poniedziałek, 7 stycznia 2019

Akcja ratunkowa.


Zgubiłem człowieka. Patrzę ze zdumieniem, ale ręce mam puste na wylot. Nie ma. A był jeszcze całkiem niedawno. Pamiętam, że szliśmy razem i nawet go za rękę złapałem, żeby przypomnieć sobie, jak ciepłą i delikatną ma skórę. Nadal mam wrażenie, że ją pamiętam, że moje opuszki palców wciąż jeszcze nie wyprostowały się do końca i mają delikatne wgłębienia tam, gdzie dotykały innej ręki.

Rozglądam się całkiem bezradnie i panika zaczyna mnie dusić. Jak to tak? Zgubić człowieka? Tu? Oddech staje się towarem luksusowym i sam siebie muszę napominać, żeby podtrzymywać procesy życiowe, choć przecież życie na ogół potrafi o siebie zadbać. Wzrok mi szarzeje, kiedy rozglądam się dookoła, ale nie ma mojego człowieka nigdzie. Widzę pustkę, choć wokół tłum.

Jakiś pan pępkiem próbuje mnie strącić z tego miejsca, w którym stoję. Może nie tylko mnie traktuje jak pług śnieżny zaspę, bo tłum się rozstępuje niechętnie i nietrwale. Jak Morze Czerwone. Jako jednostka estetycznie delikatna niepewna stabilności własnej platformy życiowej schodzę światu z drogi i staję w ramach witryny. Może coś reklamuję, jednak bliższym prawdy byłoby stwierdzenie, że zasłaniam. Nie jestem gałązką oliwną na skroni herosa. Herosi byli bardziej uważni. Przynajmniej ich legendy były bardziej uważne.

Dwie panie świata poza sobą nie widząc suną niczym lodołamacze i na kilwaterze zostawiają tłustą, lepką smugę mieszanki kwiatowo-cytrusowej. Mocno słodzonej, dusznej. Jakby chciały się stać wieczną lampką zalotnie mrugająca czerwienią w dyskretnym mroku okna dostępnego na godziny. Jakiś pryszczaty wzrok zadrżał spazmem niedopowiedzenia, siwowłosa pogarda wypalała na policzkach kobiet filetowe lilie, większościowa obojętność pozwalała im dryfować bez przeszkód. Nawet na niechęć trzeba zasłużyć.

Zacząłem biegać, bo histeria musi znaleźć ujście. Jedni krzyczą, piszczą i żłobią w głowie bruzdy pazurami, inni szamoczą się w emocjach usiłując przeszukać nieskończoność w piętnaście sekund. Ja również. Zatoczyłem eliptyczną orbitę wokół szkolnej wycieczki, pokonałem slalomem przeszkody trzydziestodwudaniowego menu na stu siedemnastu talerzach i w jedenastu papierowych tutkach, wzrokiem usiłowałem przepalić wyspy handlowe pełne służbowych uśmiechów i kto wie, czego jeszcze.

Kompletem zmysłów szukałem, choć to ryzykowne, bo w tumulcie aromat podąża raczej w stronę negatywnych. Nawet nie usiłuję się dziwić, bo to rozumiem – wystarczy pięć frykasów na jednym talerzu położyć, żeby wyprodukować coś, co będzie ekstremalnie trudne do zjedzenia. A tu nieprzebrana symfonia barw zapachowych tocząca się opieszale, bądź nerwowo zataczająca kręgi. Cyfry zamknięte dla bezpieczeństwa za szybami i elektronicznymi bramkami usiłują mnie uwieść nieskutecznie, wystawy uginają się od dobrobytu… A mój człowiek znikł… i nie ma go wcale. Cóż mi począć z pustymi dłońmi?

