czwartek, 6 września 2018

Ślepiec.


Wyciągał pałeczkami pojedyncze ziarnka ryżu z miseczki i układał na stole mandalę. Nie wiem po co. Nie wiem dlaczego jednobarwną i dlaczego z jedzenia. Przecież ryż jest chińską świętością, życiem, takim samym, jak dla mnie chleb, który jedzony całe życie wciąż smakuje i nie nudzi się. Dobrze chociaż, że ryż surowy, to będzie można go zebrać i ugotować, kiedy już zakończy medytację. Nie mogłem mu przerwać, bo zaburzyłbym karmę, może nawet wytrąciłbym trwale z harmonii życiowej, jednak zabawa jedzeniem wydała mi się niesmaczna.

Nieobecny był. Nie przejmował się otoczeniem, hałasem, ruchem, a nawet tym, że siedząc przy stoliku w małym lokalu bywał potrącany przez nieuważnych, głodnych klientów. Tych noszących się z europejska, całkiem już zmanierowanych zachodnią cywilizacją, choć przecież ich skóra i oczy nosiły nieukrywalne znamiona sporej szczypty wschodniego pochodzenia, a gust kulinarny wszczepiony w geny ich tutaj sprowadzał. Tylko obsługa, najwyraźniej świeżo przybyła gdzieś z cienia Wielkiego Muru i wciąż nie potrafiąca porozumiewać się lokalnym językiem wydawała się rozumieć niezmącony spokój układacza mandali i pozwalali mu siedzieć przy stoliku, choć brakowało ich nieustannie.

Na ciemnym, mahoniowym stole, który być może tylko udawał szlachetne drewno podłużne perły ryżu układały się powoli w obraz objęty kręgiem, w którym walczyły emocje, gdzie mieszały się materialistyczne wizje z duchowymi potrzebami. Gdzie mistyczne węże i jadowite mrówki drażniły się z podłożem układając tajemniczą historię w niepojęte piękno. Nie silił się na symetrię, na powtarzalność. Układał duszą, bo wzrok wydawał się przebywać poza tym światem, a życie nie jest prostym odcinkiem, jak chcieliby układacze kodeksów. Mandala nie znała kątów prostych, łuków idealnych, ani innych elementów znanych konstruktorskim umysłom. Nawet krąg był zaledwie owalem, który drżał, kiedy obok stolika przechodził odkarmiony potomek cesarza w dowolnie wybranym wieku.

Dzieci były chyba nawet bardziej niebezpieczne dla mandali niż wielkobrzusi, niedoszli mnisi, lawirujący pomiędzy stolikami do baru, bo potrafiły kołysać się na boki ryzykując utratę równowagi, albo skakały w rytm wyliczanek i tylko patrzeć jak wyjmą skakanki, albo piłkę, żeby doczekać końca posiłku celebrowanego przez dorosłych z nadętą powagą, z tym nadmiarem ceremonii, ukłonów, zabobonów i tradycji. Na szczęście dzieci nie było wiele i mandala przetrwała młodzieńczą niefrasobliwość i nadmiar energii. Ludzie w tle zmieniali się, mandala dojrzewała, a jej czytelność zrozumiała była wyłącznie dla autora. Autor wciąż pozbawiony wzroku machinalnie wyjmował pałeczkami kolejne ziarenka ryżu z miseczki i z pietyzmem układał je na właściwym miejscu. Obraz powstawał nadal, chociaż zdawało mi się, że jest skończony. Nic bardziej mylnego. Okazywało się, że są jeszcze miejsca, które koniecznie trzeba wypełnić dodatkowym, podłużnym ziarenkiem i ułożyć je tak, jak magnes układałby podłużne opiłki. Aby dzieło wybrzmiało znaczeniem pełnym i czystym.

Zabawne – pomyślałem – obraz posiada oś, skoro ziarnka są spolaryzowane, a ja siedzę na przedłużeniu osi, jakby każde z tych ziaren wskazywało mnie palcem. Ciekawe, czy to coś oznacza? Głupi byłem, że poświęciłem zagadnieniu odrobinę zainteresowania, bo zaraziłem się ciekawością i nie umiałem już przestać. Podglądałem coraz mniej dyskretnie, aż szurnąłem krzesłem wstając i podszedłem do siedzącego. Stanąłem nad nim bez słowa i zerknąłem na mandalę z góry, lekko tylko schodząc z osi, bo czułem się nieswojo masowo wskazywany przez surowe ziarenka, kto wie, czy nie oskarżany o coś, co głęboko we mnie ukryte wykazywało się niepokojem. Mawiają, że czapka gore na nieczystym…

Chińczyk położył ziarnko na swoje miejsce i odłożył pałeczki. Widocznie obraz był skończony. A może zmęczył się i chce odpocząć? Może przeszkadza mu moja wścibska obecność? Pytania przelatywały przez moją głowę i ani jedno nie zaczepiło o zrozumienie. Przeleciały i poleciały dalej głodne wyjaśnień. Stałem milcząc i oglądałem dzieło. Tym bardziej milczałem, kiedy dostrzegłem pięknie rzeźbioną, białą laskę pilnującą ściany.

