Ilekroć
patrzę na mapę dopada mnie myśl, że miasto otorbiło się wokół jądra, żeby je
odciąć od zdrowej materii. Nie poradzę nic na to podejrzenie i nawet jego
zdezynfekować nie potrafię, gdyż płyny do dezynfekcji wydają mi się podejrzanie
toksyczne. Przynajmniej te stężone, bo rozwodnione z kolei, zamiast
dezynfekować, powodują raczej wzmożone parcie na pęcherz i o innych efektach
można wyłącznie pomarzyć w trakcie niekontrolowanego, przymusowego zrzutu.
Miasto
tymczasem rozsiadło się przed wiekami właśnie tu, gdzie dzisiaj najgłupszy rząd
na świecie nie zdecydowałby się osiedlać własnego gatunku, chyba, żeby to miał
być naród wybrany. I to z premedytacją - do cierpień za miliony (oni
cierpieliby za darmo nawet, gdyby nikt ich nie uświadomił). W każdym bądź
razie, jakiś kmiotek cwańszy od pobratymców zajmował się tym, czym zajmują się wszyscy,
którym uczciwa praca nie służy. Miał do wyboru prostytucję, albo rozbój, co
trzeba przyznać zasadniczo stawiało go pod ścianą. Brudny i śmierdzący brodacz
na jakieś barokowe napiwki nie mógł liczyć, a i udawanie orgazmów schrypniętym
basem gotowe wypłoszyć klientelę wraz z dzikami, niedźwiedziami i innym rogatym
tałatajstwem czającym się w krzakach, czyli standardową prehistoryczną kolację,
co doprowadziłoby do klęski nieurodzaju.
Został
więc rozbój, do którego schrypnięty bas wydawał się być stworzonym, a walorami
zapachowymi mógł sobie głowy nie zaprzątać, kiedy napadnięci popuszczali ze
strachu w to coś, co nosili aby ukryć erekcję, względnie okres. Łupy jednakowoż
trzeba było gdzieś składować, plany planować, a gar zupy zostawić w bezpiecznym
miejscu, żeby choć gar przetrwał, jeśli już zupę wyżrą padlinożercy, bo w końcu
nie on jeden stawał przed dylematem prostytucja kontra rozbój i nie on jeden
śmierdział basowo. Jak więc (poniekąd przypadkowo) widać prostytucja była
zajęciem ekskluzywnym, żeby nie powiedzieć, że dla wysoko urodzonych, których
stać było na przynajmniej pobieżną higienę osobistą
Jako
jednostka chytra wykoncypował sobie, że o jakości kryjówki świadczyć będzie
łatwość jej obrony nikczemnymi siłami, bo na porządną eskortę komandosów nie
miał co liczyć. Znaczy liczyć mógł, jednak stan posiadania nie predestynował go
do zakupów wojsk zaciężnych na skalę wystarczającą do obrony Fortu Knox pośród
stepowych nieskończoności. Dlatego poszukiwał lokalizacji, która posiada góra
jedną stronę świata, niechby dwie, byle kuso skrojone. Alpy, a nawet Tatry
wydawały się poza zasięgiem, poza tym klimat mu nie sprzyjał i to łażenie góra-dół było mocno upokarzające, kiedy sobie popił – bo kto to widział po pijaku
wracać do domu pod górę? Święty może i dojdzie, ale rozbójnik? Mowy nie ma!
Z
przyczyn zawodowych często pracował w delegacjach, gdyż łupy same jakoś nie
chciały grawitować ku orbitom dostrzegalnym jego kaprawym okiem, więc chcąc nie
chcąc okolice poznał wystarczająco, aby jego przodkowie mogli zostać
taksówkarzami, pilotami wycieczek zagranicznych, czy przewodnikami. Niechby
choć półprzewodnikami, bo wiadomo, że genetyczne odchylenia w kierunku przemytu
i drobnych nieporozumień w kwestiach interpretacji kodeksu karnego uniknąć nie
byli w stanie. Schodząc ze ścieżek dygresji powiem tylko, że znalazł wymarzoną
lokalizację, choć drapał się nie tylko po głowie i nie tylko z powodu wszy.
