Miasto
przywitało mnie czymś nieokreślonym. Nowym, którego wczoraj tu nie było
jeszcze. Rewolucja? Po ulicach biegali ludzie, zupełnie tak samo, jak mrówki,
którym ktoś zniszczył piramidę. Panika, przekleństwa i wszechobecne nerwy.
Miasto nigdy nie było stonowane, ale to co się właśnie odbywa, to jakiś
kataklizm. Nawet kloszardzi wykazują się nerwową aktywnością i pchają wózki
pełne nie-wiadomo-czego, jakby spadek nagły trafili, albo okradli japońską
wycieczkę z dóbr wszelakich i zakupy pospieszne zrobili, żeby napchać żołądki
czymś, czego nie znają wcale. Patrzyłem, jak centrum miasta zamyka się w
nocnych kratach, jak systemy analogowe, archaiczne żaluzje przeciwwłamaniowe w
pocie zardzewiałej korby rozwijają się ręcznie, choć powinny tkwić wysoko i
nawet sugestią obecności nie zrazić klienta do odwiedzin. A one z zardzewiałym
chrzęstem lądują właśnie na chodniku i ktoś usiłuje zapiąć kłódkę, dopełniając
ostateczności zamknięcia. Tego fizycznego ochroniarza, który zniknął bez śladu
nie zastąpi przecież młodziutka sprzedawczyni, czy kasjerka odliczająca
tygodnie do emerytury…
Szedłem
coraz bardziej spłoszony, widząc jak zamykają się banki i urzędy, jak eskorty
mundurowe lub nie otaczają co bardziej luksusowe przestrzenie. Bałem się? Nie
wiem, bo wtedy zdumienie i niepewność walczyły we mnie o prymat, a pytań
cisnęło się na usta więcej, niż przez ostatni rok zdążyłem wygenerować. A
przecież zaledwie pół godziny spaceruję po mieście. I nikt mi nie powie o co
chodzi. Przegapiłem trzecią wojnę? Koniec świata? Chciałem w sklepie kupić coś
do picia, ale ostra broń wycelowana we mnie i oczy zacięte wywarczały krótką,
bezkompromisową komendę:
-
Won!
Nie
było miejsca na dywagacje i filozoficzne dysputy. Odszedłem. Daleko od tego
szaleństwa, bo może ono zakaźne i drogą kropelkową dopadnie i mnie, żebym też
zaczął tak nerwowo dreptać. Wyszedłem spomiędzy witryn i poszedłem nad rzekę,
by usiąść w parku i ochłonąć. Żeby podwiązać widzenia w jakiś logiczny ciąg i
odkryć przyczynę. Na trawniku dwójka mężczyzn paliła ognisko. W dzień, w środku
miasta. Na dodatek nie byli to bezdomni, których służby porządkowe omijają
szerokim łukiem, chyba, że chcą zapewnić im wikt i opierunek, czego miejskie
władze starają się unikać jak długo się da. Nie. Ci ubrani byli w garnitury, o
których już z daleka można było powiedzieć, że czterocyfrowa cena, to absolutne
minimum, a za równowartość ich butów można byłoby wyżywić połowę miejskich
przedszkoli przez miesiąc. Stali przy ogniu i wrzucali weń jakieś papiery.
Jeden z nich zdjął nawet krawat i utopił go w płomieniach.
Podszedłem
wiedziony ciekawością. Wyższy wyprostował się, pociągnął z butelki tęgi łyk i
popatrzył na mnie zmęczony pierwszą fizyczną pracą jaką wykonywał od bardzo
dawna. Wyciągnął butelkę w moją stronę, a gest pełen był jakiejś żałosnej
rezygnacji. Wypiłem, kalecząc gardło płynem, który od miodu tylko kolor wziął, a
sam cierpką ostrością garbników z dębowej beczki był przesycony tak bardzo, że
pokaleczył mi język. Kaszlałem nienawykły do podobnych delicji oddając butelkę.
Na trawie obok tych dwóch leżały teczki. Spore aktówki otwarte teraz i wychudłe,
a ogień pastwił się nad dokumentami. W trawie warowało małe stado butelek o
etykietach zbyt egzotycznych, żebym je znał. Jakiś plastik śmierdział topiąc
się w ogniu, więc nie tylko papiery pogrążały się w niebycie.
