Pozazdrościłem
archeologom spektakularnych efektów i odkrywania na nowo minionych idei
reprezentowanych poprzez zmurszałe kości, czy malunki naskalne, nadzbanne,
naścienne. Tysiącletnie papirusy skamieniałe niczym drzewa odarte z żywic, żeby
bursztynowym ukropem podzielić się mogły ze współczesnością niezależnie od
wysmukłości kamiennej kolumny miłorzębu, czy paproci drzewiastej. Wiem, że
zazdrość nie należy do cech przydających chwały nosicielowi, ale sam siebie
oszukiwał nie będę – pozazdrościłem i wiem, co mówię.
Na początek
przejrzałem oferty „last minute”, „all inclusive” i inne, które promocyjnymi
gadżetami przykrywały niemal cel podróży i termin wyjazdu. Grymasiłem i decyzji
podjąć nie mogłem, aż w końcu pomyślałem sobie, że nie będę grzebał w piasku
pustyni, jak jakaś zabiedzona kura, czy wielbłąd z aspiracjami, szukający
punktu podparcia przed maratonem Paryż-Dakar… Nie stanę się dla Egiptu kolejnym
Ramzesem, sto ósmym wcieleniem Cezara również nie, a tym bardziej kolejną
reinkarnacją bezimiennych bóstw dalekiego wschodu, czy głębokiej północy, bo
jestem tubylcem i owo „tu” mam w sobie dość mocno ukorzenione. Taki defekt
genetyczny, który sprawia, że koszula ciału bliższa, szczególnie, kiedy się jej
nie zdejmuje z grzbietu od… Przepraszam – nie pozwolę sobie w PESEL zaglądać
nadaremnie – kolonoskopia dla genetycznie obciążonych, czy rentgen
profilaktyczny w ramach bilansu -dziestolatka?
Wyjrzałem przez okno.
Klepisko, jak klepisko. Wydepilowane oponami uniwersalnymi i zimowymi też. Na
kość. I to żywą, która wciąż nie wie, co to próchnica, czy artroskopia. Kopać w
czymś takim? Stanąłem przed lustrem, żeby zbadać, czy mam rejestrację,
homologację i godło producenta, ale nie – koparką nie jestem na pewno.
Kim/czym, to już inna bajka, jednak na pewno nie koparką i motogodzin w tym
klepisku ku chwale przeszłości nie zmitrężę. Nawet kapelusza ze skóry bawołu
nie mam, żeby wzorem Indiany Jonesa przykryć bezradność malującą się na twarzy
i oddać się medytacjom w drodze do sukcesu. Jakoś nie nauczyłem się spać z
czymkolwiek na twarzy, choćby to była gazeta o niezbyt wysokich aspiracjach i
jeszcze mniejszej wadze i znaczeniu. W takim gruncie i pies sobie niespecjalnie
radzi, a dopiero za piątym razem posadzona sosna przebiła się korzeniami przez
miejską historię upakowaną gęsto tuż poniżej darni. Mój prywatny manicure… cóż…
nie zniósłby podobnych obciążeń…
Zerkam ukradkiem na
własne drzewo genealogiczne, jak próbuje zapuścić korzenie i skarży się, że to
nie tu. Że do innej gleby nawykło wiekami i teraz czuje się bezdomne,
bezpańskie, dziewiczo szlaja się po obczyźnie i uczyć się musi zmian
klimatycznych i składu chemicznego skorodowanej przez wieki wyściółki.
Aklimatyzacja. A ta jest niespieszna. Nie darmo mówią, że marynarka dopiero w
siódmym pokoleniu przestaje uwierać i staje się drugą skórą. Przyszło mi za
pierworodnego na obczyźnie uprawiać egzotyczną rolę… Bez rolniczego
wykształcenia… Bez talentu do obsługiwania maszyn prostych. Taki mamy klimat…
podobno… Nawet wierzę, że niewykształcony, że tymczasowy i przechodni,
przelotny być może. Podlegający fluktuacjom i mającym wpływ na teraźniejszość
zmienną.
Gdzież więc mam Graala
szukać, Arki Przymierza, żeby choć zerknąć, jeśli nie zrozumieć przesłanie? Szukać
mam słów w Pięcioksięgu, Siedmioksięgu, Prawdy Ostatecznej w dowolny turban
zawiniętej śpiewnie na wysokości minaretu, lub wyrytej w glinianej tablicy
spieczonej ziemi? Gdziekolwiek… A przecież nawet do szukania trufli ludzie
zatrudniają psy i świnie. Sami nie grzebią w ziemi, chyba, że jednostki wybitne
– hmm… Wybitne, są te, które się dokopią sukcesu, bo pozostałe, to szaleńcy,
szarlatani i fantaści. A teraz ja usiłuję dołączyć do armii pędzonej nadziejami
i mamionych obietnicą zwycięstwa. I perły zapładniane są sztucznie, żeby
loterii uniknąć i uniezależnić się od kaprysów natury. A ja? Naturszczyk bez
papieru? Wieszcz bez zwiastowania? Jasnowidz z kwarcowym wzrokiem? Amator
kwaśnych jabłek i kolekcjoner porażek chłoszczących po wypiętym nieświadomie
tyłku?
