Cień gołębia przysiadł
na ścianie niczym motyl i wachluje ją, żeby oczyścić z przeszłości. Drobi
jakieś kroczki, więc mu pewnie niewygodnie. Może na pionowej płaszczyźnie źle
się czuje? Wreszcie przysiadł na ramie obrazu i zaczął piórka czyścić. Po cichu,
żeby go kotka nie zwęszyła i ta ruda pani z obrazka, która już z niepokojem
zerka, kto na jej nagość nastaje. Chyba zimno jest na zewnątrz, bo firanka
zadrżała, a cień bezmyślnie powtórzył ten ruch, jakby chciał zetrzeć gołębia ze
ściany. No i spłoszył mi ptaszynę. Tylko kleks po nim został drobny i pani
posmutniała z samotności.
Gapię się. W martwy
ekran telefonu, który nie dzwoni już trzeci dzień. Podrapałem się po policzku
setny już raz i słyszę, że chrzęści. Nie goliłem się. Pewnie nie jadłem też. Może
drzemałem w fotelu, ale tak bardziej nerwowo, żeby nie przegapić dzwonka.
Ustawiłem najgłośniej, jak się da - z obawy. Igła gramofonu ślizga się po
ostatniej spirali czarnej płyty. Też trzeci dzień. Po początkowej euforii
zgasłem i nie chciało mi się już wstawać, żeby zmienić, czy wyłączyć. Jej
ukochany Musorgski? Chyba tak. Energetycznie. Sabat zamieszkał na płycie i podobny
w głowie miałem… Trzy dni temu.
A potem, kiedy już
zajrzałem myślą pod każdy kamień gołoborza pięć razy, kiedy wtoczyłem na szczyt
syzyfowe przeznaczenie, bo mnie znudził swoją nieporadnością, nie miałem siły
wstać, żeby raz jeszcze przesunąć igłę na początek ścieżki dźwiękowej i wspiąć
się już z własną nadzieją na plecach, jak sierpniowy turysta. Chyba mogłem się
zasapać? Na pewno mogłem, bo przecież to zrobiłem. I drzemałem później dysząc
ciężko. Nawet kiedy pić mi się chciało, a woda z posmakiem żelaza kapała z
niedokręconego kranu odmierzając w kuchni nacieki sekund i zamieniając je na
litry beznadziei wciąż zerkałem na telefon, czy nie zajaśnieje światłem
połączenia.
Barek był bliżej niż
kuchnia. Niż kran cieknący monotonnie. Tylko telefon odgradzał mnie od niego i milczał
z obrzydzeniem patrząc, jak szukam pretekstu, żeby go zamordować. Rzucić o
ścianę, choćby tam, gdzie cień gołębia się zesrał i roztrzaskać mu te piękne
lica. Rudowłosa z obrazka zasłoniła usta dłonią z przestrachu, ale łokciem
usiłowała wciąż chronić intymność. Przede mną? Zbędna fatyga. Widziałem ją, nim
noc zapadła i o poranku. Widziałem ją, kiedy w ręce klaskała i we łzach. Tych
słodkich i tych niechcianych. Nieskromną i chętną do eksperymentów, zadziorną,
czupurną i głodną. Moją.
A teraz bała się, że
zabiję telefon na jej łonie wypieszczonym, zakrytym skromną dłonią pianistki.
Niepotrzebnie. Krew we mnie szybko stygnie. Zanim wybuchnie. Wentyl
bezpieczeństwa upuszcza nadmiar emocji w słowach, które potrafią w tynku
wydłubać dziurę. Nie mszczę się na przedmiotach. Nie odgrywam na pośrednikach.
Niech sobie po cichu mieszka w boazerii ram złoconych, bez trwogi w oczach
błękitnych, skażonych popiołem. Tylko ją przecież mam… Tylko obraz jej, bo ona…
Telefon milczy. Ja również. Woda z kuchni potakuje bezlitośnie. Przelicza
krople na dni. Czyżby już czwarty się zaczął?