- To
na wszelki wypadek – poinformował mnie wyższy, kiedy zauważył jak kręcę nosem –
zapewne zbędna fatyga, ale wolimy spalić, żeby nie zostawić ostatniego śladu.
Niższy
popatrzył groźnie, jakby chciał zatkać usta Wyższemu, ale ten wzruszył
ramionami tylko i podał mi butelkę.
-
Popatrz na niego – pokazał mnie brodą – kto mu uwierzy? I dlaczego miałby dać
wiarę w coś, na co dowodów brak. A Ty zawsze powiesz, że pijany jestem i
bredzę. Wolno mi? A nawet jeśli nie, to mnie zamkną do wytrzeźwienia, albo ich
skorumpuję, żeby odwieźli do domu. O ile w ogóle przyjdą. Kasy na „krawężników”
na pewno wystarczy, a może i dobra brandy swoje zrobi wystarczająco. Dziś tego
nie kupisz, chyba że masz fortunę na zbyciu. Wiem, że masz… Mamy…
Pociągnąłem
mocno zapominając o tłuczonym szkle z żyletkami rozpuszczonymi w tej cieczy.
Usiadłem wprost na trawie, a oni na prawie pustych teczkach, w których tkwiły
spięte banderolą paczki banknotów w kilku popularnych walutach. Mniejszy
sięgnął po nową butelkę i grymasił, niczym francuski piesek, odrzucił i sięgnął
po inną, która zyskała uznanie i ją odkręcił. Pił, jakby to była źródlana woda
i nie poprzestał na łyku. Kiedy podawał Wyższemu flaszkę brakowało trzeciej
części płynu.
-
Posłuchaj, bo nikt ci tego nie powie. Wyglądasz sympatycznie, więc ci powiem co
się dzieje, bo te biegające matoły stracą miesiąc zanim poznają rozmiar
nieszczęścia. Bo i kto miałby im mówić i po co? A jeśli komuś powtórzysz, to
cię uznają za wariata i tyle zyskasz, że ktoś zadba o twoją dietę na dość długi
czas. Pracowaliśmy z Niższym parę lat i udało się wreszcie opracować wirusa.
Nie byle jakiego, tylko naprawdę jadowitego wirusa, który potrafi przyczaić się
niczym pluskwa i przetrwać w uśpieniu parę lat korzystając z każdej okazji,
żeby się rozmnażać. Poskładał jaja wszędzie. Cały Internet zaraził i wszystkie
gałęzie przemysłu. Banki, szkoły, energetykę, wojsko, giełdy. Każdy komputer,
który korzystał z aktualizacji, nawet, jeśli korzystał z firmowej płyty, lub
dostępu do źródła producenta. Legalny, czy piracki system w każdym zakątku
świata stał się wylęgarnią nowego porządku świata. Trwało trochę, bo chcieliśmy
mieć pewność, że obejmiemy zasięgiem globalną wioskę. Demokratycznie.
Wyższy
pociągnął znowu, a Niższy przesunął resztki papierów w stronę środka ognia,
gdzie dogorywał pomięty tablet.
- Nie
będzie działać nic. Żadna elektronika, żaden telefon i świat cyfrowy od dzisiaj
przestał istnieć. Taki rozproszony impuls elektromagnetyczny niszczący wszystko. Infekcja objęła każdą gałąź. Zanim prąd się znowu pojawi
minie sporo czasu, łączność nie żyje, transport właśnie umiera. Chyba zdajesz
sobie sprawę, że kości elektroniczne zawiera nawet średniej klasy maszyna? A
ta, która nie posiada wymaga prądu. Sterowanie, nadzór, monitoring… archiwa,
ekonomia, historia… wszystko umiera… Blokuje się bezpowrotnie i niemoc
rozprzestrzenia się od godziny. Niszczy użyteczność. Koordynacja staje się
utrudniona i szczebel globalny nie jest obecnie możliwy. Wróciliśmy do epoki plemiennej,
gdzie odległość fizyczna stanowi o granicach poznania. Da się system odtworzyć?
