Zgubiłem człowieka.
Patrzę ze zdumieniem, ale ręce mam puste na wylot. Nie ma. A był jeszcze
całkiem niedawno. Pamiętam, że szliśmy razem i nawet go za rękę złapałem, żeby
przypomnieć sobie, jak ciepłą i delikatną ma skórę. Nadal mam wrażenie, że ją
pamiętam, że moje opuszki palców wciąż jeszcze nie wyprostowały się do końca i
mają delikatne wgłębienia tam, gdzie dotykały innej ręki.
Rozglądam się całkiem
bezradnie i panika zaczyna mnie dusić. Jak to tak? Zgubić człowieka? Tu? Oddech
staje się towarem luksusowym i sam siebie muszę napominać, żeby podtrzymywać
procesy życiowe, choć przecież życie na ogół potrafi o siebie zadbać. Wzrok mi
szarzeje, kiedy rozglądam się dookoła, ale nie ma mojego człowieka nigdzie.
Widzę pustkę, choć wokół tłum.
Jakiś pan pępkiem
próbuje mnie strącić z tego miejsca, w którym stoję. Może nie tylko mnie
traktuje jak pług śnieżny zaspę, bo tłum się rozstępuje niechętnie i nietrwale.
Jak Morze Czerwone. Jako jednostka estetycznie delikatna niepewna stabilności
własnej platformy życiowej schodzę światu z drogi i staję w ramach witryny.
Może coś reklamuję, jednak bliższym prawdy byłoby stwierdzenie, że zasłaniam.
Nie jestem gałązką oliwną na skroni herosa. Herosi byli bardziej uważni.
Przynajmniej ich legendy były bardziej uważne.
Dwie panie świata poza
sobą nie widząc suną niczym lodołamacze i na kilwaterze zostawiają tłustą,
lepką smugę mieszanki kwiatowo-cytrusowej. Mocno słodzonej, dusznej. Jakby
chciały się stać wieczną lampką zalotnie mrugająca czerwienią w dyskretnym
mroku okna dostępnego na godziny. Jakiś pryszczaty wzrok zadrżał spazmem
niedopowiedzenia, siwowłosa pogarda wypalała na policzkach kobiet filetowe
lilie, większościowa obojętność pozwalała im dryfować bez przeszkód. Nawet na
niechęć trzeba zasłużyć.
Zacząłem biegać, bo
histeria musi znaleźć ujście. Jedni krzyczą, piszczą i żłobią w głowie bruzdy
pazurami, inni szamoczą się w emocjach usiłując przeszukać nieskończoność w
piętnaście sekund. Ja również. Zatoczyłem eliptyczną orbitę wokół szkolnej
wycieczki, pokonałem slalomem przeszkody trzydziestodwudaniowego menu na stu
siedemnastu talerzach i w jedenastu papierowych tutkach, wzrokiem usiłowałem
przepalić wyspy handlowe pełne służbowych uśmiechów i kto wie, czego jeszcze.
Kompletem zmysłów
szukałem, choć to ryzykowne, bo w tumulcie aromat podąża raczej w stronę
negatywnych. Nawet nie usiłuję się dziwić, bo to rozumiem – wystarczy pięć
frykasów na jednym talerzu położyć, żeby wyprodukować coś, co będzie
ekstremalnie trudne do zjedzenia. A tu nieprzebrana symfonia barw zapachowych
tocząca się opieszale, bądź nerwowo zataczająca kręgi. Cyfry zamknięte dla
bezpieczeństwa za szybami i elektronicznymi bramkami usiłują mnie uwieść
nieskutecznie, wystawy uginają się od dobrobytu… A mój człowiek znikł… i nie ma
go wcale. Cóż mi począć z pustymi dłońmi?
Popędzany wzrokiem
głodnych, szturchany porozumiewawczo przez obsługę, pod czujnym okiem patroli
prześwietlających moje kieszenie pod pozorem… a w zasadzie bez pozorów.
