Przyszło
do mnie takie, ubrane jak z żurnala i śmierdzące mamoną na kilometr. Dość
paskudne i żadną forsą nie dało się przykryć niesmaku. Kolejny bezrobotny dziedzic.
Wzruszyłem ramionami, licząc, że go zniechęcę w ten sposób i ominie mnie jak rzygowiny
rozwieszone nocą na skraju chodnika przez studenterię rozbawioną do niepamięci.
Trudno ukryć, ale zbliżając się już wywołał następne negatywne emocje i o
przyjaźni mogliśmy zapomnieć. Czasami się tak zdarza, że ktoś, kogo zupełnie
nie znam samym pojawieniem się budzi niechęć, lub zachwyt. Ten wzbudził
wszystko, co we mnie podbite czarnym kożuszkiem. Pogardzałem nim i złośliwy
starałem się być nawet wyglądem. Miałem go zrugać za sam fakt istnienia i
właśnie zająłem język układaniem bukietu obelg, żeby były soczyste, zrozumiałe
i jednoznaczne, kiedy odezwał się pierwszy.
-
Dobra, dobra koleś! – odezwał się pojednawczo i pomimo własnej zawziętości
poczułem, że w tę przemowę włożył więcej serdeczności, niż rywalizacji, czy
dumy, albo tak doskonale potrafił imitować sympatię dla otoczenia – Mam problem
i chciałem zapytać, czy mi nie pomożesz.
I to
już był ostatnia okazja, kiedy mogłem uciec, ale popełniłem niewybaczalny błąd i
zostałem jeden moment za długo, a on zaczął mnie owijać jedwabistymi słowami i
kręcić tak, że chociaż grymas mnie nie opuszczał, to przecież słuchałem go, jak
się słucha grzechotnika bawiącego się czubkiem ogona. Nawykły był do mówienia,
a nawet do tego, że miał posłuch. To też wyzierało z każdego szwu marynarki i
gestu niedbale dłonią wykonanego. Usadził mnie w jakimś kawiarnianym ogródku, w
którym małe piwo kosztuje więcej niż domowy obiad dla dużej rodziny, kiwnął
głową gdzieś w stronę niebytu, a młoda kelnerka niemalże dostała rozstroju
nerwowego licząc, że klient zauważy nadchodzący wraz z nią orgazm. Jej wzrok
prześliznął się nade mną, jakbym był jakimś siedzącym karłem, czy też aktówką
gościa siedzącego obok, a w jego stronę zafalowała biustem i głosem pełnym
oddania. Nieomal śmiechem parsknąłem, kiedy zrozumiałem, że ona naprawdę była
na to gotowa – może zamiast perfum chłop stosował feromony, a może otaczała go
aureola władzy, której kelnerka poddała się nieświadomie i tylko patrzeć, jak
prysną ostatnie guziczki wstydu i zaoferuje mu na talerzu własny biust saute,
względnie opakuje się w jego ukryte pragnienia, które spełni na miejscu, zanim
zdąży je wyartykułować.
Gość
tymczasem opędzał się jedną ręką z wyraźną wprawą i wlepił we mnie swoje
spłowiałe spojrzenie głodnej hieny. Nie patrząc na kobietę zarumienioną od
własnych myśli tak nieskromnych, że nawet moja twarz zaraziła się purpurą,
zadysponował coś na kształt połowy trzeciej strony i trzy czwarte ostatniej z
menu knajpy. Pani szczebiotała i drobiła kroczki, a następnie z niejakim
trudem, zaczęła sukcesywną realizację zamówienia podkręcając amplitudę
sinusoidalnego ruchu kuperkiem na jego cześć. Stolik przykrył się na bogato, i
już nie wydawał się taki duży, a mój znienawidzony gospodarz gestami zachęcał
mnie do skorzystania z łaski, jakby poznał, że mój żołądek też kręci ogonkiem z
wrażenia, bo już zapomniał, kiedy ostatnio dogadzałem mu aż tak.