Tęsknię. Sam nie
wierzę, że powiedziałem to głośno… Telefon sprawdzam pięćsetny raz, czy się nie
zawiesił, czy nadal potrafi wesołym trelem rozstrzelać ciszę. Potrafi. Ktoś do
drzwi się dobijał po dwakroć, ale nie otwierałem. Nie spodziewam się gości. A
poczta musi poczekać. Są priorytety, lecz poczta nim nie jest. Bezmyślnie
patrzę, jak na talerzyku schnie kromka chleba, a na niej plasterek sera zakwita
żółciutkim tulipanem. Miałem zjeść z rozsądku, ale przecież rozsądek zaginął
bez wieści. On chyba wisi na smyczy telefonu i waruje tam. Nie ze mną. Rzuciłem
kromkę na podłogę. Pod nogi rudej pani. Nie mam psa, a kotka wzgardziła.
Przywykła, że dostaje na talerzu, a nie ochłap pod ścianę rzucony.
Cień gołębia
zatrzepotał i sprawnie usiadł na złoconej ramie. Jakby był u siebie. Znów
dreptał w miejscu i piórka wygładzał, ale zerkał na podłogę. Bał się kotki
najwyraźniej i tylko ślinę łykał na wysokościach. Pani negocjowała z nim. Chyba
chciała wycyganić skrzydła. Gołąb był oburzony i odleciał. A może tylko chciał
zademonstrować możliwości sprzętu? Podbijał stawkę? Ruda wznosiła oczy do
nieba. Na mnie wolała nie patrzeć. Nie wyglądałem szczególnie atrakcyjnie i
nawet z sufitem przegrałem. I z tą pajęczą nitką, która kiwała się poruszona
tchnieniem gołębich skrzydeł.
Kiedy po raz trzeci
cień zaczął skrobać pazurkami liniejącą pozłotę ramy obrazu zapatrzyłem się już
do szczętu. Przecież… Nawet takie prymitywne bydlątko wraca… Wszystko wraca. Potrafi.
Słowa wrócą, te w gniewie wyszczekane i te od serca najcichsze, ludzie wracają…
wszystko… Wróci i ona. Trzeba tylko poczekać. Bez gorączki, bez rozpaczy.
Krople drążą emaliowany zlewozmywak tak beznamiętnie, jakby nic nie rozumiały.
Kotka pazurkami wyśpiewuje moje tęsknoty, bo wie, że krzywdy jej nie zrobię,
nawet, jeśli zacznie ze mnie jawnie szydzić. Popatrzyłem w oczy rudej pani, a
ona zajęta była czymś innym. Może znów cudze skrzydła przymierzała z
uśmieszkiem jadowitym? Usta zacisnęła, więc pewnie podjęła jakąś decyzję. Na
stoliku, obok pustego talerzyka z kilkoma okruszkami zatrząsł się telefon
ożywając znienacka. Rzuciłem się na niego z całą pasją drążącą mnie od tylu już
dni. Drżał mi w rękach sygnałem wiadomości, aż dokumentnie gołębia wypłoszył:
- Przyślę kogoś po obraz. Pojutrze.
Ani gołąb, ani telefon nie przyniosły ukojenia. Nawet obraz nie został? A to zołza.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
cień gołębia może wróci... tylko na czym usiądzie, kiedy obraz zniknie?
UsuńI w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz.
OdpowiedzUsuńNie lubię gołębi...gdybym czekała 3 dni na telefon, tym bardziej wkurzałby mnie taki skrzydlaty.
taki z Ciebie nerwus?
Usuńpo trzech dniach można stracić całą witalność i być strzępem życia.
Wszystko wraca, tylko nie (w) czas...
OdpowiedzUsuńpesymizm też? czy on trwa na posterunku nieustająco? jak ta wieczna lampka?
Usuńnic o tym nie wiem, nie znam "człowieka" ;)
Usuńtym lepiej. dla Ciebie.
UsuńWróci - jeśli też tęskni, jeśli lubi, jeśli chce. Gdyby jednak nie wróciła to nie ma, co żałować - widocznie nie są sobie przeznaczeni.
OdpowiedzUsuńtakie problemy łatwo się rozwiązuje z boku. w środku są zdecydowanie bardziej dotkliwe.
UsuńRacja, ale to przecieź tylko opowiadanie. Czy może się mylę?
OdpowiedzUsuńjak najbardziej opowiadanie. nie mylisz się. ale i tak podobne dylematy z boku rozwiązuje się łatwiej niż będąc osobiście dotkniętą jednostką.
Usuń