Dobrze zaczęty dzień nie zamierzał próżnować.
Przybyło widzeń i to niebanalnych. Na początku pojawiła się królowa pszczół,
jak nazwałem panią, która pod różową sukieneczką skrywała (niezbyt starannie)
różowe wdzięki. Na niewidzialnej smyczy feromonów wiodła za sobą świętą trójcę
i to po dwakroć – nie piłem nic toksycznego mogę chuchnąć, albo jakiś balonik
nadmuchać, gdyby był. Trójkami szli za królową pszczół młodzi mężczyźni
najwyraźniej łasi na łaski czcigodnej przewodniczki stada. I za pierwszą trójcą
zachwyconych szła druga równie roznamiętniona, a pani paluszkiem wiodła na
pokuszenie nie faworyzując ani jednego egzemplarza.
W głowie układałem już opowiadanie o królowej
pszczół, kiedy dobiegł mnie język obcy. Nie jest to trudne, ponieważ każdy, oprócz używanego na bieżąco, jest mi obcym, a Miasto zakosztowało już
podróżniczego zachwytu z każdej chyba nacji. Jednak moje skłonności do
interpretacji usiłowały ubrać ów głos w cygańską fantazję. Blondynka, która
mówiła nijak jednak nie pasowała do sugerowanego narodu, a jej towarzysz również starzał się
raczej z włoska (kolejna impertynencka próba identyfikacji). Niechby i po
marsjańsku gadali, bo to drugoplanowe. Pani pchała wózek dziecięcy. Z tych
głębokich i z koszem zasłoniętym dachem. Pod owym dachem leżała psina gatunkowo
nieodległa od baseta i kontemplowała zmienność krajobrazu. A ja wymyśliłem
sobie, że cyganka wiezie psa do pracy na kościelne schody, czy też w odmęty miejskiego deptaka, żeby wzbudził litość wyrażoną w dowolnej walucie zbieranej
do litrowych słoików (pod koszem wózka pustych słoików było co najmniej pięć,
więc pies musiał być wybitnym zbieraczem i wzbudzaczem. Taki psi maestro od
uczuć).
Nie sądziłem, że coś jeszcze może się zdarzyć, a
jednak. Nastolatka biegła w poprzek deptaka. I nie dlatego, że w tym samym czasie wzdłuż jechał
tyłem na inwalidzkim wózku jednonogi facet odpychając się rzeczoną nogą nie przejmując
się zupełnie przechodniami. Ona biegła w poprzek z nieznanych powodów by wyhamować raptownie i boleśnie. W fontannie zamieszkującej chodnikowe wklęśnięcie. Sukienka rozłożyła się niczym
spadochron i nie utonęła, lecz pupa w pełnym ślizgu surfowała ze dwa metry,
zanim osiadła na mieliźnie chodnika. Pupa i sukienka przeżyły zwarcie, choć za
dziewczęciem kapała woda, powiedzmy że tylko z rąbka sukienki. Myślę, że bardziej ucierpiało młode ego
niż ciało, oraz torebka, z której dziewczę wylewało wodę do pobliskiego kubełka ulicznego.
Zastanawiające, bo tuż obok stały donice z młodymi drzewkami i żebrały o zauważenie.
A kiedy już oddałem się prozaicznej czynności
podziwiania pań o nogach zbyt długich i masowo pojawiających się wokół zdarzył
się kolejny obrazek. Stworzenie (nie – nie jestem złośliwy, ani nie szydzę, to
słowo obrazuje rozpacz zmysłów) podążało ku jakiejś prywatnej codzienności
trawersując moją ścieżkę. Długie włosy w kolorze dojrzałych kasztanów i biust
uwolniony od kagańca biustonosza falowały w rytm kroków zmierzających w paszczę
domu towarowego. Dawno nie widziałem, żeby ktoś szedł równie brzydko. I nie był
to defekt związany z chorobą. Tak iść może wyłącznie facet, i to taki, który
ćwiczył się w marszu sprawiającym ból patrzącym. Powiedziałem rytm, a to już
było poważne wykroczenie przeciw wartości tego słowa. Dysharmonia wieloczłonowa.
Wróciłem do domu. Może zbyt szybko, ale widzenia
eskalowały w kierunku, który mnie niepokoił. Może nie chciałem zobaczyć ciągu
dalszego?
Czasami kobieta kroczy jak generał, a czasami facet płynie jak baletnica, pomieszane to strasznie...
OdpowiedzUsuńto było doznanie, a nie widok.
UsuńDlaczego akurat królowa pszczół? Z powodu bzykania? No bo że trutnie za nią szły, to rozumiem.
OdpowiedzUsuńtrudna sprawa - jak ją zobaczyłem, to tak nazwałem. zanim zdążyłem pomyśleć nazwa już miała wyłączność - pomyślałem o tych facetach, że wyglądają jak rój pszczół, a królowa może być tylko jedna, że tak nieszczęśliwie powtórzę się za pewną Dorotą.
UsuńCiąg dalszy wart początku. Obrazki godne uwiecznienia, więcej tego rodzaju groziło by przesytem.
OdpowiedzUsuńnie projektuję widzeń, nie zamawiam - one po prostu są. i ile zobaczę, tyle opisuję. nie prowadzę magazynu widzeń, z którego wyjmuję w dniach posuchy. wolę trzymać je świeżo odnalezione na stronie.
Usuń