niedziela, 16 września 2018

Sabotaż.


Miasto przywitało mnie czymś nieokreślonym. Nowym, którego wczoraj tu nie było jeszcze. Rewolucja? Po ulicach biegali ludzie, zupełnie tak samo, jak mrówki, którym ktoś zniszczył piramidę. Panika, przekleństwa i wszechobecne nerwy. Miasto nigdy nie było stonowane, ale to co się właśnie odbywa, to jakiś kataklizm. Nawet kloszardzi wykazują się nerwową aktywnością i pchają wózki pełne nie-wiadomo-czego, jakby spadek nagły trafili, albo okradli japońską wycieczkę z dóbr wszelakich i zakupy pospieszne zrobili, żeby napchać żołądki czymś, czego nie znają wcale. Patrzyłem, jak centrum miasta zamyka się w nocnych kratach, jak systemy analogowe, archaiczne żaluzje przeciwwłamaniowe w pocie zardzewiałej korby rozwijają się ręcznie, choć powinny tkwić wysoko i nawet sugestią obecności nie zrazić klienta do odwiedzin. A one z zardzewiałym chrzęstem lądują właśnie na chodniku i ktoś usiłuje zapiąć kłódkę, dopełniając ostateczności zamknięcia. Tego fizycznego ochroniarza, który zniknął bez śladu nie zastąpi przecież młodziutka sprzedawczyni, czy kasjerka odliczająca tygodnie do emerytury…

Szedłem coraz bardziej spłoszony, widząc jak zamykają się banki i urzędy, jak eskorty mundurowe lub nie otaczają co bardziej luksusowe przestrzenie. Bałem się? Nie wiem, bo wtedy zdumienie i niepewność walczyły we mnie o prymat, a pytań cisnęło się na usta więcej, niż przez ostatni rok zdążyłem wygenerować. A przecież zaledwie pół godziny spaceruję po mieście. I nikt mi nie powie o co chodzi. Przegapiłem trzecią wojnę? Koniec świata? Chciałem w sklepie kupić coś do picia, ale ostra broń wycelowana we mnie i oczy zacięte wywarczały krótką, bezkompromisową komendę:

- Won!

Nie było miejsca na dywagacje i filozoficzne dysputy. Odszedłem. Daleko od tego szaleństwa, bo może ono zakaźne i drogą kropelkową dopadnie i mnie, żebym też zaczął tak nerwowo dreptać. Wyszedłem spomiędzy witryn i poszedłem nad rzekę, by usiąść w parku i ochłonąć. Żeby podwiązać widzenia w jakiś logiczny ciąg i odkryć przyczynę. Na trawniku dwójka mężczyzn paliła ognisko. W dzień, w środku miasta. Na dodatek nie byli to bezdomni, których służby porządkowe omijają szerokim łukiem, chyba, że chcą zapewnić im wikt i opierunek, czego miejskie władze starają się unikać jak długo się da. Nie. Ci ubrani byli w garnitury, o których już z daleka można było powiedzieć, że czterocyfrowa cena, to absolutne minimum, a za równowartość ich butów można byłoby wyżywić połowę miejskich przedszkoli przez miesiąc. Stali przy ogniu i wrzucali weń jakieś papiery. Jeden z nich zdjął nawet krawat i utopił go w płomieniach.

Podszedłem wiedziony ciekawością. Wyższy wyprostował się, pociągnął z butelki tęgi łyk i popatrzył na mnie zmęczony pierwszą fizyczną pracą jaką wykonywał od bardzo dawna. Wyciągnął butelkę w moją stronę, a gest pełen był jakiejś żałosnej rezygnacji. Wypiłem, kalecząc gardło płynem, który od miodu tylko kolor wziął, a sam cierpką ostrością garbników z dębowej beczki był przesycony tak bardzo, że pokaleczył mi język. Kaszlałem nienawykły do podobnych delicji oddając butelkę. Na trawie obok tych dwóch leżały teczki. Spore aktówki otwarte teraz i wychudłe, a ogień pastwił się nad dokumentami. W trawie warowało małe stado butelek o etykietach zbyt egzotycznych, żebym je znał. Jakiś plastik śmierdział topiąc się w ogniu, więc nie tylko papiery pogrążały się w niebycie.