Otóż
w granicach jego kompetencji zawodowych mieściło się rozbuchane, bezimienne
pięciorzecze, spacyfikowane pierwotnie przez dziczyznę marki łoś. Pogłowie
solidne, gdyż dolina rozległa, wyspy, mokradła, torfowiska, bagna i każdy inny
rodzaj gruntu spragniony wiekuistej kąpieli. Lenistwo wody jest ogólnie znane,
więc nic dziwnego, że z zewsząd spłynęła niczym w odpływ i mościła się wygodnie
na dnie doliny. Z klanem łosiów dogadać się nie było sposobu, jednak wojna
partyzancka, zasadzki i nękanie ustawiczne, które dzisiaj nazwalibyśmy wojną
totalną, na wyniszczenie, choć bez użycia broni chemicznej, biologicznej i
masowego rażenia (nie licząc onuc jaśnie nieumytego przyszłego ziemianina)
przyniosła efekty w postaci pełnej spiżarni łatwo psującego się mięsa, ścian
zdobionych trofeami kolejnych wypraw safari i bezpańską wreszcie posiadłością
gotową i chętną do posiąścia (ależ wybryk słowny!) i zagospodarowania na chwałę
narodu wybranego, A jedynie słuszny pan i władca mógł już założyć na głowę
naczynie nocne, któremu przepaliło się dno (co on chlał, to do dzisiaj nie
wiadomo) wystarczająco zgrabnie, by imitować papieskie nadanie. Jurysdykcja
papieża co prawda sięgała owej krainy wyłącznie w pogróżkach i płonnych
obietnicach krucjaty, jednak z powodu braku najmniejszej wzmianki o grobach
pańskich, złotych arkach pełnych cudownych relikwi, lub innych złożach godnych
krucjaty (ropa, diamenty, ławice szprotek) jak zwykle przepadała, gdy przyszło
układać papieski budżet na kolejną dekadę.
Pośród
terenów trwale przez wodę zajętych mieściły się drobne enklawy położone
wystarczająco wysoko, żeby dało się osiedlić i korzystając z łaski niełaskawego
bardzo otoczenia poczuć smrodek w pełni zasłużonego bezpieczeństwa, nad którym
czuwały nieprzebrane eskadry komarów i niezmordowane flotylle pijawek końskich,
ludzkich, łosich, psich, a nawet pijawek pijawkowatych – zgodnie z zasadami
olimpijskiej demokracji i wolnorynkowej konkurencji. W takich warunkach garnek
co prawda rdzewiał zdecydowanie szybciej, jednak jego lokalizacja pozostawała
niezagrożona.
Uporczywość
uprawiania zawodu, spowodowana brakiem jednostek nadzoru pokroju ZUS, PIP, US,
tudzież pozostałych paramilitarnych ugrupowań ucisku społecznego nie pozwoliły
bezkarne przejść na emeryturę, czy też w stan spoczynku w sposób mniej
dosłownie określony niż ostateczny. W związku z powyższym łupież (nowotwór
językowy związany z łupieniem i oznaczający trofea łupieskie) bez końca i bez
szemrania trafiał w dolinę, gdzie był hałdowany pośród ścian z błota trawionego
słońcem i zadaszonego dachówkami podobnego pochodzenia.
Jak
wiadomo, nie samym łupieniem człowiek żyje, więc kiedy rozeszła się fama o
wypłacalności gospodarza pojawić się musiała zarówno prostytucja, jak i lichwa,
mafia i inne organy administracji państwowej. Kacyk z króla został prezydentem,
a mafia rozsiadła się na taboretach. Pod stołami szczekały psy, karawany wciąż
zwoziły łupież do ośrodka.
Jądro,
niczym rtęć ściągało zewsząd kruszec i kurestwo, szlachetne kamienie i mniej
szlachetne towarzystwo. Magazyn rozmaitości puchł w takim tempie, że ziemia
uginała się pod ciężarem pozyskanych od niechętnych darczyńców dóbr, co
wyciskało wodę gruntową na poziom posadzek i sprawiało, że trzewiki przemakały.
Nikt jeszcze nie poznał gumy, ani kaloszy, bo konkwista na kauczukonośne tereny
nie została jeszcze obwieszczona, a może i została, jednak nikt nie przyszedł,
bo nie umiał czytać. Przyszło wziąć się do uczciwej roboty, żeby tę paskudną, wszędobylską
wodę wygnać spod nóg chociaż, w związku z czym ogłoszona został krucjata, tym
razem jednak ustnie, aby nie podnosić poziomu stresu pośród potencjalnych
najemników, którym nogi miękły w wodzie, co rozcieńczało niepowtarzalny aromat
hodowany od urodzenia.
