środa, 16 stycznia 2019

Historia.


Pozazdrościłem archeologom spektakularnych efektów i odkrywania na nowo minionych idei reprezentowanych poprzez zmurszałe kości, czy malunki naskalne, nadzbanne, naścienne. Tysiącletnie papirusy skamieniałe niczym drzewa odarte z żywic, żeby bursztynowym ukropem podzielić się mogły ze współczesnością niezależnie od wysmukłości kamiennej kolumny miłorzębu, czy paproci drzewiastej. Wiem, że zazdrość nie należy do cech przydających chwały nosicielowi, ale sam siebie oszukiwał nie będę – pozazdrościłem i wiem, co mówię.

Na początek przejrzałem oferty „last minute”, „all inclusive” i inne, które promocyjnymi gadżetami przykrywały niemal cel podróży i termin wyjazdu. Grymasiłem i decyzji podjąć nie mogłem, aż w końcu pomyślałem sobie, że nie będę grzebał w piasku pustyni, jak jakaś zabiedzona kura, czy wielbłąd z aspiracjami, szukający punktu podparcia przed maratonem Paryż-Dakar… Nie stanę się dla Egiptu kolejnym Ramzesem, sto ósmym wcieleniem Cezara również nie, a tym bardziej kolejną reinkarnacją bezimiennych bóstw dalekiego wschodu, czy głębokiej północy, bo jestem tubylcem i owo „tu” mam w sobie dość mocno ukorzenione. Taki defekt genetyczny, który sprawia, że koszula ciału bliższa, szczególnie, kiedy się jej nie zdejmuje z grzbietu od… Przepraszam – nie pozwolę sobie w PESEL zaglądać nadaremnie – kolonoskopia dla genetycznie obciążonych, czy rentgen profilaktyczny w ramach bilansu -dziestolatka?

Wyjrzałem przez okno. Klepisko, jak klepisko. Wydepilowane oponami uniwersalnymi i zimowymi też. Na kość. I to żywą, która wciąż nie wie, co to próchnica, czy artroskopia. Kopać w czymś takim? Stanąłem przed lustrem, żeby zbadać, czy mam rejestrację, homologację i godło producenta, ale nie – koparką nie jestem na pewno. Kim/czym, to już inna bajka, jednak na pewno nie koparką i motogodzin w tym klepisku ku chwale przeszłości nie zmitrężę. Nawet kapelusza ze skóry bawołu nie mam, żeby wzorem Indiany Jonesa przykryć bezradność malującą się na twarzy i oddać się medytacjom w drodze do sukcesu. Jakoś nie nauczyłem się spać z czymkolwiek na twarzy, choćby to była gazeta o niezbyt wysokich aspiracjach i jeszcze mniejszej wadze i znaczeniu. W takim gruncie i pies sobie niespecjalnie radzi, a dopiero za piątym razem posadzona sosna przebiła się korzeniami przez miejską historię upakowaną gęsto tuż poniżej darni. Mój prywatny manicure… cóż… nie zniósłby podobnych obciążeń…

Zerkam ukradkiem na własne drzewo genealogiczne, jak próbuje zapuścić korzenie i skarży się, że to nie tu. Że do innej gleby nawykło wiekami i teraz czuje się bezdomne, bezpańskie, dziewiczo szlaja się po obczyźnie i uczyć się musi zmian klimatycznych i składu chemicznego skorodowanej przez wieki wyściółki. Aklimatyzacja. A ta jest niespieszna. Nie darmo mówią, że marynarka dopiero w siódmym pokoleniu przestaje uwierać i staje się drugą skórą. Przyszło mi za pierworodnego na obczyźnie uprawiać egzotyczną rolę… Bez rolniczego wykształcenia… Bez talentu do obsługiwania maszyn prostych. Taki mamy klimat… podobno… Nawet wierzę, że niewykształcony, że tymczasowy i przechodni, przelotny być może. Podlegający fluktuacjom i mającym wpływ na teraźniejszość zmienną.

Gdzież więc mam Graala szukać, Arki Przymierza, żeby choć zerknąć, jeśli nie zrozumieć przesłanie? Szukać mam słów w Pięcioksięgu, Siedmioksięgu, Prawdy Ostatecznej w dowolny turban zawiniętej śpiewnie na wysokości minaretu, lub wyrytej w glinianej tablicy spieczonej ziemi? Gdziekolwiek… A przecież nawet do szukania trufli ludzie zatrudniają psy i świnie. Sami nie grzebią w ziemi, chyba, że jednostki wybitne – hmm… Wybitne, są te, które się dokopią sukcesu, bo pozostałe, to szaleńcy, szarlatani i fantaści. A teraz ja usiłuję dołączyć do armii pędzonej nadziejami i mamionych obietnicą zwycięstwa. I perły zapładniane są sztucznie, żeby loterii uniknąć i uniezależnić się od kaprysów natury. A ja? Naturszczyk bez papieru? Wieszcz bez zwiastowania? Jasnowidz z kwarcowym wzrokiem? Amator kwaśnych jabłek i kolekcjoner porażek chłoszczących po wypiętym nieświadomie tyłku?

