Wyciągał
pałeczkami pojedyncze ziarnka ryżu z miseczki i układał na stole mandalę. Nie
wiem po co. Nie wiem dlaczego jednobarwną i dlaczego z jedzenia. Przecież ryż
jest chińską świętością, życiem, takim samym, jak dla mnie chleb, który jedzony
całe życie wciąż smakuje i nie nudzi się. Dobrze chociaż, że ryż surowy, to
będzie można go zebrać i ugotować, kiedy już zakończy medytację. Nie mogłem mu
przerwać, bo zaburzyłbym karmę, może nawet wytrąciłbym trwale z harmonii
życiowej, jednak zabawa jedzeniem wydała mi się niesmaczna.
Nieobecny
był. Nie przejmował się otoczeniem, hałasem, ruchem, a nawet tym, że siedząc
przy stoliku w małym lokalu bywał potrącany przez nieuważnych, głodnych
klientów. Tych noszących się z europejska, całkiem już zmanierowanych zachodnią
cywilizacją, choć przecież ich skóra i oczy nosiły nieukrywalne znamiona sporej
szczypty wschodniego pochodzenia, a gust kulinarny wszczepiony w geny ich tutaj
sprowadzał. Tylko obsługa, najwyraźniej świeżo przybyła gdzieś z cienia
Wielkiego Muru i wciąż nie potrafiąca porozumiewać się lokalnym językiem
wydawała się rozumieć niezmącony spokój układacza mandali i pozwalali mu siedzieć
przy stoliku, choć brakowało ich nieustannie.
Na
ciemnym, mahoniowym stole, który być może tylko udawał szlachetne drewno
podłużne perły ryżu układały się powoli w obraz objęty kręgiem, w którym
walczyły emocje, gdzie mieszały się materialistyczne wizje z duchowymi
potrzebami. Gdzie mistyczne węże i jadowite mrówki drażniły się z podłożem
układając tajemniczą historię w niepojęte piękno. Nie silił się na symetrię, na
powtarzalność. Układał duszą, bo wzrok wydawał się przebywać poza tym światem,
a życie nie jest prostym odcinkiem, jak chcieliby układacze kodeksów. Mandala
nie znała kątów prostych, łuków idealnych, ani innych elementów znanych
konstruktorskim umysłom. Nawet krąg był zaledwie owalem, który drżał, kiedy
obok stolika przechodził odkarmiony potomek cesarza w dowolnie wybranym wieku.
Dzieci
były chyba nawet bardziej niebezpieczne dla mandali niż wielkobrzusi, niedoszli
mnisi, lawirujący pomiędzy stolikami do baru, bo potrafiły kołysać się na boki
ryzykując utratę równowagi, albo skakały w rytm wyliczanek i tylko patrzeć jak
wyjmą skakanki, albo piłkę, żeby doczekać końca posiłku celebrowanego przez
dorosłych z nadętą powagą, z tym nadmiarem ceremonii, ukłonów, zabobonów i
tradycji. Na szczęście dzieci nie było wiele i mandala przetrwała młodzieńczą
niefrasobliwość i nadmiar energii. Ludzie w tle zmieniali się, mandala
dojrzewała, a jej czytelność zrozumiała była wyłącznie dla autora. Autor wciąż
pozbawiony wzroku machinalnie wyjmował pałeczkami kolejne ziarenka ryżu z
miseczki i z pietyzmem układał je na właściwym miejscu. Obraz powstawał nadal,
chociaż zdawało mi się, że jest skończony. Nic bardziej mylnego. Okazywało się,
że są jeszcze miejsca, które koniecznie trzeba wypełnić dodatkowym, podłużnym
ziarenkiem i ułożyć je tak, jak magnes układałby podłużne opiłki. Aby dzieło
wybrzmiało znaczeniem pełnym i czystym.
Zabawne
– pomyślałem – obraz posiada oś, skoro ziarnka są spolaryzowane, a ja siedzę na
przedłużeniu osi, jakby każde z tych ziaren wskazywało mnie palcem. Ciekawe,
czy to coś oznacza? Głupi byłem, że poświęciłem zagadnieniu odrobinę
zainteresowania, bo zaraziłem się ciekawością i nie umiałem już przestać.
Podglądałem coraz mniej dyskretnie, aż szurnąłem krzesłem wstając i podszedłem
do siedzącego. Stanąłem nad nim bez słowa i zerknąłem na mandalę z góry, lekko
tylko schodząc z osi, bo czułem się nieswojo masowo wskazywany przez surowe
ziarenka, kto wie, czy nie oskarżany o coś, co głęboko we mnie ukryte
wykazywało się niepokojem. Mawiają, że czapka gore na nieczystym…
Chińczyk
położył ziarnko na swoje miejsce i odłożył pałeczki. Widocznie obraz był skończony.
A może zmęczył się i chce odpocząć? Może przeszkadza mu moja wścibska obecność?
Pytania przelatywały przez moją głowę i ani jedno nie zaczepiło o zrozumienie.