Jako,
że łatwiej pracować cudzymi rękami, krucjata poszła w las i na gościńce, żeby
pozyskać łup nieco bardziej hałaśliwy, czyli niewolników do prac
hydrotechnicznych. Personel mógł być niewykształcony, bo i kadra pojęcia o
robotach nie miała bladego, jednak w przypadku kadry za niekompetencję można
było otrzymać wielkopańskiego kopniaka rycersko umięśnionego buta rozmiar
czterdzieści sześć i pół, a pośród personelu najniższego szczebla, w ramach
dezaprobaty, w najlepszym razie ucinano uszy, względnie perforowano jamę
brzuszną niesterylizowanym ostrzem o szacunkowej długości trzydziestu pięciu cali. W ramach krucjaty udało się spacyfikować
nieodległe kamieniołomy i nałożyć na nie lenno, w ramach którego do osady
docierał granit uformowany w tłuste kości dziś zwane kocimi łbami.
Oczywiście,
że jedna wyprawa krzyżowa, to było za mało, kiedy gospodarz ma aspiracje
mocarstwowe, więc za nią poszła kolejna i kolejna, i dopiero obawa, że lotne sotnie zmienią
barwy klubowe i przejdą do konkurencji powstrzymała aspiracje. Odrobinę za
późno, gdyż część nieusatysfakcjonowanych etatem postanowiła porzucić pracę bez
wypowiedzenia, albo wręcz z winy pracodawcy, obrazić się i założyć konkurencyjny
zakon krzyżacki, a przy okazji awansować o kilka szczebli w zakonnej hierarchii,
nie czekając na lata awansowe, albo szczególne osiągnięcia ku chwale ojczyzny
wynagradzane pośmiertnym medalem virtuti militari. W wyniku walk frakcyjnych
część krzyżaków zanim się zaprzysięgła zmieniła po raz kolejny barwy klubowe i
zawiązała zakon kawalerów maltańskich, co powodowało, że kluczowym zagadnieniem
dla nomen-omen członków zakonu stało się rozwiązanie problemów prokreacyjnych
poprzez znalezienie tzw. drugiej połówki jabłka, jednak dzięki kolejnym
błyskawicznym awansom (szarża łatwiej wkrada się w łaski pogromczyń stanu
kawalerskiego) wydaje się, że problem ten został globalnie rozwiązany ku
satysfakcji wszystkich stron, poza oczywiście ogłoszeniodawcą krucjaty
pozbawionym części wyspecjalizowanego personelu, tudzież bieżącej łupieży.
Miasto,
bo po wybrukowaniu piekła tak jęło się mówić o kryjówce jego ekscelencji
łupieżcy, rozwijało się dość prężnie, gdy tylko udało się wycisnąć nadmiar wody
i zepchnąć ją w pogłębiane i udrażniane niewolniczym wysiłkiem koryta rzeczne.
Wreszcie można było włoskie trzewiki założyć i skrajem sukien z Piątej Alei szeleścić
po kocich łbach bez obawy, że opiją się wody, czy błota. Dalsza historia wydaje
się już trywialna, encyklopedyczna i nudna jak debata nad pakietem ustaw które
nie mają prawa zaistnieć, bo nawet jej propagator zamierza głosować przeciwko.
Ważne
jest to, że kryjówka zbójcy stanowi do dzisiaj jądro ponad tysiącletniej
historii, a wokół niej miasto rozrasta się niczym zaburzenie, jak kręgi na
wodzie, gdy kamień w nią rzucić. I dokądkolwiek by to miasto nie poszło, to wciąż
będzie siedzibą malarii, gdyż środek ciężkości wbija się w rzeczny muł tak
długotrwale, że i na peryferiach wilgotność względna przewyższa dopuszczalne
standardy, a kopanie studni kończy się z chwilą podjęcia decyzji i oznaczeniu lokalizacji
obcasem. Zanim pomysłodawca dokończy zdanie ślad obcasa wypełni się łypiącą na
niego nieufnie ciemną, błotnistą mazią. A ja wciąż patrzę na mapę… Z podziwem…
Uśmiechnęłam się tu i ówdzie, ale monitora nie oplułam jak przy panu idealnym i jego tyradzie. Łupieżca chyba zbyt na materii skoncentrowany, zamiast na problemach egzystencjalnych.
