Siedziałem
naprzeciw pana sformatowanego w miękką, trzęsącą się kulę z drobną galanterią
podoczepianą tu i ówdzie. Może drukarka 3D miała jakiś defekt, niesubordynacją
się wykazała, albo sztuczna inteligencja uznała kształt kuli za jałowy, zbyt
monotonny i ową idealną ciągłość ubarwiła detalami porozrzucanymi tu i ówdzie z
wyrafinowaną fantazją. Pan odziany był skromnie, w coś bezkształtnego, co na
nim zaadaptowało się dość zabawnie. Skojarzenie z walcem materiału naciągniętym
na piłkę było wręcz trywialne. Na poziomie równika materia była niemalże
przeźroczysta, gdyż naciągnięta po kres wytrzymałości stała się
wodoprzepuszczalna, co można było poznać nieuzbrojonym okiem - spomiędzy
splotów materiału przeświecała różowa delikatność ciała bezustannie chłodzonego
cieczą własnej produkcji. W pobliżu biegunów stój wydawał się być zwarty, pofałdowany
i nadmiarowy niczym skóra na ciele sharpeia. Powiedzmy, że to był prymitywny habit
– taka sukienka, żeby procedurę ubierania się zamknąć w zbiorze
jednoelementowym bez względu na płeć użytkownika końcowego i bez krzywdy dla
poczucia estetyki egzemplarzy orbitujących wokół tak oszczędnie odzianej
jednostki. Z sukienki wystawały wyłącznie anomalie – jakieś przysadziste nóżki
i serdelkowate rączęta, głowica pokryta mchem szczeciny i parą radarów
skierowanych na peryferia kamer obejmujących z grubsza kąt półpełny.
Pan
sobie beztrosko posapywał, mruczał coś do siebie – wiadomo – egzemplarz idealny
nie będzie rozmawiał z takim jak ja ogryzkiem, wieszakiem na ubrania, albo
szparagiem. Cud, że łaskawie pozwolił mi-patyczakowi wejść na własną orbitę i
podziwiać się. A mógłby mnie wziąć w dwa palce i przyczepić niczym broszkę
gdzieś w tym miejscu, gdzie mniej idealni ludzie miewają klatkę piersiową,
czyli w jego przypadku mniej więcej w pół drogi pomiędzy równikiem, a biegunem
północnym. I wisiałbym jako eko-biżuteria na torsie, do czasu, aż pod wpływem
falowania nie dostałbym morskiej choroby. Co prawda torsje pomogłyby mi wykryć,
czy grawitacja jest gotowa na podobną anomalię jak ciało idealne, jednak utrata
walorów pokarmowych w trakcie trawienia nie wydała mi się atrakcyjna.
Grawitacja może się wykazywać bez podobnych poświęceń z mojej strony.
Wiem,
jestem nieużytkiem, jednostką aspołeczną i nawet tak małe wyrzeczenie spotkało
się ze zdecydowanym oporem materii, jednak ja tej materii posiadam poniżej
minimum socjalnego i charty płaczą z zazdrości, kiedy mijają mnie na chodnikach.
Protest mój własny uznałem za uzasadniony i cieszyłem się, że pan idealny w
biżuterii nie gustował. Może bał się skaleczyć? Jego motywy owiane były
tajemnicą. Pozwalał mi grzać się w cieniu własnej wielkości, choć ignorował
mnie doskonale. I ciamkał. Mlaskał, jakby gdzieś w górnych partiach przewodu
pokarmowego pozostało coś godnego wstępnej obróbki przed strawieniem. Oddawał
się temu zajęciu z pasją i zaangażowaniem, a ja z szacunkiem starałem się nie
przeszkadzać. Pan idealny przeprowadzał procesy rozdrabniania z lubością i bez
pośpiechu. A kiedy już uwolnił część wspólną układu trawiennego i oddechowego
wypuścił powietrze i zdecydował się zaszczycić mnie rozmową.
- Czyżby pan zrezygnował z przyjmowania pokarmów? – zapytał mrugając mleczno-błękitnymi,
okrągłymi oczkami – Jak się panu udało poskromić apetyt?