Cóż –
nie było mnie chyba stać na rezygnację, albo mnie zahipnotyzował, bo
korzystałem bezwstydnie. Gość skubnął ze dwa kęski jakiejś przystawki,
przechylił jakiś kieliszek, a reszta zwietrzałaby, gdyby nie moje łakomstwo. A
kiedy wreszcie zabrakło miejsca na dalszą rozpustę, obtarłem ręką usta i
westchnąłem z sytości odsuwając talerz, nie zdradził się ani jednym gestem z
niecierpliwością. Przeczekał, aż będę w stanie wysłuchać, o co mu szło, kiedy
mnie zaczepiał na ulicy. Tylko to jego mętne spojrzenie mówiło mi, że drogo
przyjdzie zapłacić za własną słabość. Nawet niedorostki wiedzą, że darmowy
obiad nie istnieje. A ja właśnie zjadłem ich chyba trzy, a teraz podsuwał mi
szklaneczki, kufle, kieliszki, jakbym miał wypić również potrójnie. Chciał mnie
zmiękczyć? Oszołomić? Jeśli nawet nie, to udało mu się mimochodem. Kelnerka
skamlała o zauważenie, ale odesłał ją władczym gestem pod barową ladę i trwale
przyszpilił ją tam wzrokiem. Chyba nadszedł czas, bo kobra schwytała mnie pod
kaptur spojrzenia, usypiała dźwiękiem i ruchem, mamiąc obietnicą wieczności.
-
Chcę kupić twoje wspomnienia. Wszystkie, jakie tylko masz. Bez wyjątku.
Też zachciankę
wygłosił, aż się chciałem zaśmiać szyderczo, że głupotami zawraca sobie głowę.
A co to ja? Pisarz, który je spisze i poda do ręki? Gawędziarz, co w kilka
wieczorów przy ogniu snuć będzie opowieść tworząc klimaty adekwatne do treści?
Tych bogaczy, to chyba ktoś w głowę kopie na dobranoc, że takie kaprysy miewają
– mógł tej kelnerce okazać odrobinę zainteresowania, to oddałaby nie tylko
ciało, ale i wspomnienia, gdyby tylko wyraził podobne życzenie. Czemu ja? W
końcu nie każdy chce nosić w głowie to, co z mojej gotowe wypłynąć. Gość
milczał i tylko patrzył, czy dojrzewa we mnie myśl o pozbyciu się przeszłości.
Perspektywa była kusząca, gdyby się udało – mógłbym stać się człowiekiem
teraźniejszym. Zostawić w zapomnieniu dzieciństwo, dziadostwo, i parę spraw, o
których nigdy i nikomu, bo wstyd i po latach. Cóż, dorastając każdemu się
zdarzy okazać się świnią i zanim przemyśli, zupa się rozleje, a gorycz nosić
trzeba w sobie, bo sumienie pamiętliwe jest bardzo. Tylko przed obcymi udaje, że
nic takiego miejsca nie miało. Ale kiedy zostanie sam na sam z lustrem, to
pluje na własny wizerunek i wypomina, żeby więcej tak nie robić, bo to boli. A
dzisiaj ten tu…
Zerknąłem
na niego chytrze (tak mi się przynajmniej zdawało). Przecież go nie lubię!
Więcej – obrzydliwy mi się wydaje gość, który pajęczyną mnie omotał. Jak
jedwabnik jakiś. A może mu opchnąć? Wziąć mamonę i sumienie mu obciążyć tymi
rozmaitymi historiami, co to ja wiem, a on dopiero się dowie? Przyjacielowi
przecież nie dam takiego trojana. Ale temu? Obiad postawił i kielichem go
podparł, ale to jeszcze nie powód do miłości. Może koi własną niegodziwość
jałmużną dla biednego? Dylematy jeden po drugim siadały na szali sumienia, a
ono pod naciskiem płynów wygładzało poły zadartej kiecki i udawało, że tyłek
nie sterczy nagi, gotowy do wzięcia. Rozum pofalował trochę i poddał się. Nie
ma nad czym debatować – w końcu od jutra można nazbierać nowych wspomnień. I
przestać być wczorajszą kurwą. Od jutra można być dziewicą, byle się tanio nie
sprzedać – przecież (chytrus we mnie kusił podświadomość podszczypując ją
lubieżnie) nawet ta myśl za chwilę stanie się wspomnieniem i ją również
sprzedam temu tu pięknisiowi w garniturze wartym niezłego samochodu. Byle się
tanio nie sprzedać.