- To na wszelki wypadek – poinformował mnie wyższy, kiedy zauważył jak kręcę nosem – zapewne zbędna fatyga, ale wolimy spalić, żeby nie zostawić ostatniego śladu.

Niższy popatrzył groźnie, jakby chciał zatkać usta Wyższemu, ale ten wzruszył ramionami tylko i podał mi butelkę.

- Popatrz na niego – pokazał mnie brodą – kto mu uwierzy? I dlaczego miałby dać wiarę w coś, na co dowodów brak. A Ty zawsze powiesz, że pijany jestem i bredzę. Wolno mi? A nawet jeśli nie, to mnie zamkną do wytrzeźwienia, albo ich skorumpuję, żeby odwieźli do domu. O ile w ogóle przyjdą. Kasy na „krawężników” na pewno wystarczy, a może i dobra brandy swoje zrobi wystarczająco. Dziś tego nie kupisz, chyba że masz fortunę na zbyciu. Wiem, że masz… Mamy…

Pociągnąłem mocno zapominając o tłuczonym szkle z żyletkami rozpuszczonymi w tej cieczy. Usiadłem wprost na trawie, a oni na prawie pustych teczkach, w których tkwiły spięte banderolą paczki banknotów w kilku popularnych walutach. Mniejszy sięgnął po nową butelkę i grymasił, niczym francuski piesek, odrzucił i sięgnął po inną, która zyskała uznanie i ją odkręcił. Pił, jakby to była źródlana woda i nie poprzestał na łyku. Kiedy podawał Wyższemu flaszkę brakowało trzeciej części płynu.

- Posłuchaj, bo nikt ci tego nie powie. Wyglądasz sympatycznie, więc ci powiem co się dzieje, bo te biegające matoły stracą miesiąc zanim poznają rozmiar nieszczęścia. Bo i kto miałby im mówić i po co? A jeśli komuś powtórzysz, to cię uznają za wariata i tyle zyskasz, że ktoś zadba o twoją dietę na dość długi czas. Pracowaliśmy z Niższym parę lat i udało się wreszcie opracować wirusa. Nie byle jakiego, tylko naprawdę jadowitego wirusa, który potrafi przyczaić się niczym pluskwa i przetrwać w uśpieniu parę lat korzystając z każdej okazji, żeby się rozmnażać. Poskładał jaja wszędzie. Cały Internet zaraził i wszystkie gałęzie przemysłu. Banki, szkoły, energetykę, wojsko, giełdy. Każdy komputer, który korzystał z aktualizacji, nawet, jeśli korzystał z firmowej płyty, lub dostępu do źródła producenta. Legalny, czy piracki system w każdym zakątku świata stał się wylęgarnią nowego porządku świata. Trwało trochę, bo chcieliśmy mieć pewność, że obejmiemy zasięgiem globalną wioskę. Demokratycznie.

Wyższy pociągnął znowu, a Niższy przesunął resztki papierów w stronę środka ognia, gdzie dogorywał pomięty tablet.

- Nie będzie działać nic. Żadna elektronika, żaden telefon i świat cyfrowy od dzisiaj przestał istnieć. Taki rozproszony impuls elektromagnetyczny niszczący wszystko. Infekcja objęła każdą gałąź. Zanim prąd się znowu pojawi minie sporo czasu, łączność nie żyje, transport właśnie umiera. Chyba zdajesz sobie sprawę, że kości elektroniczne zawiera nawet średniej klasy maszyna? A ta, która nie posiada wymaga prądu. Sterowanie, nadzór, monitoring… archiwa, ekonomia, historia… wszystko umiera… Blokuje się bezpowrotnie i niemoc rozprzestrzenia się od godziny. Niszczy użyteczność. Koordynacja staje się utrudniona i szczebel globalny nie jest obecnie możliwy. Wróciliśmy do epoki plemiennej, gdzie odległość fizyczna stanowi o granicach poznania. Da się system odtworzyć? Owszem, ale dopiero po wojnie. Bo przecież nikt nie uwierzy w dane odtworzeniowe, którymi już teraz usiłują manipulować ci co bardziej cyniczni i nie znający zasięgu akcji. Napij się, jeśli jesteś wystraszony, albo uciekaj gdzieś, gdzie ludzie potrafią przeżyć bez zero-jedynkowych sekwencji. Od dzisiaj plastik odszedł do lamusa. I prasówka z obcych kontynentów musi poczekać na swojego Kolumba. Napij się i idź zbawiać świat, albo ucieknij od niego w zieloność. My przynajmniej od roku jesteśmy już gotowi. Ale dziś świętujemy koniec świata i początek nowego.