Nie
bardzo wiedziałem co odpowiedzieć, bo ja przecież z niczego nie rezygnowałem,
tylko posturę mam nikczemną, a przemianę materii ustawioną na szybkiej ścieżce,
co w połączeniu z apetytem organizmu na aktywność ruchową powoduje, że wiatr
musi mnie najpierw znaleźć, a dopiero potem może spróbować mnie tarmosić.
Czasem ułatwiam to, gdyż trudno znaleźć stroje skrojone na moją miarę i część
garderoby jawnie ze nie szydzi wisząc na mojej anatomii jak zwiędnięta, albo
zdarta ze starszego brata.
- Bo
wie pan? – absolutnie niezrażony moim milczeniem kontynuował (w końcu, co taki ogryzek mógł
wnieść do rozmowy – zapewne przywykł już do dialogu w którym wyłącznie on emitował
słyszalne dźwięki, drugiej stronie pozostawiając reakcje niewerbalne,
stanowiące tło podkreślające jego elokwencję) – Ja rozumiem, że mitologie
sugerują możliwość czasowej rezygnacji z potrzeb, że dieta, że mądrość ciała,
która potrafi uwolnić się od nadmiarowych elementów, że w trakcie kuracji
głodem można pozbyć się całego ścieku rozmaitości naniesionych przez życie,
jednak mnie to jakoś nie przekonuje. Nie widzę powodu, dla którego miałbym
uprawiać autokanibalizm na ciele, w którym przebywam. Post jest zajęciem
heroicznym i dobrowolne oddawanie się podobnej ascezie uważam za niewskazane, a
wręcz szkodliwe. Człowiek tak dalece oddał się ideom abstrakcyjnego myślenia,
że nawet w głodówce potrafi odnaleźć elementy pozytywne, lub przynajmniej w
takich słowach przedstawić masochizm, żeby wydawał się ścieżką do raju. Nie
sądzę, żeby niebo miało bramy zbyt wąskie dla w pełni odżywionych. A nawet
jeśli, to poczekam w przedsionku, aż się zmieszczę. Ale nie teraz, nie dziś i
na zapas, który być może okazałby się głupotą i naruszeniem natury. Wiara w
intencje dyplomatów wielokrotnie postawiła już świat na krawędzi przetrwania.
Lepiej nie poddawać się mistycznym uniesieniom pieśni śpiewanych przez
złotoustych.
Z
fascynacją słuchałem radiowego głosu wydobywającego się gdzieś z wnętrza, ale
nie dałem rady zlokalizować położenia nadajnika ze względu na jego kubaturę.
Grunt, że docierały niezakłócone, pełne życzliwości i wyrozumiałości dla mojej
niedoskonałej postury.
- A
pan? – najwyraźniej trwale zainteresował się moją modliszkowatą sylwetką i
usiłował tę fascynację zrozumieć, a ja ze zdumieniem odkryłem u siebie zwrotne odczucia
o identycznych przesłankach – Pan ćwiczy unikanie pokarmów? Tak można? Proszę
wybaczyć akademicką ciekawość, na pewno nie skorzystam z ewentualnych porad, a
jeśli sprawa jest poufna obiecuję zachować dla siebie informacje. Żeby pan nie
myślał, że pasożytuję na pańskich doświadczeniach, to odwzajemnię się panu
własnymi spostrzeżeniami. Cywilizacja usiłuje wyperswadować człowiekowi
przynależność do świata natury. Uczy nas nienaturalności w imię wychowania,
kultury i tym podobnych odkryć społecznych. Tymczasem, wystarczy, że zaczną się
kłopoty z dostępem do wody, powietrza, jedzenia, snu, czy seksu żeby kultura rozpłynęła
się jak kamfora, a wychowanie poszło precz do czasu stabilizacji pierwotnych
potrzeb. Proszę zerknąć na zachowanie niemowlaków. Zaśnie taki wszędzie, kiedy
organizm upomni się o sen. W każdym miejscu i czasie. Nieważny hałas, światło,
towarzystwo, okoliczności. Na stojąco, czy jedząc – dziecko zaśnie bez
problemu. A kiedy jest głodne, krzyczy: „daj!” i nie ma skrupułów, ani
wątpliwości. Weźmie od każdego i ukradnie każdemu. Bezwzględne do cna i
barbarzyńskie jak tylko być może. Kiedy chce pić – pije, kiedy potrzebuje
wydalić – robi to natychmiast, żeby nie zastanawiać się nawet, bo nie ma nad
czym dumać. Potrzeby muszą być zrealizowane i biada temu, kto uważa inaczej.
