środa, 5 września 2018

Atak biologiczny.


Otworzyłem jajko. Bardzo nieumiejętnie, bo pociekło mi na krawat i kolana. Lepko, kisielowato, nieodwracalnie. Żółtko rozpełzało mi się po dłoni i pożerało linie papilarne. Głodne. Bardzo. I zachłanne. A kiedy już nażarło się moim naskórkiem spływało pomiędzy palcami, żeby się położyć na spodniach i odpocząć. Wsiąknąć i poszukać, czy przypadkiem, tam pod spodem znajdzie jakąś delikatność wartą zauważenia. Wzdrygnąłem się z obrzydzeniem. Żółtko chyba też. Nie zapałaliśmy do siebie przesadną miłością. Ono ciążyło w kierunku parteru zostawiając smugi, niczym ślimak na suchym asfalcie, ja ciążyłem horyzontalnie w kierunku łazienki.

I na co mi to było? Głupotę karać należy, więc i dziwić się za bardzo nie powinienem. Zachciało mi się sprawdzać, co za niespodziankę kryje jajeczko, jakby było czekoladową rozpustą dla dzieciaków. Żeby ono chociaż ugotowane było, niechby tylko na miękko, to rozmiar nieszczęścia byłby mniejszy, a tak? W małym opakowaniu zmieściła się meduza olbrzymia z żółtym okiem. Zgnieciona zdawała się rosnąc i rozprzestrzeniać. Oby nie rozmnażać… Jedno niewielkie opakowanie, a bajzel, jakbym tira jajek z tygodniową dostawą dla małego państwa nadepnął. Woda marszczyła się widząc z czym chcę ją ożenić i usiłowała robić uniki. Ślizgała się po wierzchu, chowała w miejsca niezasiedlone przez jajecznego gluta. Tylko gardło umywalki nienasycone gulgotało niecierpliwie. Papier toaletowy kurczowo schwytał się wieszaczka i nie zamierzał się odwijać, a ręczniki omijały mnie wzrokiem. Nawet podłoga usiłowała syknąć ze złością, że się ośmielam zarażać ją czymś równie ohydnym.

Wpadłem na dziwaczny dość pomysł – ugotować je teraz. Na spodniach. I krawacie też. Suszarką do włosów. A potem wykruszyć, zamiast się mozolić nad substancją oślizgłą. Jednak w tym celu musiałbym otworzyć szafkę, do której natychmiast przywarłoby to moje nieszczęście. Gdyby chociaż jakiś wyspecjalizowany personel był, to może by doradził, jakaś złota rączka od nieszczęśliwych zdarzeń. Telefon alarmowy. Magik, który zamieniłby ową substancję w gołębie piórka i zebrał w żywy organizm, który odfrunąłby pod niebiosa. Albo zrolował w węża i pozwolił mu odpełznąć gdzieś daleko rurami kanalizacyjnymi, żeby się sławą okrył w żądnych sensacji portalach jako uciekinier skuteczny. Pot z czoła bałem się obetrzeć, żeby nie rozmnożyć wirusa, bo gotów na włosach spocząć. Przecież z każdym moim ruchem jajo mnie przedrzeźniało trzęsąc się jak galareta. I tylko patrzyło, gdzie jeszcze może skapnąć, żeby szkód narobić większych.

Zniechęcenie i marazm zaczęły mnie dopadać, czarne myśli i defetyzm. Już miałem spodnie zdejmować i nimi wytrzeć choć z grubsza ten potop nieskończony, plazmę glutowatą namnożoną nie wiedzieć jak i kiedy, gdy nadszedł ratunek. Zbawiciel mi się objawił merdając ogonem. Niczym odkurzacz pochłaniał kolejne przyczółki zarażone „obcym”. Pożerał w tempie niesamowitym i najwyraźniej sprawiało mu frajdę zwalczanie białkowego potwora rozsianego po wszystkim. Ani drgnąłem, żeby fatamorgana się nie rozmyła, jeśli nią była, bo chciałem zaznać wrażenia, że jestem wolny od pęt. Jęzor penetrujący wnętrze mojej dłoni przywrócił jej czucie i kolor właściwy dłoni, nawet na spodniach znikały ślimacze ścieżki, a krawat przypominać zaczął zdechłego śledzia wyrzuconego na brzeg, zanim słońce ususzy go na kamień. Wróciła nadzieja na szczęśliwe zakończenie.

Pies rozmachany ogoniasto zakończył destrukcyjną działalność i patrzył na mnie z nadzieją. Rozglądałem się dookoła, ale po inwazji nie było już śladu z wyjątkiem szybko schnących, wilgotnych plam w miejscach gdzie glut uchwycił przyczółki. Nawet skorupki zniknęły w psiej paszczy. Potraktował je jak chipsy? Psie chrupki? Patrzył, a ogonem wpraszał się na drugie danie. Nie mogłem odmówić wybawicielowi. Trzeba chyba być z kamienia, żeby w takiej chwili żałować jajeczka. Ze zdecydowanie większą ostrożnością, lecz bez trwogi otworzyłem drugie nad miską zbawiciela.

20 komentarzy:

  1. To da się zrobić! Zagotowujesz wodę i wrzucasz krawat do gara. Jajko się ścina i masz ugotowane.
    A teraz zejdę na ziemię i powiem Ci, że mistrzostwo świata – kto jak nie Ty, potrafi jeszcze z takiej zwykłej sprawy zrobić epopeję?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, jak krawat znosi gotowanie. co robi jajko, to już widziałem.
      ale białko ścina się w czterdziestu stopniach z ogonkiem, więc chyba nie trzeba gotować.

      Usuń
    2. A w 40 stp. krawat na pewno przeżyje.

      Usuń
    3. no właśnie. i suszarkę chyba też przeżyłby bez problemów.

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    https://www.youtube.com/watch?v=1tX3gyqZBeE

    :)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cudowne - dziękuję Leno. mój humor przebił firmament.

      Usuń
  3. Niezbyt apetyczne rozważania:-(

    OdpowiedzUsuń
  4. I tak udało się panu bohaterowi - gdyby zdecydował się na usmażenie rozlanego jajka za pomocą suszarki, przy okazji mógłby ugotować swoje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na krawacie, czy na kolanach? moja znajomość anatomii, jakkolwiek dość pobieżna, nie zgadza się z takim stwierdzeniem. ale może Twoje doświadczenia sugerują podobną możliwość...

      Usuń
    2. Kolana znajdują się wewnątrz spodni, a glut się rozpełzał. Dobra suszarka ma porządny zasięg.

      Usuń
    3. będę pamiętał, zanim osobiście przystąpię do eksperymentu.

      Usuń
  5. Mam kota, a raczej kot ma mnie. Kot lubi jajka, więc na przyszłość będę wiedział. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. proszę bardzo. też mam kota. nie tylko pod kopułą.

      Usuń
    2. nie wiem - chyba przyjdzie rozbić jajeczko i się przekonać.

      Usuń
  6. Mój kot nie lubi jajek, na szczęście udaje mi się uniknąć rozpełzania, nawet jak rozbiję niefortunnie.

    OdpowiedzUsuń