czwartek, 31 stycznia 2019

Dwa światy - cd Obławy.


Patrzyłem w te oczy, w których powielały się błękity i fiolety wciąż nadjeżdżających służbowych wozów, z których wysypywał się personel. Widziałem w nich cień żalu, który walczył z zawodową dumą i choć zbierał sromotne baty, to jednak był tam. Pewnie nie wiedziała, co dalej się dzieje ze złapanymi. Tylko tak mogłem wytłumaczyć sobie ową dumę podszytą wstydem, że okłamała mnie tak niecnie. Nie wiedziała, że mój los od tej chwili jest przesądzony i jeśli zostaną ze mnie „części zamienne”, to będą rozparcelowane po miejscach odległych i ukradkiem monitorowane, na wypadek, gdyby nowy użytkownik zaczął przejawiać talent do przenikania.

Ja wiedziałem doskonale. Moje szanse skurczyły się już niemal do zera i jeśli nie zrobię czegokolwiek teraz, to już nie będę miał kolejnej szansy. Nie w tym życiu. Bałem się podobnej chwili i przygotowałem się na nią. Pod czubkiem buta miałem nabity gwóźdź, który wystawał dyskretnie i który ostrzyłem regularnie, kiedy nikt nie widział. Jednak nikt z mi znanych ludzi nie próbował, ani też nie znał nikogo, komu sztuka się udała. Portal wertykalny… Na skórze wykwitła mi gęsia skórka, a usta wyschły.

Wzruszyłem ramionami. Jeśli nie spróbuję, to i tak zginę, więc nic nie tracę. Wstałem powoli, żeby jakiś pochopny strzelec nie nacisnął spustu. Wciąż patrząc w oczy zdrajcy stanąłem obok stolika demonstrując puste ręce. Wiedziała, że nie dam rady dobiec do żadnej ściany, a poza tym, za nimi zapewne roiło się już od uzbrojonych mięśniaków. Tu i teraz. Przeżegnałem się w głowie, wypuściłem powietrze, i zakręciłem się w miejscu. Piruet wykończyłem wyciągając palce mocno, żeby dotykały podłoża. Jazgot gwoździa po podłodze z terakoty spowodował, że kobiecie oczy przestały się mieścić na twarzy, a Mojżesz zesztywniał gdzieś na zapleczu eksplodując być może ostatni raz w życiu dzięki łaskawości blond niewiasty.

Podłoga sięgnęła kolan, potem gardła, aż zamknęła się nade mną. Słyszałem wrzask kapitanów. Słyszałem rwetes wielu biegnących butów. A potem byłem już tylko ja w wertykalnej podróży do nie wiadomo kąd. Uruchomiłem wertykalne przejście w nieznanym mi miejscu i z nieznanym skutkiem. Osuwałem się w głąb zostawiając za sobą skonsternowaną policję i świat, w którym umiałem żyć. Co teraz? Jeśli miałem tu zdechnąć, to z satysfakcją, że udało mi się uciec. Wyrwać się pościgowi i zostawić ich z niczym. Nie będę kolejnym doświadczalnym królikiem.

Kiedy opadłem na podłogę… Bo była. Spadłem na cztery łapy, jak kot, tylko znacznie mniej zgrabnie. Zasadniczo - zwaliłem się jak wór kartofli. Coś się posypało, coś na mnie wylądowało. Kobieta. Wystraszona, przejęta, z oczami wciąż jak talerze. Musiała wskoczyć w krąg nim mnie pochłonął. Zaimponowała mi. Odważna z niej bestia! Poszła za mną w nieznane i bez nadziei na wsparcie. Żaden z tamtych nie ruszy w pościg. Nie tu… To przecież mogło być piekło. Albo dziura po starym szambie, czy nawet zmurszała trumna. Pustka milionletniej geody wyszczerzonej zębami ametystów, czy kwarcu innej barwy. Miejsce, w którym nie da się zaznaczyć następnego etapu podróży. Gdzie zabraknie miejsca na malowanie portalu. Poczułem na ramieniu dłoń. Zbyt ciężką na damską…

- Więc jednak – głos był równie ciężki i ochrypły. Jakby sugerował, że dłoń jest szorstka, kostropata i daleka od delikatności – Podejrzewaliśmy, że się zdecydujesz… Nie każdy ma odwagę, ale ciebie akurat podejrzewaliśmy. Niektórzy wygrali parę złotych…

- My? – usiłowałem się rozglądać, ale ledwie własne kształty mogłem rozpoznać – kto to jest MY?

- Chodź, to zobaczysz – śmiech był dla odmiany serdeczny, jakby miał mnie przekonać do spaceru. Wstałem i obróciłem się w stronę tego śmiechu

- Ona – pokazałem palcem miejsce, gdzie powinna leżeć - Ona…

- Wiem, nie martw się – ktoś mnie poklepał po ramieniu – Ona też idzie, skoro już się wybrała w drogę bez powrotu. Chodźcie za mną.