Przeleciały i poleciały dalej głodne wyjaśnień. Stałem milcząc i oglądałem
dzieło. Tym bardziej milczałem, kiedy dostrzegłem pięknie rzeźbioną, białą
laskę pilnującą ściany.
-
Wystarczy! – powiedział Chińczyk i dłonią zaczął zgarniać ziarenka do miseczki
– zobaczyłeś, co chciałeś zobaczyć, ale wystarczy. I tak się dziwię, że tyle
wysiedziałeś. Większość podchodzi wcześniej, zanim mi się skończą pomysły, a ty
siedziałeś jak kamień. Aż się bałem, że ryż mi się skończy i będę musiał poprosić
obsługę o drugą porcję. Dawno tak nie było. A teraz usiądź ze mną. Usiądź i
przestań gapić się na ryż, bo nie on jest ważny.
Siedziałem
skołowany zupełnie, a Chińczyk głową skinął donikąd i obok zmaterializował się
kelner. W języku równie pięknym jak kaligrafowane ideogramy Chińczyk coś
zamówił chyba, bo zebrał ukłonów więcej, niż król podczas inspekcji dworu po
triumfalnym powrocie z odysei. Kelner odszedł zabierając miseczkę z ryżem,
jednak zanim zdążyłem zapytać o cokolwiek pojawił się znów z czarkami i butelką
czegoś prawie przeźroczystego. Gdy drugim kursem doniósł naręcze talerzyków z
jakąś drobną rozmaitością i ustawiał je niemal piętrami, żeby na małym stoliku
je zmieścić, pomyślałem, że wieczór będzie bardzo długi.
-
Siedź i częstuj się – Chińczyk potwierdził moje podejrzenia – nie lubię jeść
sam, a już pić wódkę samotnie, to świętokradztwo. Skoro miałeś czas, żeby
patrzeć na mój rachunek sumienia, na
obraz duszy, to i na skromny poczęstunek czas znajdziesz. A późnej odprowadzisz
mnie do domu. Niedaleko jest, ale po wódce nie chcę sam się szwendać po mieście
nocą. To nierozsądne jak mawia moja pani. I ma rację, bo kilka razy ledwie
dotarłem. Nie z nadmiaru w karafce, tylko z powodu apetytu tubylców na
egzotykę. Ale teraz, skoro już jesteś… Mandali nie żałuj – ją się buduje po to,
żeby ją zetrzeć. Każda kolejna będzie bogatsza – o jeden dzień życia. Może
nawet Ciebie gdzieś zmieści w sobie?
Wzrok duszy zamiast wzroku ciała - głębszy, więcej widzący...
OdpowiedzUsuńi trudniejszy do zrozumienia.
UsuńDla wielu tak. Dla niektórych - niekoniecznie.
Usuńwitaj wybrańcu duchowego postrzegania świata. ja muszę przyjmować solidne dawki zmysłami.
UsuńNie wiem, czy akurat ja i czy taki wybraniec.
Usuńja żyję, z tego co widzę, a wyobraźnia po prostu troszkę bryka i skleja jakieś strzępy w coś, co ma stanowić całość. sądziłem, że właśnie coś tam odnalazłaś głębszego. albo niedostrzegalnego.
UsuńPrzede wszystkim skojarzył mi się ten tekst z antyczną wiarą w to, że ślepiec to człowiek wybrany przez bogów, którzy w zamian za wzrok ciała obdarowali go wzrokiem duszy - darem o wiele przewyższającym zwyczajny zmysł. Takim miał być na przykład geniusz Homer.
Usuńrozumiem. trudno - zostaję przy wzroku i bez geniuszu. jeśli ktoś w ogóle mnie o to zapyta.
UsuńZaproszenie nie całkiem bezinteresowne, jak się okazało...
OdpowiedzUsuńcóż zrobić - nawet Chrystus bezinteresownie nie dał się ukrzyżować, tylko miał z góry obiecane benefity.
UsuńCzekałam razem z tobą, co będzie dalej. Zaproszenie na wspólny posiłek to jak zaproszenie do udziału w czyimś życiu.
OdpowiedzUsuńcieszę się - znaczy zadziałało - ja (niestety dla czytelników) lubię konstrukcje otwarte - żeby można było snuć się własnymi wyobrażeniami po możliwych ciągach dalszych
UsuńMa to swoje plusy i minusy, czasem boleśnie tęsknię do spełnionego końca :)
Usuńprzecież możesz sama dokończyć - nic tak nie cieszy jak zakończenie odpowiadające gustom. zacząłem wątek, podprowadziłem kawałek drogi i każdy niech wędruje dalej we własnej głowie. dopisz, choćby tu, jeśli sprawi Ci to przyjemność - zawsze to lepsze od czekania.
UsuńMandala jako wabik na towarzystwo i odprowadzenie do domu?
OdpowiedzUsuńinna kultura, to i strategia niebanalna.
Usuń