Popędzany wzrokiem głodnych, szturchany porozumiewawczo przez obsługę, pod czujnym okiem patroli prześwietlających moje kieszenie pod pozorem… a w zasadzie bez pozorów. Kamienne podłogi skrzypieć nie potrafią. Defekt taki. Bo gdyby potrafiły, to jęczałyby głośniej ode mnie, bo ja tylko jednego człowieka zgubiłem, a one muszą ich znosić miliony. I to dosłownie. Pewnie dlatego takie blade. Owszem, jestem bledszy od nich, jednak ja nie byłem projektowany na takie obciążenia.

Mijam walizki – nadęte i puste, a pysznią się, jakby sezamem być miały. Mijam współczesne kwiaty – zamknięte w butelkach i słoikach na każdą okazję. Potrafią uwieść, oszołomić, olśnić. I skłamać każdą prawdę. Potrafią ją stłumić, skarcić i wysłać na szafot. Ludzie wstydzą się własnego zapachu i usiłują go bezskutecznie rozcieńczać każdego dnia w dwustu litrach wody, a potem dodatkowo maskują rozległymi opryskami. Trochę przypomina to szamańskie przesądy, że z cudzym włosem, czy paznokciem można zawładnąć nie tylko ciałem, ale i duszą. Tylko czy ja chcę zawładnąć kłamstwem? Może wolałbym zawładnąć, lub poddać się prawdzie?

Mijam słowa zamknięte w celulozowych, lakierowanych pojemnikach, o wiekach złoconych, błyszczących. Kuszą mnie rysunkiem. Obietnicami brzemiennej płodności puchnącej pośród okładek. Manekiny smętnie patrzą na mnie gdy mijam je półnagie. Zupełnie straciły głowy, kiedy przyszło im paradować w intymnej bieliźnie przed taką tłuszczą wygłodniałą. Aż dziw, że nie uciekły, że pod ziemię się nie zapadły. Ja wiem, że to piękna bielizna potrafiąca rozpalić wyobraźnię aż do orgazmu. Nawet solo, gdyby przypadkiem nie było z kim dzielić rozkoszy. Świeczki, pudełka z herbatą woreczki z kawą, lody, ciasta, regionalne potrawy, które bez paszportu przekraczają każda granicę. Pyszałkowato, dumnie, bezwstydnie.

A mojego człowieka nie ma. Nie wybiera krawata na jakąś niepojętą okoliczność zaistniałą dopiero wczoraj, nie dorabia dla mnie klucza do swojej prywatnej duszy istniejącej w światach bezsłownych. Nie wertuje nerwowo ofert wycieczek do rajów ziemskich na każdą kieszeń tylko dziś. Nawet elektronicznego wsparcia nie szuka, żeby mieć więcej czasu na życie. Nie pije kawy zbyt dużej na jedną osobę, za cenę której wyżywić można przedszkole gdzieś pod ruską granicą, ani tam, gdzie plastik można wymienić na papier, jeśli się zna szyfr do otwarcia bram.

Mam wyć? Skwierczeć w piekle lata świetlne? Zapomnieć? Pytania demoralizują mnie i kuszą obojętnością, a przecież… z człowiekiem przyszedłem i stoję teraz tak bardzo sam, że nawet mój egoizm usiłuje mnie pocieszać z obawy, że go zaniedbam, porzucę lub zostawię na pastwę zimowej aury, która gotowa go przytulić śmiertelnie. Desperacja we mnie zaczyna zmieniać oblicze. Nie stać jej na rezygnację z człowieka, bo potem musiałaby pluć sama sobie w twarz, a lustra są bardzo pamiętliwe i gotowe odpłacić za nadobne…

Alarm rozdziera harmider i rozczesuje go, niczym ostry ząb grzebienia grzywkę. Alarm, który wywołuje uśmiech nawet na zaskorupiałych z nieużywania twarzach. Szyja natychmiast transformuje w peryskop, a wzrok niemętny szyje w przestrzeni fastrygi rozpoznania. Jest! Jest ciało! Człowiek się odnalazł! A ja myślałem, że zwiedziłem wszystko. Wszystko, poza zakulisowymi rozgrywkami. Poza monitoringiem, księgowością i prospołeczną postawą zarządu. Myślałem, że myślałem, a tymczasem okazało się, że byłem bezmyślny.