Głos był już w drodze, a kroki pewne rytmicznie oddalały się ode mnie. Ruszyłem i usłyszałem, że kobieta idzie za mną. Po kilku krokach chwyciła mnie za rękę, jakby dotykiem chciała prosić mnie o dyskrecję, bądź wsparcie. Szliśmy po równej, twardej powierzchni, ale światła wciąż było niewiele. Przed nami pojawiło się coś więcej niż mrok i głos podążył w tamtą stronę. Szliśmy, żeby się nie zgubić, bo chyba nie chciałbym tu zostać samotnie. Głos przeniknął jakąś ścianę, ale nigdzie nie widziałem portalu. Szukaliśmy we dwoje, ale ściana była gładka i niezaznaczona. Kobieta wyjmowała spinkę z włosów, kiedy głos się pojawił znów.

- Na co czekacie? Chodźcie!

- Ale… Portal?

Głos wzruszył ramionami i demonstracyjnie przeszedł raz jeszcze tam i z powrotem.

- Wy naprawdę myślicie, że można kredką namalować jakieś szlaczki na ścianie i ją ot tak sobie przejść? Że od tego mięknie i staje się dla was uprzejma? Większej bzdury dawno nie słyszałem. Jeśli już koniecznie musicie, to machnijcie ręką, ale nie musicie mazać ścian, jak jacyś graficiarze. A teraz już chodźcie, bo na nas czekają.

Z duszą na ramieniu wkroczyłem w ścianę. Za nią… Było światło. Ludzie… Podziemne miasto… Podziemne coś…

14 komentarzy:

  1. Przeczytałam także pierwszą część, doskonale wczuwasz się w role, super...

    OdpowiedzUsuń
  2. Po drugiej stronie ściany życie wcale nie wygląda ciekawiej. Co innego po drugiej stronie lustra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale to nie ta bajka...

      Usuń
    2. nie przejmuj się - to już nie pierwsza bajka, o którą jestem podejrzany przy okazji tego tekstu.

      Usuń
  3. Jednak za nim poszła - miło. Chyba, że szef jej kazał. A wiesz, co było dalej? Czy jak zwykle każesz nam zgadywać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jesteś nienasycona... nie może być ciągu dalszego po Twojemu?
      masz przecież skąd czerpać - głowa sama pociągnie wątek. może pani zostanie szefem i ministrem jedności między podziemiem, a ziemią? może światy się rozejdą? może ktoś ich uwolni od umiejętności i pamięci? może będą razem wychowywać dzieci, które będą przeźroczyste i to przez nie każdy będzie mógł przejść? opcji więcej, niż ludzi na świecie.
      nie wiem, co było dalej, ani co będzie dalej, ani czy będzie dalej. to miało być proste, krótkie opowiadanie, a nie trylogia na granicy światów.

      Usuń
  4. Wiesz, jak są dwie części to może być i dziesięć. Czytelnicy czasami nękają autorów o więcej. Martin powiedział że jak go nie przestaną poganiać to rzuci meteorytem i wszystko zniszczy.
    A Conan Doyle uratował Holmesa, bo ludzie błagali.
    To tylko dygrrsje, bo tak naprawdę to nigdy sobie nie dopowiadam ciągu dalszego, ufam autorom,tobie też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cudownie. zmasowany atak miłośników "zaczarowanego ołówka"...

      Usuń
  5. Niedopowiedzenia czasem dobre są, bo mógłby Autor opisać zamiast ocalenia przysłowiowe "z deszczu pod rynnę".
    Całkiem przyjemnie się czytało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zostawiam wątki otwarte, żeby można było dośpiewać sobie samemu takie zakończenie, jak kto lubi. puenta nie musi determinować rozwiązania, tylko jakiś etap.

      Usuń
  6. WOW! WOW! WOW! WOW! Wygląda na to, że umiesz (i to jak!) pisać w ulubionym dla mnie gatunku SF-action, czy jak go tam można nazwać. Czy tylko ja tu na "końcu" tej opowieści siedzę i dyszę niby Azor na prochach z odruchem Pawłowa i czekam na C.D.??? Pliiiiis! Pliiiis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rany boskie... ile ma być - ja tylko odpowiedziałem na zapytanie, czy jest możliwe. życie jest niezmiernie bogate i znajdzie ujście. wystarczy dać mu szansę - ona jest w głowie. poprzedni fragment "niby" się zamknął puentą. a tu kuku - jest ciąg dalszy. i znów zostawia miejsce dla następnego - jak rok kalendarzowy - żaden nie zapiera się, że on i nic więcej, bo w końcu pojawia się nowalijka i jest pokorna, zanim dojrzeje, a później jest pokorna, bo zaczyna gnić. nawóz dla przyszłości. staram się dać życiu szansę, na powielanie, na ciąg dalszy. ale nie chcę dopowiadać go do spodu. Ono jest (brutalnie rzecz ujmując) mądrzejsze.

      Usuń