- Wystarczy! – powiedział Chińczyk i dłonią zaczął zgarniać ziarenka do miseczki – zobaczyłeś, co chciałeś zobaczyć, ale wystarczy. I tak się dziwię, że tyle wysiedziałeś. Większość podchodzi wcześniej, zanim mi się skończą pomysły, a ty siedziałeś jak kamień. Aż się bałem, że ryż mi się skończy i będę musiał poprosić obsługę o drugą porcję. Dawno tak nie było. A teraz usiądź ze mną. Usiądź i przestań gapić się na ryż, bo nie on jest ważny.

Siedziałem skołowany zupełnie, a Chińczyk głową skinął donikąd i obok zmaterializował się kelner. W języku równie pięknym jak kaligrafowane ideogramy Chińczyk coś zamówił chyba, bo zebrał ukłonów więcej, niż król podczas inspekcji dworu po triumfalnym powrocie z odysei. Kelner odszedł zabierając miseczkę z ryżem, jednak zanim zdążyłem zapytać o cokolwiek pojawił się znów z czarkami i butelką czegoś prawie przeźroczystego. Gdy drugim kursem doniósł naręcze talerzyków z jakąś drobną rozmaitością i ustawiał je niemal piętrami, żeby na małym stoliku je zmieścić, pomyślałem, że wieczór będzie bardzo długi.

- Siedź i częstuj się – Chińczyk potwierdził moje podejrzenia – nie lubię jeść sam, a już pić wódkę samotnie, to świętokradztwo. Skoro miałeś czas, żeby patrzeć  na mój rachunek sumienia, na obraz duszy, to i na skromny poczęstunek czas znajdziesz. A późnej odprowadzisz mnie do domu. Niedaleko jest, ale po wódce nie chcę sam się szwendać po mieście nocą. To nierozsądne jak mawia moja pani. I ma rację, bo kilka razy ledwie dotarłem. Nie z nadmiaru w karafce, tylko z powodu apetytu tubylców na egzotykę. Ale teraz, skoro już jesteś… Mandali nie żałuj – ją się buduje po to, żeby ją zetrzeć. Każda kolejna będzie bogatsza – o jeden dzień życia. Może nawet Ciebie gdzieś zmieści w sobie?

16 komentarzy:

  1. Wzrok duszy zamiast wzroku ciała - głębszy, więcej widzący...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i trudniejszy do zrozumienia.

      Usuń
    2. Dla wielu tak. Dla niektórych - niekoniecznie.

      Usuń
    3. witaj wybrańcu duchowego postrzegania świata. ja muszę przyjmować solidne dawki zmysłami.

      Usuń
    4. Nie wiem, czy akurat ja i czy taki wybraniec.

      Usuń
    5. ja żyję, z tego co widzę, a wyobraźnia po prostu troszkę bryka i skleja jakieś strzępy w coś, co ma stanowić całość. sądziłem, że właśnie coś tam odnalazłaś głębszego. albo niedostrzegalnego.

      Usuń
    6. Przede wszystkim skojarzył mi się ten tekst z antyczną wiarą w to, że ślepiec to człowiek wybrany przez bogów, którzy w zamian za wzrok ciała obdarowali go wzrokiem duszy - darem o wiele przewyższającym zwyczajny zmysł. Takim miał być na przykład geniusz Homer.

      Usuń
    7. rozumiem. trudno - zostaję przy wzroku i bez geniuszu. jeśli ktoś w ogóle mnie o to zapyta.

      Usuń
  2. Zaproszenie nie całkiem bezinteresowne, jak się okazało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż zrobić - nawet Chrystus bezinteresownie nie dał się ukrzyżować, tylko miał z góry obiecane benefity.

      Usuń
  3. Czekałam razem z tobą, co będzie dalej. Zaproszenie na wspólny posiłek to jak zaproszenie do udziału w czyimś życiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się - znaczy zadziałało - ja (niestety dla czytelników) lubię konstrukcje otwarte - żeby można było snuć się własnymi wyobrażeniami po możliwych ciągach dalszych

      Usuń
    2. Ma to swoje plusy i minusy, czasem boleśnie tęsknię do spełnionego końca :)

      Usuń
    3. przecież możesz sama dokończyć - nic tak nie cieszy jak zakończenie odpowiadające gustom. zacząłem wątek, podprowadziłem kawałek drogi i każdy niech wędruje dalej we własnej głowie. dopisz, choćby tu, jeśli sprawi Ci to przyjemność - zawsze to lepsze od czekania.

      Usuń
  4. Mandala jako wabik na towarzystwo i odprowadzenie do domu?

    OdpowiedzUsuń