Mój człowiek pielęgnował właśnie radość poznania i w euforii poznawał nowe światy związane z łaską i oporem grawitacji. Z bezwładnością. Uczył się fizyki. Tej podstawowej, którą podświadomie każdy ma zaszczepioną, choć nie zawsze potrafi wysłowić. Chłonął mój człowiek życie każdym atomem, z jakiego był zbudowany. I nieświadomie rozstrzelał właśnie ludzkość swoim śmiechem ukorzenionym w szczęściu bezwzględnym tak bardzo, że nawet kasy fiskalne zamarły z przejęcia, a ramiona kajdan objęły się nawzajem, żeby już nigdy i dla nikogo.

Podniosłem wzrok – ja, niegodny… Człowiek, na przekór ideom Kopernika poruszył ziemię… A teraz jechał ku mnie na ziemskiej platformie i piszczał swoją radość pod niebiosa tak, że żaden chór anielski nie dosięgnie tej szczerości. Ruchome schody wiozły ku mnie cherubinka. Małego człowieka, który zawojował mój świat tak dokładnie, że każdy z Bogów powinien skisnąć z zazdrości. A jeśli niebo zacznie się Tobie marszczyć, to znak, że już zaczął.

17 komentarzy:

  1. Niesamowite !!! Świetny tekst !!! Wczułam się i byłam tam z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. matki tak mają - nie chcę ingerować w prywatność, ale może nią jesteś.

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    https://www.youtube.com/watch?v=oNosNAtUr0g

    Może przez to zagęszczenie planu:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapewne. no chyba, że z niedoskonałości własnej.

      Usuń
  3. Niech żyje człowiek, chciałoby się zakrzyknąć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i vice wersa też chciałoby się krzyknąć.

      Usuń
  4. Myślę, że wszyscy "gubimy człowieka".
    A to jest bardzo smutne.

    P.S. Jak zwykle - moje uznanie za tekst.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgoda Stokrotko - filozoficznie rzecz ujmując problemem nie jest to czy stworzymy sztucznego człowieka, ale czy utrzymamy człowieczeństwo w nas samych.

      Usuń
    2. jakie to szczęście, że niektórym jeszcze się chce go szukać.
      tak łatwo kupić wibrator...

      Usuń
  5. Nie muszę szukać - mam go na wyciągnięcie ręki - człowieka, znaczy się. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. W poszukiwaniu trzeba stanąć na ruchomych schodach
    Tych które prowadzą w powrotną stronę
    Znaleźć dziecko w domku na drzewie i zabrać ze sobą w podróż tego małego człowieka trzymając mocno za rękę i nigdy
    go nie zgubić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niektórym myślenie zabiera więcej czasu niż Tobie.
      nie każdy jest strategiem zimnokrwistym i przewidującym.

      Usuń
  7. To nie strategia Oko
    Życie wyciska z nad jak z gąbki resztki człowieczeństwa
    W takim gąszczu zdarzeń jakim jest codzienność łatwo się pogubić, tym bardziej, że jedna decyzja popycha kolejną...no i gdzie tutaj człowiek??
    Kiedyś się urodził

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no tak... ślizgać się po wierzchu, to i deszcz potrafi. i wszystko mu jedno, czy szybę samochodu zwiedza, czy elewację z polerowanego kamienia, czy świeżo ułożoną fryzurę. oby choć raz na jakiś czas udało się zatrzymać na wystarczająco długo, żeby jednak zobaczyć człowieka.

      Usuń
  8. Oko, gdyby każdy z ludzi począł indywidualnie szukać w sobie człowieka
    z pewnością byłoby więcej ludzi.
    Wskazuje na to rachunek prawdopodobieństwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w sobie łatwo jest znaleźć. wystarczy obniżyć oczekiwania. rzecz w tym, żeby to inni znaleźli.

      Usuń