Przecięłaś
tort. Wpół. Zupełnie tak, jakbyś chciała odciąć połowę przeszłości. Ale nóż
zawisł niepewnie nad tym przeciętym ciastem, sugerując na mgnienie oka, że nie
wiesz, którą połowę w niebyt strącić. A potem chlasnęłaś nożem lepkim od cukru
i kremu znów. I znów na pół, lecz znacząc kierunki prostopadłe. Jakbyś w busoli
wyznaczyła strony świata i kontynuowałaś różę wiatrów tnąc ten tort na
północ-północny wschód, ćwiartki i ósemki, cyferblat pełen niedopowiedzeń i
jeszcze ciaśniej, szukając stopni geograficznych i równoleżników.
A
potem wodowałaś te fragmenty słodkości, którym wypływały wnętrzności , którym
wiśniowe serca krwawiły spirytusem zanim wylądowały w suchym doku deserowego
talerzyka. Patrzyłaś nieśmiało na ten zraniony nożem plasterek i po gościach
wzrokiem dość mętnym, niezdecydowanym. A potem wyciągałaś dłoń i podawałaś
komuś, jakbyś świętym opłatkiem dzieliła się z bliźnim, lecz czym się kierowałaś
w wyborze, nie potrafił nikt odgadnąć. Zanim ostatni z gości dostał talerzyk, pierwszy patrzył na kataklizm patery i całą sylwetką żebrał o więcej. Udał się
ten tort lepiej niż okazja. I chociaż znikał i z każdą chwilą stawał się coraz
bardziej wiotki i smukły, to przecież mlaskanie maskowane niezbyt umiejętnie
świadczyło o powodzeniu, jakim cieszył się wypiek.
Może
mi się wydaje, jednak ledwie zauważyłaś, że goście wchłonęli to ciasto i
niektórzy ostatkiem sił wypluli dopiero co zgasłe świeczki tkwiące w ich
kawałkach, bo jedli z animuszem wielkim – powiedzmy niedyplomatycznie – ŻARLI
ten tort na wyścigi. Nie byłem wolny od objawów. Oblizywałem łyżeczkę aż po
własny łokieć i dopiero zażenowanie powstrzymało mnie przed skazaną na porażkę
próbą wylizania pachy i obojczyka. A przecież usilnie starałem się patrzeć na
ciebie, jak dyrygujesz przybyszami za pomocą szpatułki, do której przylgnęły
detale zawartości. Popatrzyłaś na nie półprzytomnie, może nawet oblizałaś tępe
ostrze i na kłach zawiesiłaś strzępy owoców politurowanych miodem i alkoholem.
Popatrzyłaś na nas, kiedy tort skarżył się, że jest źle traktowany w rozlicznych
jelitach, że rozsypuje się na drobne, rozpada na trociny, a procesy chemiczne
segregują beznamiętnie składniki rozbierając je na atomy, łańcuchy, zlepieńce,
krople i chmury.
Wciąż
widzę cię taką, jak języczkiem usiłujesz dosięgnąć na czubku szpatułki ostatni
groszek z malinowej głowy, który utknął pomiędzy lawą czekoladowej polewy, a
pierzem bitej śmietany. Patrzyłaś na nas wszystkich wzrokiem kota,
przeliczającego niezjedzone jeszcze myszy nieświadomie bawiące się w berka w
zasięgu głodnego wzoru drapieżnika. Ale… Ty nie zjadłaś ani plasterka…
Odepchnąłem talerz zbyt późno i skrępowany wychowaniem nie zdobyłem się na
afront publicznych torsji wywołanych autodestrukcyjnym gestem. Patrzyłem na ciebie,
jak się uśmiechasz nieśmiało, jednak z każdą chwilą uśmiech twój rósł. Goście
opadali na oparcia krzeseł, jak marynarki wybrzmiałe chwilą oficjalną, lecz
teraz już zbędne. Więc więdną na oparciach krzeseł. Tym razem więdną z
właścicielami.
Popatrzyłaś
na mnie wzrokiem w którym trudno było dopatrzyć się ciepła. Otarłaś narzędzie o
klapy mojej marynarki i pogłaskałaś mnie po policzku. A potem wsadziłaś to
narzędzie w kieszeń na mojej piersi i oparłaś mi na nim brodę, żeby nie musieć
trzymać mojej głowy w dłoniach. Bałaś się zarazić? Czy sił ci zabrakło? Mnie zabrakło, więc rozglądałem się korzystając wyłącznie z ruchliwości gałek
ocznych, nie ruszając głową zadzierzgniętą na tym zaimprowizowanym patyku.
Wokół mnie zapadali w sen goście. Zapadali w błogość, więc nie była to zła
śmierć. A ja? Za mało zjadłem? Nie zasłużyłem na śmierć w objęciach uśmiechu?
Podniosłem wzrok na gospodynię. Ostrożnie, żeby nie spaść z lichej podpórki.
Była
tam wciąż i nadal uśmiechnięta nieśmiało. Ledwie co, ale przecież uśmiechnięta.
Wokół uśmiechali się ci, którym świadomość przeciekała każdym porem skóry i
rozlewała się wokół nóg krzeseł wykonanych przez nieżyjącego na pewno
rzemieślnika. Tam nie zaglądało nawet najodważniejsze ze świateł, więc czarna
dziura rozszalała się pod stołem i obejmowała coraz to większe tereny wpływów.