Odepchnąłem
kieliszki gotów do negocjacji, ale ów z naprzeciwka nie zamierzał negocjować,
tylko głową skinął na kwotę, którą wymieniłem. Co teraz? Pazerność mnie kopnęła
w żołądek, że taki głupi byłem, bo za mało chciałem. A ja? Ja bałem się, że
przesadziłem i to grubo. Bo wiem, co na handel poszło. A hiena uśmiecha się do
mnie i gada, że dołoży zegarek z ręki i kluczyki, bo autko nie będzie mu
potrzebne na pewno. Skinąłem głową. Ostatni raz ja skinąłem. Poszliśmy do
łazienki. Kelnerka popatrzyła na gościa oszołomiona, a na mnie z zawiścią i
pogardą, ale zamknęliśmy drzwi za sobą.
- Rozbieraj
się! – rozkazał, sam już zdejmując z siebie jedwabie. Głupio mi było przed
obcym się rozbierać, ale on nie miał podobnych skrupułów i ponaglał. Ktoś
nacisnął klamkę, co mnie rozbawiło, a on zdzierał ze mnie ubranie i buty. Kiedy
już zamieniliśmy się na stroje, a na wysokości serca poczułem jak grubym
portfelem je okładał, to mi się gorąco zrobiło. On popatrzył na mnie swoim
wyblakłym wspomnieniem, nie wiedzieć czemu szepnął: „dziękuję” i położył mi
dłonie na czole. Zrobiło mi się najpierw zbyt ciepło, późnej jakiś przeciąg
zaczął ssać z pejzażu mózgu i straciłem przytomność…
-
Proszę pana, proszę pana… Nic panu nie jest? Tak się bałam, że ten lump krzywdę
panu zrobi. Widziałam, jak na pana patrzył, łachudra jedna! W dzisiejszych
czasach trzeba być ostrożniejszym. Ktoś się panem musi zaopiekować. Wzięłam
wolne. Nie wiem, gdzie pan mieszka, ale dzisiaj się panem zaopiekuję, jak
własnym maleństwem, jak…
Nie
umiałem się bronić. Nawet nie wiedziałem, czy chcę się bronić i po co mam to
robić. Chciałem przypomnieć sobie, jak udawało mi się to wcześniej, jednak
głowę miałem leciuteńką i żadna konstruktywna myśl w niej nie mieszkała.
Zerknąłem na zegarek, poczułem w kieszeni portfel grubszy niż moje marzenia…
Czy ja w ogóle mam marzenia…? Naprzeciw mnie, w drugiej kabinie spał na sedesie
jakiś śmierdzący kloszard w spodniach, na których rosła cuchnąca plama…
Z jednej strony moje wspomnienia to najlepsza rzecz, jaką mam. Z drugiej - jeśli ktoś zapłaciłby za nie dostatecznie dużo, to czemu nie?
OdpowiedzUsuńten oddał wszystko. i nie grymasił.
UsuńTo chyba zależy od tego, kto ma jakie potrzeby.
OdpowiedzUsuńtrudno mi wyobrazić sobie siebie bez wspomnień. taki balonik, który udaje że jest, a to tylko opakowanie dla powietrza.
UsuńCo za zbieg okoliczności! Mam na sprzedaż wspomnienia ... nie znasz kogoś, kto chciałby je kupić? Słyszałem, że niejaki Oko ma trochę kasy, więc może On?
OdpowiedzUsuńma? może do niego podejdę?
Usuń