28 komentarzy:

  1. To wcale nie byłoby takie złe "trzęsienie ziemi".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mówisz?
      ludzie żyli bez netu i komórek całkiem niedawno. bez prądu, to trochę trudniej, bo już się człowiek przyzwyczaił do luksusu.

      Usuń
    2. Nooo, to my jesteśmy takie wykopaliska. Bo ja wiem, czy prąd to taki luksus? Wielu pozbawił życia albo trwale okaleczył, a niemal wszystkich systematycznie pozbawia niemałych kwot pieniędzy.

      Usuń
    3. ale lodóweczkę i lampkę nocną każdy chce. i komputer zasilony, czy telewizor.

      Usuń
    4. Nieprawda, telewizora nie chce każdy. Nie mam tego czegoś od dobrych kilku lat i znam jeszcze kilka takich osób. Bez lampki też bym się obeszła, gorzej bez komputera. No i śledziowie mieliby niezły pasztet bez grzałki...

      Usuń
    5. a lodówka? światło w łazience? suszarka do włosów? - nie ma co licytować - telewizor był przykładem.

      Usuń
    6. Suszarki nie używam, bez światła w łazience bym się jakoś obyła, ale bez lodówki? Matko boska z którego bądź kościoła, gdzie by się chłodziło piwo?!

      Usuń
    7. za oknem zimą, a latem w studni/rzece/kamiennej lub ziemnej piwnicy.

      Usuń
    8. A skąd ja Ci studnię albo ziemną piwnicę? Z rzeki to wiadomo, pierwszy lepszy obwieś mi je wyłowi i po zawodach. Poza tym, jak mi się zachce zimnego piwa, to mam lecieć aż nad Wisłok?! Do chrzanu taki biznes...

      Usuń
    9. czyli jednak prąd, albo zamówisz górę lodową i ją sobie zacumujesz pod oknem

      Usuń
    10. O, to by było piękne. Ten cudowny chłód od niej bijący...
      Rozmarzyłam się.

      Usuń
    11. i podatki. denne od cumowania. właśnie czytałem 8,90 PLN za m2

      Usuń
    12. czyli już ten prąd lepszy? i nie tak toksyczny?

      Usuń
    13. Toksyczny nie był nigdy, tylko kosztowny i groźny. Trudno, lecę w koszty.

      Usuń
    14. nawrócona - czuję się jak jakiś prorok teraz...

      Usuń
    15. Albo kaznodzieja. Ewentualnie ewangelizator czy inny sekciarz.

      Usuń
    16. dobra doktryna plus trochę zapału i można tłum porwać. ćwiczę się w retoryce, kto wie, czym się skończy

      Usuń
    17. Okrzyknięciem guru? Prorokiem Nowej Ery?

      Usuń
    18. nie wiem jaki tytuł przysługuje. nie zastanawiałem się - może po fakcie się coś dobierze...
      sierżant? cesarz? admirał? prezes?

      Usuń
    19. o proszę - jaśnie oświecony, święty snopek...
      może oko może zostać - też jakoś w symbolach się mieści i ludziska chętnie dorabiają mu jakieś znaczenie. rozwiązanie proste i niektórym już znane. mniej podchodów będzie.

      Usuń
    20. Obyś żył wiecznie, o, Wielki Oko!

      Usuń
    21. wielkie, wszystkowidzące oko - niemal jak wielki brat... albo monitoring przemysłowy...

      Usuń
    22. Bądź pozdrowiony, Wielki Monitoringu!

      O, to stanowczo najlepsze.

      Usuń
    23. spokojnie. powolutku - na razie przemysłowa kamerka i czarno-białe widzenia. na tytuł trzeba zapracować. i te ... tłumy porwać. wielkość której nie da sie odnieść do niczego może być małostkowa, albo wręcz miniaturowa.

      Usuń
  2. Widzę, że przygotowanie do jesiennych wyborów rozpoczęte. Teren przygotowany.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. teren? przygotowany? nie rozumiem chyba. myślisz o sugestii pani Frau, że pora stanąć do walki o popleczników?

      Usuń