Owszem, ale dopiero po wojnie. Bo przecież nikt nie uwierzy w dane
odtworzeniowe, którymi już teraz usiłują manipulować ci co bardziej cyniczni i
nie znający zasięgu akcji. Napij się, jeśli jesteś wystraszony, albo uciekaj
gdzieś, gdzie ludzie potrafią przeżyć bez zero-jedynkowych sekwencji. Od
dzisiaj plastik odszedł do lamusa. I prasówka z obcych kontynentów musi
poczekać na swojego Kolumba. Napij się i idź zbawiać świat, albo ucieknij od
niego w zieloność. My przynajmniej od roku jesteśmy już gotowi. Ale dziś
świętujemy koniec świata i początek nowego.
To wcale nie byłoby takie złe "trzęsienie ziemi".
OdpowiedzUsuńmówisz?
Usuńludzie żyli bez netu i komórek całkiem niedawno. bez prądu, to trochę trudniej, bo już się człowiek przyzwyczaił do luksusu.
Nooo, to my jesteśmy takie wykopaliska. Bo ja wiem, czy prąd to taki luksus? Wielu pozbawił życia albo trwale okaleczył, a niemal wszystkich systematycznie pozbawia niemałych kwot pieniędzy.
Usuńale lodóweczkę i lampkę nocną każdy chce. i komputer zasilony, czy telewizor.
UsuńNieprawda, telewizora nie chce każdy. Nie mam tego czegoś od dobrych kilku lat i znam jeszcze kilka takich osób. Bez lampki też bym się obeszła, gorzej bez komputera. No i śledziowie mieliby niezły pasztet bez grzałki...
Usuńa lodówka? światło w łazience? suszarka do włosów? - nie ma co licytować - telewizor był przykładem.
UsuńSuszarki nie używam, bez światła w łazience bym się jakoś obyła, ale bez lodówki? Matko boska z którego bądź kościoła, gdzie by się chłodziło piwo?!
Usuńza oknem zimą, a latem w studni/rzece/kamiennej lub ziemnej piwnicy.
UsuńA skąd ja Ci studnię albo ziemną piwnicę? Z rzeki to wiadomo, pierwszy lepszy obwieś mi je wyłowi i po zawodach. Poza tym, jak mi się zachce zimnego piwa, to mam lecieć aż nad Wisłok?! Do chrzanu taki biznes...
Usuńczyli jednak prąd, albo zamówisz górę lodową i ją sobie zacumujesz pod oknem
UsuńO, to by było piękne. Ten cudowny chłód od niej bijący...
UsuńRozmarzyłam się.
i podatki. denne od cumowania. właśnie czytałem 8,90 PLN za m2
UsuńTo ja rezygnuję
Usuńczyli już ten prąd lepszy? i nie tak toksyczny?
UsuńToksyczny nie był nigdy, tylko kosztowny i groźny. Trudno, lecę w koszty.
Usuńnawrócona - czuję się jak jakiś prorok teraz...
UsuńAlbo kaznodzieja. Ewentualnie ewangelizator czy inny sekciarz.
Usuńdobra doktryna plus trochę zapału i można tłum porwać. ćwiczę się w retoryce, kto wie, czym się skończy
UsuńOkrzyknięciem guru? Prorokiem Nowej Ery?
Usuńnie wiem jaki tytuł przysługuje. nie zastanawiałem się - może po fakcie się coś dobierze...
Usuńsierżant? cesarz? admirał? prezes?
Eminencja.
Usuńo proszę - jaśnie oświecony, święty snopek...
Usuńmoże oko może zostać - też jakoś w symbolach się mieści i ludziska chętnie dorabiają mu jakieś znaczenie. rozwiązanie proste i niektórym już znane. mniej podchodów będzie.
Obyś żył wiecznie, o, Wielki Oko!
Usuńwielkie, wszystkowidzące oko - niemal jak wielki brat... albo monitoring przemysłowy...
UsuńBądź pozdrowiony, Wielki Monitoringu!
UsuńO, to stanowczo najlepsze.
spokojnie. powolutku - na razie przemysłowa kamerka i czarno-białe widzenia. na tytuł trzeba zapracować. i te ... tłumy porwać. wielkość której nie da sie odnieść do niczego może być małostkowa, albo wręcz miniaturowa.
UsuńWidzę, że przygotowanie do jesiennych wyborów rozpoczęte. Teren przygotowany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
teren? przygotowany? nie rozumiem chyba. myślisz o sugestii pani Frau, że pora stanąć do walki o popleczników?
Usuń