Kamienne podłogi skrzypieć nie potrafią. Defekt taki. Bo gdyby potrafiły, to
jęczałyby głośniej ode mnie, bo ja tylko jednego człowieka zgubiłem, a one
muszą ich znosić miliony. I to dosłownie. Pewnie dlatego takie blade. Owszem, jestem
bledszy od nich, jednak ja nie byłem projektowany na takie obciążenia.
Mijam walizki – nadęte
i puste, a pysznią się, jakby sezamem być miały. Mijam współczesne kwiaty –
zamknięte w butelkach i słoikach na każdą okazję. Potrafią uwieść, oszołomić, olśnić.
I skłamać każdą prawdę. Potrafią ją stłumić, skarcić i wysłać na szafot. Ludzie
wstydzą się własnego zapachu i usiłują go bezskutecznie rozcieńczać każdego
dnia w dwustu litrach wody, a potem dodatkowo maskują rozległymi opryskami.
Trochę przypomina to szamańskie przesądy, że z cudzym włosem, czy paznokciem
można zawładnąć nie tylko ciałem, ale i duszą. Tylko czy ja chcę zawładnąć
kłamstwem? Może wolałbym zawładnąć, lub poddać się prawdzie?
Mijam słowa zamknięte w celulozowych, lakierowanych
pojemnikach, o wiekach złoconych, błyszczących. Kuszą mnie rysunkiem.
Obietnicami brzemiennej płodności puchnącej pośród okładek. Manekiny smętnie
patrzą na mnie gdy mijam je półnagie. Zupełnie straciły głowy, kiedy przyszło
im paradować w intymnej bieliźnie przed taką tłuszczą wygłodniałą. Aż dziw, że
nie uciekły, że pod ziemię się nie zapadły. Ja wiem, że to piękna bielizna
potrafiąca rozpalić wyobraźnię aż do orgazmu. Nawet solo, gdyby przypadkiem nie
było z kim dzielić rozkoszy. Świeczki, pudełka z herbatą woreczki z kawą, lody,
ciasta, regionalne potrawy, które bez paszportu przekraczają każda granicę.
Pyszałkowato, dumnie, bezwstydnie.
A mojego człowieka nie
ma. Nie wybiera krawata na jakąś niepojętą okoliczność zaistniałą dopiero
wczoraj, nie dorabia dla mnie klucza do swojej prywatnej duszy istniejącej w
światach bezsłownych. Nie wertuje nerwowo ofert wycieczek do rajów ziemskich na
każdą kieszeń tylko dziś. Nawet elektronicznego wsparcia nie szuka, żeby mieć
więcej czasu na życie. Nie pije kawy zbyt dużej na jedną osobę, za cenę której
wyżywić można przedszkole gdzieś pod ruską granicą, ani tam, gdzie plastik
można wymienić na papier, jeśli się zna szyfr do otwarcia bram.
Mam wyć? Skwierczeć w
piekle lata świetlne? Zapomnieć? Pytania demoralizują mnie i kuszą
obojętnością, a przecież… z człowiekiem przyszedłem i stoję teraz tak bardzo
sam, że nawet mój egoizm usiłuje mnie pocieszać z obawy, że go zaniedbam,
porzucę lub zostawię na pastwę zimowej aury, która gotowa go przytulić śmiertelnie.
Desperacja we mnie zaczyna zmieniać oblicze. Nie stać jej na rezygnację z
człowieka, bo potem musiałaby pluć sama sobie w twarz, a lustra są bardzo
pamiętliwe i gotowe odpłacić za nadobne…
Alarm rozdziera
harmider i rozczesuje go, niczym ostry ząb grzebienia grzywkę. Alarm, który
wywołuje uśmiech nawet na zaskorupiałych z nieużywania twarzach. Szyja
natychmiast transformuje w peryskop, a wzrok niemętny szyje w przestrzeni
fastrygi rozpoznania. Jest! Jest ciało! Człowiek się odnalazł! A ja myślałem, że zwiedziłem wszystko. Wszystko, poza zakulisowymi rozgrywkami. Poza
monitoringiem, księgowością i prospołeczną postawą zarządu. Myślałem, że
myślałem, a tymczasem okazało się, że byłem bezmyślny.
