekawość zaczyna skamleć, a wątpliwości etyczne rzucają mnie na ziemię i depczą mnie po żebrach. Jako zadeklarowany tchórz porzucam myśli zbyt odważne i grzecznie udaję się w sielankę:

Jesień upomniała się o swoje. Najpierw przyszła do jaworów i przypaliła liściom końce palców, potem zaczepiła chorującą katalpę i brązowe, zwinięte naleśniki spadały między żywopłot, a mur z cegły klinkierowej, żeby w nich mógł przezimować jakiś insekt. Może jeż, jeśli nazbiera tych naleśników wystarczająco dużo. Dzieci pomogą, bo dzieci robią to nieświadomie – wchodzą w suche liście i szurając maleńkimi nóżkami śmieją się tak, że szarobure niebo pęka i przez tę dziurę zagląda słońce, żeby sprawdzić, kto raj na ziemi odnalazł. A tymczasem sterta sięga już dziecku do pępka, lub i wyżej, jeśli ktoś z dorosłych da się porwać zabawie. Powietrze przesycone liściastym sianem oszałamia. Rozpina kurtki i czapki strąca z głów. Śmiech zaraża nawet liszaje na rdzewiejącym moście, który zaczyna trząść się ze śmiechu w rytm kroków.

I wszystko pięknie. Jak w samoobsługowym barze – wystarczy przyjść z aluminiową tacą i nałożyć sobie, co kaprys akurat podszepnie. Ale to już nie ja – niech sobie dośpiewa co chce i kto chce. Jeśli w ogóle zechce, bo porzuconym dzieciom świat przygląda się z nieufnością. Wiem, wiem – są wyjątki i nie każde dziecko ma jednego ojca. Obym jutro nie narzekał na myśli jałowe.

18 komentarzy:

  1. Rozmaite myśli, dobrze, że zapisane, bo mogą być zaczątkiem ciekawych historii lub szkicem pozostać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mi dzisiaj beznamiętnie, nic nie wzzzrusza. Ożywiłam się odrobinę na odgłos otwieranych drzwi. A one tylko z furią zostały otwarte...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zamknij oczy i rozwiń. na pewno nie przekracza Twoich możliwości.

      Usuń
  3. Może miały zostać tylko w takiej, porzuconej postaci? Trudno rozwijać cudze tematy, chociaż zabawa byłaby może interesująca, gdyby kilka osób rozwinęło ten sam temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie są cudze. sam je zacząłem. ale nie wszystkie zaczęte kończę.

      Usuń
  4. To i ja dzisiaj, wracając ze szkolenia, zmarnowałam myśl, która nasunęła mi się na widok płynącej dołem Przyrwy.
    Środkiem rzeczułki dryfowało coś będącego w rzeczy samej tym, na co wyglądało: zwłokami młodej kobiety. Przybrawszy niefrasobliwie postawę Ofelii z obrazu Millais’a, zwłoki zdawały się naigrawać z Bractwa Prerafaelitów.
    Dalej zagapiłam się na drugą stronę ulicy, autobus skręcił w prawo i czar prysnął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szkoda. zapowiadało się sensacyjnie.

      Usuń
    2. Ale ja nie jestem specjalistką od kryminałów i dreszczowców...

      Usuń
    3. to zakręciłabyś gdzieś w trakcie. w końcu to mógł być cytat z kartki znalezionej w trawie, albo scenariusza wymyślanego przez kogoś ze znajomych.

      Usuń
    4. Zapiszę sobie (wciąż mam w głowie ten tekst, nawet Letniej cytowałam), może kiedyś na coś się przyda. Już nieraz tak zapisywałam i przydawało się.

      Usuń
    5. fiszki... to chyba Chmielewska uwielbiała fiszki.

      Usuń
    6. Mój promotor uwielbiał.

      Usuń
    7. ja usiłuję nosić w głowie. ale blog jest znakomitą fiszką. chyba, że onetowy-znikający...

      Usuń
    8. Fiszki się gubią, rozsypują, w głowie pstro - ja zapisuję te rzeczy w jednym notesie do tego przeznaczonym.

      Usuń
    9. ja "tych rzeczy" nie zapisuję nigdzie - trzymam we wspomnieniach.

      Usuń
    10. W mojej głowie jest za dużo różności i kołowrotków. Po co mam narażać takie rzeczy na zmarnowanie?

      Usuń
    11. nie marnuj absolutnie. niech idą w świat i dojrzewają pośród ludzi.

      Usuń