- I
ja, proszę pana – kontynuował po krótkiej przerwie, jakby musiał zaczerpnąć z
dodatkowych pokładów energetycznych - w ramach indywidualnego eksperymentu
usiłuję zrezygnować z jedynej potrzeby, z której jak sądzę bezkarnie
zrezygnować można – z seksu. Kompensuję sobie ów niedosyt odrobinę bardziej
wyszukaną kuchnią, i zwiększonym zapotrzebowaniem na rozpustę kulinarną. Apetyt
mi dopisuje i wciąż nie odczuwam dyskomfortu z powodu świadomej rezygnacji z
bezrozumnej kontynuacji powielania genów. Mówię świadomej, ponieważ rezygnacja
nie jest spowodowana brakiem możliwości, tylko wyborem. Rzecz pozostająca
kwestią przekonania i świadomego braku interakcji z otoczeniem. Ignoruję płeć,
dzięki czemu omijam masę raf i dylematów codzienności. Omijają mnie emocjonalne
szantaże, walki plemienne, oskarżenia. Cały ten brud, którym strefa intymności
obrosła, to zakłamanie i oszukiwanie, maskowanie i wieczna walka o dostęp do
partnera. Blichtr pozorów, udawane orgazmy, przywiązanie potajemnie związane
wyłącznie z dostępem do dóbr materialnych w zamian za możliwość skorzystania z
drugiego ciała. Nie zauważam już nagości, atrakcyjności, fizyczna powłoka nie
stanowi dla mnie żadnego handicapu towarzyskiego. Proszę zauważyć, jak wiele
uwagi poświęca się obecnie strojeniu piórek. Bez względu na płeć i lokalizację
targowisko próżności obejmuje tak znaczącą cześć ludzkich życiorysów, że
niewiele czasu zostaje na cokolwiek poza szukaniem i realizacją potrzeb
prokreacyjnych. Zrezygnowałem z tej iluzji, jakby erotyka była pasożytem,
wirusem, nałogiem. A pan? Czyżby pan realizował przeciwieństwo moich ideałów?
Wygląda pan mizernie… Nie zamieniłbym się z panem…
Obśmiałam się jak norka, zwłaszcza w akapicie szparagowo-biżuteryjnym. Jako pani prawie idealnej pan idealny niemal wyjął mi z ust moja kwestię o szkodliwości ascezy. Dawno nie czytałam tak cudnego opowiadania!
OdpowiedzUsuńmiało być wesołe. bo mi humorek jadowity towarzyszy od samego rana.
Usuńnie podkradałem pani idealnej. to samonośna informacja, która zapewne gdzieś pod ocenzurowaną poprawnością siedzi w wielu umysłach.
Jest bosko, po prostu odlot. Wspiąłeś się na wyżyny maestrii!
Usuńchyba złośliwości...
UsuńWirtuozerii!
Usuńłaskawym okiem patrzysz. ale dziękuję.
UsuńMoże raczej obiektywnym. Nie rozpieszczam nadaremnie, ale kiedy mi się podoba, to chwalę według zasług.
Usuńczyli dzisiaj się trafiło. hurra!
UsuńNie tylko dzisiaj, nie bądź przesadnie skromny (lub sklerotyczny).
Usuńnie będę. biorę komplement i w glorii pozostanę aż do kolejnej notki.
UsuńO jakże poćwiczyłbym unikania pokarmów! I to nie werbalnie, ale tak na prawdę! Od tak, od wątroby i innych, jakże smacznych, podrobów ... ale erotyka pasożytem?
OdpowiedzUsuńjak widzisz niosło mnie daleko hen. żadnych kumpli. ciąć trzeba mocno i do spodu. wykorzenić do cna.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Wyobraź sobie, jesteś wszystkim. Czyli jesteś też niczym. Albo zbiorem, który do niczego nie prowadzi. Gdy chcesz być jasnością, jesteś równocześnie ciemnością. Gdy chcesz być muzyką, jesteś też ciszą. Ponieważ jesteś symetryczny. Jesteś nieskończoną pojemnością wszystkiego. I dochodzisz do niczego."
("Dagen van Gras" - Philip Huff)
Pozdrawiam:)
i to martwi najbardziej - dochodzenie do niczego.
Usuń