Mój człowiek
pielęgnował właśnie radość poznania i w euforii poznawał nowe światy związane z
łaską i oporem grawitacji. Z bezwładnością. Uczył się fizyki. Tej podstawowej,
którą podświadomie każdy ma zaszczepioną, choć nie zawsze potrafi wysłowić.
Chłonął mój człowiek życie każdym atomem, z jakiego był zbudowany. I
nieświadomie rozstrzelał właśnie ludzkość swoim śmiechem ukorzenionym w
szczęściu bezwzględnym tak bardzo, że nawet kasy fiskalne zamarły z przejęcia,
a ramiona kajdan objęły się nawzajem, żeby już nigdy i dla nikogo.
Podniosłem wzrok – ja,
niegodny… Człowiek, na przekór ideom Kopernika poruszył ziemię… A teraz jechał
ku mnie na ziemskiej platformie i piszczał swoją radość pod niebiosa tak, że
żaden chór anielski nie dosięgnie tej szczerości. Ruchome schody wiozły ku mnie
cherubinka. Małego człowieka, który zawojował mój świat tak dokładnie, że każdy
z Bogów powinien skisnąć z zazdrości. A jeśli niebo zacznie się Tobie
marszczyć, to znak, że już zaczął.
Niesamowite !!! Świetny tekst !!! Wczułam się i byłam tam z Tobą.
OdpowiedzUsuńmatki tak mają - nie chcę ingerować w prywatność, ale może nią jesteś.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=oNosNAtUr0g
Może przez to zagęszczenie planu:)
Pozdrawiam:)
zapewne. no chyba, że z niedoskonałości własnej.
UsuńNiech żyje człowiek, chciałoby się zakrzyknąć!
OdpowiedzUsuńi vice wersa też chciałoby się krzyknąć.
UsuńMyślę, że wszyscy "gubimy człowieka".
OdpowiedzUsuńA to jest bardzo smutne.
P.S. Jak zwykle - moje uznanie za tekst.
Zgoda Stokrotko - filozoficznie rzecz ujmując problemem nie jest to czy stworzymy sztucznego człowieka, ale czy utrzymamy człowieczeństwo w nas samych.
Usuńjakie to szczęście, że niektórym jeszcze się chce go szukać.
Usuńtak łatwo kupić wibrator...
Nie muszę szukać - mam go na wyciągnięcie ręki - człowieka, znaczy się. ;)
OdpowiedzUsuńoby się nie zgubił.
UsuńW poszukiwaniu trzeba stanąć na ruchomych schodach
OdpowiedzUsuńTych które prowadzą w powrotną stronę
Znaleźć dziecko w domku na drzewie i zabrać ze sobą w podróż tego małego człowieka trzymając mocno za rękę i nigdy
go nie zgubić
niektórym myślenie zabiera więcej czasu niż Tobie.
Usuńnie każdy jest strategiem zimnokrwistym i przewidującym.
To nie strategia Oko
OdpowiedzUsuńŻycie wyciska z nad jak z gąbki resztki człowieczeństwa
W takim gąszczu zdarzeń jakim jest codzienność łatwo się pogubić, tym bardziej, że jedna decyzja popycha kolejną...no i gdzie tutaj człowiek??
Kiedyś się urodził
no tak... ślizgać się po wierzchu, to i deszcz potrafi. i wszystko mu jedno, czy szybę samochodu zwiedza, czy elewację z polerowanego kamienia, czy świeżo ułożoną fryzurę. oby choć raz na jakiś czas udało się zatrzymać na wystarczająco długo, żeby jednak zobaczyć człowieka.
UsuńOko, gdyby każdy z ludzi począł indywidualnie szukać w sobie człowieka
OdpowiedzUsuńz pewnością byłoby więcej ludzi.
Wskazuje na to rachunek prawdopodobieństwa
w sobie łatwo jest znaleźć. wystarczy obniżyć oczekiwania. rzecz w tym, żeby to inni znaleźli.
Usuń