OdpowiedzUsuńkto tam za nim trafi. ale zostawił spuściznę.
UsuńPiękną, dodam. Wciąż nie mogę ochłonąć z rozkoszy.
UsuńA, nie, przepraszam, bo ja cały czas o panu idealnym, a Ty o łupieżcy. A co tam, jego spuścizna urbanistyczno-pięciorzeczno-wielomostowa też ładna przecież.
Usuńchyba zabłądziłem - mówisz teraz o spuściźnie, czy panu idealnym (prawie)?
Usuńok - teraz już się posklejałem percepcyjnie i złapałem łączność z treściami.
Usuńcóż - pan idealny trafia się rzadko, a łupieżcy są zjawiskiem więcej pospolitym. nie co dzień będzie święto.
Ostatnia kwestia dotyczyła spuścizny łupieżcy z łupieżem i łupieżą.
UsuńPosklejanie percepcyjne mnie rozśmieszyło i przypomniało diagnozę dzieciątka, że jestem niezintegrowana sensorycznie.
i dobrze, bo trzeba pielęgnować przejawy dobrego humoru.
Usuńz kim/czym miałaś się integrować wg dzieciątka? miałaś powody, żeby zaburzyć procesy integracyjne?
czy sensoryka odmówiła kolaboracji?
To ostatnie. Zbuntowała się, skórkowana i nie będzie się integrować!
Usuńzostaw w domu. po co nosić nieprzydatne gadżety? będzie lżej się przemieszczać.
UsuńPrzemyślę to. Po co ma mi ciążyć jutro w pracy?
Usuńalbo nie daj Bóg podjąć działania niezależne, samorządne i oflagować się państwowo
UsuńOdpukaj w niemalowane!...
Usuńhistoria lubi się powtarzać.
UsuńStworzyć taki obraz patrząc na mapę? podziwiam!
OdpowiedzUsuńta myśl we mnie mieszka od bardzo dawna, tylko jakoś nie miała okazji wypłynąć w takim wymiarze.
Usuńgdybyś raz zerknęła, to zrozumiałabyś.
Kur ... kurczę! A u nas jakiś Jan z Łajs wziął założył kiedyś Olsztyn i ... to by było w zasadzie na tyle. I weź tu człowieku konkuruj z miastem założonym przez brodatą prawiedziwkę i złodzieja w jednym. A tak na marginesie, pomnik jakiś mu postawiliście? Albo tablicę chociaż lub rondo jego imieniem nazwaliście?
OdpowiedzUsuńWojciechu Od Gotkiewiczów... historia niniejsza jak w tytule zaznaczono jest historią alternatywną. niepotrzebne emocje i zazdrość. równie niecnie możesz opracować alternatywną historię Olsztyna.
Usuńmiejskie pomniki wymagają poety, żeby im ponadawać nazwy - surrealistyczni malarze popełnili precedens, więc chyba trzeba rozpisać przetarg na poetę nadwornego, który je ponazywa w mieście całym - może odnajdzie brodatą prawiedziwkę i złodzieja w jednym (osobiście wysłałbym bo na Wyspę Bielarską, bo stoi tam hobbitopodobny Sokrates, który znakomicie nadawałby się na owego domniemanego założyciela - na Yeti również zresztą, bo figura jest uniwersalna)
Alternatywna, ale aż się prosi, by taką nie była! Olsztyn jest trochę za nudny, by mu w ten sposób chwały przydawać, albo może i odwrotnie, gdyż wtedy przystałby być byle jakim. PS. Więc może zaproponuj rajcom/Rajcom swoje usługi? Miasto zyska, Ty zyskasz, Yeti zyska i ja zyskam, gdy kiedyś (jasne!) zawitam.
Usuńtoteż już zaproponowałem, na blogowej stronie w końcu wisi i ograniczeń żadnych w dostępie nie ma. niech korzystają z gotowych rozwiązań. teraz nie ma co proponować, bo wybory idą i nie wiadomo, kto do koryta się dopcha. więc trzeba przeczekać, albo pod jakiś sztandar dać się uwieść obietnicom. a ja nie lubię się zrzeszać.
Usuń