Otworzyłem
jajko. Bardzo nieumiejętnie, bo pociekło mi na krawat i kolana. Lepko,
kisielowato, nieodwracalnie. Żółtko rozpełzało mi się po dłoni i pożerało linie
papilarne. Głodne. Bardzo. I zachłanne. A kiedy już nażarło się moim naskórkiem
spływało pomiędzy palcami, żeby się położyć na spodniach i odpocząć. Wsiąknąć i
poszukać, czy przypadkiem, tam pod spodem znajdzie jakąś delikatność wartą zauważenia.
Wzdrygnąłem się z obrzydzeniem. Żółtko chyba też. Nie zapałaliśmy do siebie
przesadną miłością. Ono ciążyło w kierunku parteru zostawiając smugi, niczym
ślimak na suchym asfalcie, ja ciążyłem horyzontalnie w kierunku łazienki.
I na
co mi to było? Głupotę karać należy, więc i dziwić się za bardzo nie
powinienem. Zachciało mi się sprawdzać, co za niespodziankę kryje jajeczko,
jakby było czekoladową rozpustą dla dzieciaków. Żeby ono chociaż ugotowane
było, niechby tylko na miękko, to rozmiar nieszczęścia byłby mniejszy, a tak? W
małym opakowaniu zmieściła się meduza olbrzymia z żółtym okiem. Zgnieciona
zdawała się rosnąc i rozprzestrzeniać. Oby nie rozmnażać… Jedno niewielkie
opakowanie, a bajzel, jakbym tira jajek z tygodniową dostawą dla małego państwa
nadepnął. Woda marszczyła się widząc z czym chcę ją ożenić i usiłowała robić
uniki. Ślizgała się po wierzchu, chowała w miejsca niezasiedlone przez
jajecznego gluta. Tylko gardło umywalki nienasycone gulgotało niecierpliwie.
Papier toaletowy kurczowo schwytał się wieszaczka i nie zamierzał się odwijać,
a ręczniki omijały mnie wzrokiem. Nawet podłoga usiłowała syknąć ze złością, że
się ośmielam zarażać ją czymś równie ohydnym.
Wpadłem
na dziwaczny dość pomysł – ugotować je teraz. Na spodniach. I krawacie też.
Suszarką do włosów. A potem wykruszyć, zamiast się mozolić nad substancją
oślizgłą. Jednak w tym celu musiałbym otworzyć szafkę, do której natychmiast
przywarłoby to moje nieszczęście. Gdyby chociaż jakiś wyspecjalizowany personel
był, to może by doradził, jakaś złota rączka od nieszczęśliwych zdarzeń. Telefon
alarmowy. Magik, który zamieniłby ową substancję w gołębie piórka i zebrał w
żywy organizm, który odfrunąłby pod niebiosa. Albo zrolował w węża i pozwolił
mu odpełznąć gdzieś daleko rurami kanalizacyjnymi, żeby się sławą okrył w
żądnych sensacji portalach jako uciekinier skuteczny. Pot z czoła bałem się
obetrzeć, żeby nie rozmnożyć wirusa, bo gotów na włosach spocząć. Przecież z
każdym moim ruchem jajo mnie przedrzeźniało trzęsąc się jak galareta. I tylko
patrzyło, gdzie jeszcze może skapnąć, żeby szkód narobić większych.
Zniechęcenie
i marazm zaczęły mnie dopadać, czarne myśli i defetyzm. Już miałem spodnie
zdejmować i nimi wytrzeć choć z grubsza ten potop nieskończony, plazmę
glutowatą namnożoną nie wiedzieć jak i kiedy, gdy nadszedł ratunek. Zbawiciel
mi się objawił merdając ogonem. Niczym odkurzacz pochłaniał kolejne przyczółki
zarażone „obcym”. Pożerał w tempie niesamowitym i najwyraźniej sprawiało mu
frajdę zwalczanie białkowego potwora rozsianego po wszystkim. Ani drgnąłem,
żeby fatamorgana się nie rozmyła, jeśli nią była, bo chciałem zaznać wrażenia,
że jestem wolny od pęt. Jęzor penetrujący wnętrze mojej dłoni przywrócił jej czucie
i kolor właściwy dłoni, nawet na spodniach znikały ślimacze ścieżki, a krawat
przypominać zaczął zdechłego śledzia wyrzuconego na brzeg, zanim słońce ususzy
go na kamień. Wróciła nadzieja na szczęśliwe zakończenie.
Pies
rozmachany ogoniasto zakończył destrukcyjną działalność i patrzył na mnie z
nadzieją. Rozglądałem się dookoła, ale po inwazji nie było już śladu z
wyjątkiem szybko schnących, wilgotnych plam w miejscach gdzie glut uchwycił
przyczółki. Nawet skorupki zniknęły w psiej paszczy. Potraktował je jak chipsy?
Psie chrupki? Patrzył, a ogonem wpraszał się na drugie danie. Nie mogłem
odmówić wybawicielowi. Trzeba chyba być z kamienia, żeby w takiej chwili
żałować jajeczka. Ze zdecydowanie większą ostrożnością, lecz bez trwogi
otworzyłem drugie nad miską zbawiciela.
To da się zrobić! Zagotowujesz wodę i wrzucasz krawat do gara. Jajko się ścina i masz ugotowane.
OdpowiedzUsuńA teraz zejdę na ziemię i powiem Ci, że mistrzostwo świata – kto jak nie Ty, potrafi jeszcze z takiej zwykłej sprawy zrobić epopeję?
nie wiem, jak krawat znosi gotowanie. co robi jajko, to już widziałem.
Usuńale białko ścina się w czterdziestu stopniach z ogonkiem, więc chyba nie trzeba gotować.
A w 40 stp. krawat na pewno przeżyje.
Usuńno właśnie. i suszarkę chyba też przeżyłby bez problemów.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=1tX3gyqZBeE
:)
Pozdrawiam:)
cudowne - dziękuję Leno. mój humor przebił firmament.
UsuńMasz psa?
OdpowiedzUsuńnie mam. nie mieści się w moim M-X
UsuńNiezbyt apetyczne rozważania:-(
OdpowiedzUsuńtak? ale jakie życiowe.
UsuńI tak udało się panu bohaterowi - gdyby zdecydował się na usmażenie rozlanego jajka za pomocą suszarki, przy okazji mógłby ugotować swoje.
OdpowiedzUsuńna krawacie, czy na kolanach? moja znajomość anatomii, jakkolwiek dość pobieżna, nie zgadza się z takim stwierdzeniem. ale może Twoje doświadczenia sugerują podobną możliwość...
UsuńKolana znajdują się wewnątrz spodni, a glut się rozpełzał. Dobra suszarka ma porządny zasięg.
Usuńbędę pamiętał, zanim osobiście przystąpię do eksperymentu.
UsuńMam kota, a raczej kot ma mnie. Kot lubi jajka, więc na przyszłość będę wiedział. Dzięki.
OdpowiedzUsuńproszę bardzo. też mam kota. nie tylko pod kopułą.
UsuńI co, działa?
Usuńnie wiem - chyba przyjdzie rozbić jajeczko i się przekonać.
UsuńMój kot nie lubi jajek, na szczęście udaje mi się uniknąć rozpełzania, nawet jak rozbiję niefortunnie.
OdpowiedzUsuńdziwne... koty raczej lubią jajeczka
Usuń