Zazdrość mnie nie opuszcza, choć logika wskazuje beznadziejność aspiracji. Beztalenciem buty można wycierać, a nie skarbów szukać. Zacisnąłbym zęby, ale obawiam się o całość szkliwa – wiadomo – stomatologia ceni się i nie pozwoli sobie na uszczerbek ekonomiczny, kiedy z godziny na godzinę potrzeba jątrzy się bólem eskalującym w krainy, których nikt do końca poznać nie chce. Trzeci raz przyglądam się paznokciom, a one wciąż mówią mi „nie, nie będziemy ryć w ziemi”. Biceps, który nigdy nie imponował kubaturą udaje swoją uboższą krewną i usiłuje się schować pod kość ramienną, żebym nie napompował go ideologią. Odporny jest na doktrynę sukcesu mniemanego. Dłoń ślizga się po naskórku, gdyż nieodpowiedzialnie zdążyłem się ogolić i (o zgrozo!) przedwcześnie wyłysieć, więc ślizga się ta dłoń po kres zasięgu i zanim zaczepi o cokolwiek może być już za późno na żale.

Na szczęście dłoń usiłuje nauczyć się rozpoznawania kształtu czaszki, licząc, że antropologia przydać się w poszukiwaniach może. Wiadomo – na początek korzysta się z zasobów własnych, żeby ekonomia nie zwiędła, nim dojdzie co-do-czego. Co-do-czego, to taki wybryk słowny, który mówi, że jest nadzieja, lecz mizerna, ale gdyby… to wiadomo – kolejka do sukcesu stanie długa i można się w niej nie zmieścić, bo czarnoodziane potwory z karkiem większym niż przeciętne talie wygnają wzrokiem krwią nabiegłym, paluchem wskazującym szczekającym niczym sierżant w jednostce karnej – PRECZ!

Pozwalam dłoni, bo miękka jest. Ciekawska, ale moja. Niech szuka. Przymykam oczy, może nawet mruczeć zaczynam, jak kot, który rozciągnął granice zaufania aż po dotyk wybrańców. Dłoń uczy się kształtu, choć nie spieszy się wcale. Zanim wygnam na obczyznę, niech we własnych granicach ćwiczy talenty antropologiczne. Zaczynam grzbiet wyginać. Może kocieję? Psieję? Dłoń poczyna sobie wciąż śmielej i już o archeologii nie myślę wcale. Poczekam, Słyszałem, że ziemia rodzi kamienie. Może zamiast pracować i eksploatować instynkty wystarczy patrzeć, co nowego dzień przyniesie? Na patrzenie mam w sobie zgodę. Konsensus i polityczną deklarację zapewniającą o nieagresji. Zawieszam bezterminowo aspiracje związane z wykopkami. Jednogłośnie i jednomyślnie. Podglądam naturę i uczę ją idei – rozbierz się sama z przeszłości. Ja się tymczasem popieszczę. Pod własnym dotykiem nawet obczyzna nie doskwiera.

10 komentarzy:

  1. Ciekawa podróż - od drzewa przodków do rozpieszczania własnego ciała...każdy czas dobry na bliższą znajomość z pokrywą cielesną duszy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nauka kształtu czaszki, to niemal jak zajęcia obowiązkowe dla studentów medycyny...

      Usuń
  2. Witaj, Oko.

    "W ciemności nie biec, sprawdzać otoczenie rękami, strzec się wybojów, drzew, kamieni, wymijać zygzakiem przedmioty – jest wbrew naturze, wbrew popędom. Ciemność, przekreśliwszy oko, wymaga, żeby w niej mknąć, płynąć i rozpływać się."
    (Aforyzmy - K. Irzykowski)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szybko odechciało mu się walki, zrezygnował na rzecz pieszczenia własnej czaszki - nudziarz i leń ze słomianym zapałem. Niech tak stoi i gapi się na swoje marne JA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę - ścierą przez łeb i koniec z mrzonkami. do galopu! a co, ma mieć lepiej ode mnie? miał dać chwilkę radości, zamiast budzić Cerbera.

      Usuń
  4. Trochę radości dał, ale w sumie bardziej wkurzył, ale niech sobie będzie, byle nie podchodził za blisko, bo Cerber może dziabnąć wszystkimi trzema szczękami. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. "Biceps, który nigdy nie imponował kubaturą"? A dlaczegoż nie zatrudnisz asystenta? Mógłbyś dyktować wymachując sztangą, albo innym, równie dziwnym, narzędziem. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mój rachunek bankowy obraziłby się na mnie za podobne pomysły. może nawet ubrałby się w żółtą kamizelkę i oflagował się?

      Usuń