Zazdrość mnie nie
opuszcza, choć logika wskazuje beznadziejność aspiracji. Beztalenciem buty
można wycierać, a nie skarbów szukać. Zacisnąłbym zęby, ale obawiam się o
całość szkliwa – wiadomo – stomatologia ceni się i nie pozwoli sobie na
uszczerbek ekonomiczny, kiedy z godziny na godzinę potrzeba jątrzy się bólem
eskalującym w krainy, których nikt do końca poznać nie chce. Trzeci raz
przyglądam się paznokciom, a one wciąż mówią mi „nie, nie będziemy ryć w
ziemi”. Biceps, który nigdy nie imponował kubaturą udaje swoją uboższą krewną i
usiłuje się schować pod kość ramienną, żebym nie napompował go ideologią.
Odporny jest na doktrynę sukcesu mniemanego. Dłoń ślizga się po naskórku, gdyż
nieodpowiedzialnie zdążyłem się ogolić i (o zgrozo!) przedwcześnie wyłysieć,
więc ślizga się ta dłoń po kres zasięgu i zanim zaczepi o cokolwiek może być
już za późno na żale.
Na szczęście dłoń
usiłuje nauczyć się rozpoznawania kształtu czaszki, licząc, że antropologia
przydać się w poszukiwaniach może. Wiadomo – na początek korzysta się z zasobów
własnych, żeby ekonomia nie zwiędła, nim dojdzie co-do-czego. Co-do-czego, to
taki wybryk słowny, który mówi, że jest nadzieja, lecz mizerna, ale gdyby… to
wiadomo – kolejka do sukcesu stanie długa i można się w niej nie zmieścić, bo
czarnoodziane potwory z karkiem większym niż przeciętne talie wygnają wzrokiem
krwią nabiegłym, paluchem wskazującym szczekającym niczym sierżant w jednostce
karnej – PRECZ!
Pozwalam dłoni, bo
miękka jest. Ciekawska, ale moja. Niech szuka. Przymykam oczy, może nawet
mruczeć zaczynam, jak kot, który rozciągnął granice zaufania aż po dotyk
wybrańców. Dłoń uczy się kształtu, choć nie spieszy się wcale. Zanim wygnam na
obczyznę, niech we własnych granicach ćwiczy talenty antropologiczne. Zaczynam
grzbiet wyginać. Może kocieję? Psieję? Dłoń poczyna sobie wciąż śmielej i już o
archeologii nie myślę wcale. Poczekam, Słyszałem, że ziemia rodzi kamienie.
Może zamiast pracować i eksploatować instynkty wystarczy patrzeć, co nowego
dzień przyniesie? Na patrzenie mam w sobie zgodę. Konsensus i polityczną
deklarację zapewniającą o nieagresji. Zawieszam bezterminowo aspiracje związane
z wykopkami. Jednogłośnie i jednomyślnie. Podglądam naturę i uczę ją idei –
rozbierz się sama z przeszłości. Ja się tymczasem popieszczę. Pod własnym
dotykiem nawet obczyzna nie doskwiera.
Ciekawa podróż - od drzewa przodków do rozpieszczania własnego ciała...każdy czas dobry na bliższą znajomość z pokrywą cielesną duszy :-)
OdpowiedzUsuńnauka kształtu czaszki, to niemal jak zajęcia obowiązkowe dla studentów medycyny...
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"W ciemności nie biec, sprawdzać otoczenie rękami, strzec się wybojów, drzew, kamieni, wymijać zygzakiem przedmioty – jest wbrew naturze, wbrew popędom. Ciemność, przekreśliwszy oko, wymaga, żeby w niej mknąć, płynąć i rozpływać się."
(Aforyzmy - K. Irzykowski)
Pozdrawiam:)
wymogi ciemności są przerażające.
UsuńSzybko odechciało mu się walki, zrezygnował na rzecz pieszczenia własnej czaszki - nudziarz i leń ze słomianym zapałem. Niech tak stoi i gapi się na swoje marne JA.
OdpowiedzUsuńno proszę - ścierą przez łeb i koniec z mrzonkami. do galopu! a co, ma mieć lepiej ode mnie? miał dać chwilkę radości, zamiast budzić Cerbera.
UsuńTrochę radości dał, ale w sumie bardziej wkurzył, ale niech sobie będzie, byle nie podchodził za blisko, bo Cerber może dziabnąć wszystkimi trzema szczękami. ;)
OdpowiedzUsuńprzekażę, kiedy spotkam.
Usuń"Biceps, który nigdy nie imponował kubaturą"? A dlaczegoż nie zatrudnisz asystenta? Mógłbyś dyktować wymachując sztangą, albo innym, równie dziwnym, narzędziem. ;-)
OdpowiedzUsuńmój rachunek bankowy obraziłby się na mnie za podobne pomysły. może nawet ubrałby się w żółtą kamizelkę i oflagował się?
Usuń