Dzień zaprosił na spacer odrobinę wcześniej niż się spodziewałem, ale
nie broniłem się przesadnie, bo pięknie się zapowiadał. Już przez okno widziałem, że lato
stężało polizane jesienną nocą i nawet drgnięciem wiatru nie odezwie się.
Zastygło i zmumifikowało się. Nawet ptaki ćwierkały co drugi dźwięk.
Dobrze odżywiona kobieta jutra szła z głową zatopioną w
korespondencję elektroniczną. Rzuciłem okiem na jej twarz uśmiechającą się do
monitora i zobaczyłem metalowe smarki wiszące z nosa. Jedna z kropel przykleiła
się gdzieś pod ustami. Ohyda. Cyborgi żrą chyba płynny metal na śniadanie i upuszczają co-nieco, żeby stężało, ale może
to i lepiej, bo w razie potrzeby smycz będzie o co zaczepić, gdy przyjdzie
takiego zaparkować.
No!. A potem było jeszcze zabawniej. Chudy i brudny człowieczek
założył na głowę papierowy kubełek z KFC i popijając colę z puszki kontemplował witryny zamkniętych sklepów z miną konesera. Jego towarzysz (jak sądzę) przeprowadzał
rewizję ulicznego śmietnika ubrany w rozchełstaną flanelową koszulę i dżinsy
nad kolano. I nie byłoby nic zdumiewającego w tym stroju, gdyby nie fakt, że
spodenki po wewnętrznych i zewnętrznych szwach były rozprute i wyglądały jak
spódniczka. Trochę po szkocku wyglądał, bo skarpety nosił grube i buty nadające
się do górskich eksploracji.
Następnie minęła mnie owalna pani z kulistym panem z włoska
wymieniając uwagi. Rozmawiali głośno i słowa płynęły bardzo szybko. Nie
przeszkadzało im, że mówią w tej samej jednostce czasu. Myślałem, że się kłócą,
ale jednak nie – miny mieli sobą zachwycone i jeśli tak wygląda włoska kłótnia,
to chcę być Włochem. Minąłem panią, która na udzie miała siniaczka-monidło.
Taką ślubną fotografię młodej pary, ale nowożeńcami były zajączki. Czasowa
wystawa w kolorach i zapewne nikt mi nie uwierzy, jednak zdawało mi się, że
zajączki były bardzo zadowolone (jak to z nowożeńcami bywa). Może tło im służyło ciepłem młodego ciała?
Starszy pan w pełnym garniturze i nie wiedzieć czemu czapeczce bejsbolówce zamiast
kapelusza odłożył laseczkę na ligustrowy, świeżo przystrzyżony w kancik
żywopłot i skraplał się bezwstydnie. Na trawniczek okalający miejską fosę. Miał
szczęście, że król z brązu siedzący na koniu nieopodal zerkał na drugą stronę
ulicy. Kiedy mijałem kwiaciarnię, której właściciel dobudował dach na stelażu z
drewna i pozwolił winoroślom i bluszczom obrosnąć, by żywą ścianą odgrodzić
wnętrze, ze stojącymi na regałach kwiatami, od zewnętrza palonego słońcem od
wiosny, znowu fizjologia wygrała z przyrodą. Dwaj spragnieni panowie siedzieli
na ławeczce oddając się konsumpcji i jeden z nich przeprowadził procesy
filtracyjne na tyle szybko, że potrzebował odprowadzić nadmiar wody. Wolę nie
myśleć, co działo się po wewnętrznej stronie zielonej, ażurowej ściany.
Dziwne postaci spotykasz na porannych spacerach...
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak to się śpiewa co drugi dźwięk?
to piękne jest! że tak różne osoby można zobaczyć, jeśli się chce oczy otworzyć.
Usuńja jestem zachwycony spacerem.
a z tym śpiewaniem co drugi dźwięk, to sama spróbuj. ciekawe doświadczenie w drodze do domu...
Podobają mi się Twoje obserwacje, umiesz wydobyć koloryt postaci. Zapowiadają zmianę pogody, spacery będą mniej przyjemne. Te metalowe smarki mnie obrzydziły...brrr.
OdpowiedzUsuńmnóstwo ich ostatnio. krowom zakładało się kółka w nosie, żeby było do czego łańcuch przyczepić.
Usuń