Zasięgi i strefy łączyły się w kleks nieforemny tętniący głodem. Ssący,
nienasycony i drapieżny. Poczułem chłód, kiedy najpierw schwytał mnie za
kostki, a później zaczął wspinać się po łydkach. Gdy dosięgnął kolan i opanował
je bez oporu, który przecież usiłowałem stawić, chciałem się poddać, choć
organizm protestował. On wiedział, że dopóki się tli życie nie wolno odpuścić,
choć znikąd nadziei. Nie takie cuda świat widział. Patrzyłem na gospodynię, ale
ona już zbierała porcelanę, żeby do zmywarki włożyć. Lokaje gasili światła i
ciężkie, bordowe kotary zasnuwali nad ciemną grafitową nocą. Na stole zaczynały
gasnąć mdłe, blade świece. Pod stołem czarna dziura rosła nieposkromiona.
Mrugałem
powiekami, bo to był ostatni ruch, jaki byłem w stanie wykonać samodzielnie.
Dzieliłem ciemność na interwały. Podobne do siebie jak dwie krople wody, ale
dawały nadzieję, że jednak są to kolejne cykle, porcje czasu, kwanty
przyszłości, w których świat nadal się dzieje. Ja się dzieję światu. Jeszcze.
Poczułem jeszcze jedną pieszczotę na policzku i twoja dłoń wplatająca mi się we włosy,
kiedy nachylałaś się do mnie, a twoje usta sączyły jad słów wprost w moje
dogorywające ucho:
- Nie
broń się już. Pozwól mi żyć. Przecież wiesz, że dziś obchodzę rocznicę. A
natura nie znosi dysproporcji. Musi zabrać tyle, ile daje. Mniei dała czterdzieści
lat właśnie. Zaledwie czterdzieści, a już piętnuje mnie każdego dnia, żebym nie
zapomniała, że żyję na kredyt. Dzisiaj zapłacę za kolejny rok – przyszło was
czterdziestu na przyjęcie. Po jednym za każdy rok, który unosi mnie w życie.
Brakuje tylko ciebie, żeby wypełniła się ofiara. Żebym miała kolejny rok na
zapłatę. Żebym znalazła ofiarę wystarczającą, aby moje czoło było gładkie, a śmierć
omijała mnie jak nieczystą. Zamknij oczy, pozwól mi żyć, bo dla ciebie i tak za
późno.
Teraz już wiem, czemu nigdy nie lubiłam tortów i chyba nie polubię!
OdpowiedzUsuńa gości policzyłaś przed nielubieniem? może to nadmierna ostrożność?
UsuńNo kurczę, musiałabym ten tort zjeść sama...
Usuńrozumiem, że goście "nie kwalifikują się" absolutnie?
UsuńO! To ja bym sobie chętnie wyprawiła takie urodzinki. Najbliższe, okrągłe, pięćdziesiąte. Gości do poczęstowania miałabym nawet na setkę. Ba! Na dwusetkę nawet...
OdpowiedzUsuńaż tylu "ulubieńców" posiadasz? czy życiowe aspiracje wzrosły do dwóch setek?
UsuńAspiracje mam zupełnie inne i Ty je nawet znasz. Po prostu z dnia na dzień rośnie liczba osób, które najchętniej... poczęstowałabym torcikiem.
Usuńto czas jubel urządzić.
UsuńW grudniu.
Usuńto już pora rozpocząć przygotowania - może jakieś piegowate grzybki póki są?
UsuńZ piegowatych zbieramy tylko opieńki miodowe - na nie jeszcze czas, w październiku będą. Ale one się nie nadają, są jadalne i to nie tylko raz.
Usuńtort grzybowy, to też może być ekstrawagancja trudna do przełknięcia.
UsuńZ ekstrawaganckich tortów robiłam do tej pory tradycyjny tort ziemniaczany mojej prababci. Żeby nie było wątpliwości, to jest tort na słodko. Zażerają się ludziska i patrzą, czy jest więcej.
Usuńbabkę ziemniaczaną jadłem, ale nie na słodko.
Usuńa koło mnie jakaś moda na ciasta marchewkowe.
Babka ziemniaczana to zupełnie co innego - zwykły farsz do pierogów, tylko zapiekany. A tort ziemniaczany to prawdziwy tort. Z cukrem, masłem, miodem, orzechami...
UsuńCiasto marchewkowe jest obrzydliwe, moja kuzynka to piecze. Taka mokra buła, błeee...
ja również nie jestem tym zachwycony. ani to ciastko, ani surówka. bez sensu.
Usuńjeżeli chodzi o mnie, w ogóle nie lubię ciast typu ciasta - ja to nazywam bułami. Z deserów i ciastek wyłącznie to, co nie ma ciasta (np. bezy) i ma dużo kremu lub bitej śmietany. Tort ziemniaczany jest czymś jeszcze innym - jakby zastygłą, gęstą masą - można to porównać konsystencją do np. bloku czekoladowego.
Usuńmi nie przeszkadza - słodkie lubię, ale warzywa wolę na słono.
UsuńPamiętam, jak koleżanka lekarka zaaplikowała mi w ciąży syrop z cebuli, cytryny, czosnku i cukru, chyba też z odrobiną miodu. Na sam jego widok chciałam się pohaftować, ale jednak był w smaku pyszny.
UsuńNiestety, spadam do pracy.
Znakiem tego, trzeba poszukać przepisu na łakoć. I to szybko!
OdpowiedzUsuńniezmierzone otchłanie internetu mają recepty nawet na te lekarstwa, których jeszcze nie wynaleziono. trzeba tylko solidnie pogmerać.
UsuńWolę wiedzę naszych matek, babć i ciotek naszych!
Usuńa jeszcze lepiej, gdyby zamiast wiedzy objawienie wystąpiło - mam podobnie
UsuńNie urządzam urodzin i nie przepadam za tortami. Są zbyt mdłe, tak samo jak życzenia.
OdpowiedzUsuńtort, to niekoniecznie masa cukru, a życzenia też trzeba umieć składać
Usuń